sobota, 27 lutego 2016

światełko w tunelu...

zdj:flickr/Santi/Lic CC
(Mt 21,33-43.45-46)
Jezus powiedział do Arcykapłanów i starszych ludu: Posłuchajcie innej przypowieści! Był pewien gospodarz, który założył winnicę. Otoczył ją murem, wykopał w niej tłocznię, zbudował wieżę, w końcu oddał ją w dzierżawę rolnikom i wyjechał. Gdy nadszedł czas zbiorów, posłał swoje sługi do rolników, by odebrali plon jemu należny. Ale rolnicy chwycili jego sługi i jednego obili, drugiego zabili, trzeciego zaś ukamienowali. Wtedy posłał inne sługi, więcej niż za pierwszym razem, lecz i z nimi tak samo postąpili. W końcu posłał do nich swego syna, tak sobie myśląc: Uszanują mojego syna. Lecz rolnicy zobaczywszy syna mówili do siebie: To jest dziedzic; chodźcie zabijmy go, a posiądziemy jego dziedzictwo. Chwyciwszy go, wyrzucili z winnicy i zabili. Kiedy więc właściciel winnicy przyjdzie, co uczyni z owymi rolnikami? Rzekli Mu: Nędzników marnie wytraci, a winnicę odda w dzierżawę innym rolnikom, takim, którzy mu będą oddawali plon we właściwej porze. Jezus im rzekł: Czy nigdy nie czytaliście w Piśmie: Właśnie ten kamień, który odrzucili budujący, stał się głowicą węgła. Pan to sprawił, i jest cudem w naszych oczach. Dlatego powiadam wam: Królestwo Boże będzie wam zabrane, a dane narodowi, który wyda jego owoce. Arcykapłani i faryzeusze, słuchając Jego przypowieści, poznali, że o nich mówi. Toteż starali się Go pochwycić, lecz bali się tłumów, ponieważ miały Go za proroka.


Mili Moi…
Nieczęsto zdarzają mi się takie luki w pisaniu. Przepraszam tych, którzy sobie tu czasem zaglądają i nic nie znajdują… Ostatnie dni mocno szalone, ponieważ mieliśmy gościa. Nawiedził nas Wikariusz naszej zakonnej prowincji, o. Leszek i jak to z gośćmi bywa – są źródłem dużej radości, ale prowokują nieco zmian w codziennym rytmie. Pojeździliśmy więc nieco w tych dniach, pokazując gościowi kilka miejsc. Pogawędziliśmy i omówiliśmy ważne sprawy naszej codzienności. Dobry czas, który zakończył się dziś odlotem gościa do Polski.

Poza tym zwyczajnie… Twórczość kaznodziejska w języku angielskim. Twórczość po polsku, bo jutro dzień skupienia dla parafii. Spotkania. W tym tygodniu nasz Klub Literacki zdecydowanie skrytykował książkę Olgi Tokarczuk „Księgi Jakubowe”. Tylko trzy osoby zdecydowały się przeczytać owe 900 stron. Niestety z pełnym przekonaniem mówię – stracony czas. Wkrótce następne spotkanie z książką – „Ojciec Eliasz. Czas Apokalipsy” Michaela O’Briena. W tych dniach również zdołałem ją przeczytać. Po raz drugi wprawdzie, ale pozostawiła we mnie znów niezatarte wrażenie. Dziś zaś wieczorem kręgle z młodzieżą. Zgłosiło się około 20 osób. Zobaczymy jak nam ten pierwszy wspólny wypad się uda.

A poza tym powolne meblowanie mojego pięknie wyremontowanego pokoju. Remont właściwie skończony. Jeszcze tylko w poniedziałek wielkie sprzątanie i będzie można się przeprowadzać. Choć już dziś to moje pisanie dokonuje się próbnie przy nowym biurku… Całkiem przyjemnie i wygodnie… Może w tym miejscu mój doktorat zacznie się wreszcie rodzić…

A dziś namysł nad… zazdrością i jej destrukcyjnym wpływem. W pierwszym czytaniu historia Józefa egipskiego, którego bracia sprzedają w niewolę. Z zazdrości. Gdzie tkwi jej przyczyna? Zdaje się, że w fakcie braku poczucia bycia kochanym. Niekochany człek (albo ten, któremu wydaje się, że nie jest wystraczająco kochany), nie jest w stanie ucieszyć się swoim własnym życiem. Nie widzi łaski, dobra i tego wszystkiego, co posiada. Zamiast tego skupia się na życiu innych, u których oczywiście dostrzega to wszystko, czego sam zdaje się nie mieć. Zaczyna żyć cudzym życiem bardziej, niż własnym. Nie mogąc mieć tego, co inni, wchodzi często w subtelne formy zemsty. Ironia, sarkazm, kpina, pogarda – to tylko niektóre z form przemocy zrodzonej z zazdrości. I te muszą podlegać moralnej ocenie.

Sama myśl, czy uczucie, które w sercu się rodzi, nie są jeszcze niczym dramatycznym. Zwłaszcza, że nie do końca nad nimi panujemy. Po prostu się pojawiają. Ale jeśli nie pozwolimy im ulecieć tak szybko, jak się pojawiły, możemy ostatecznie stanąć w opozycji nawet wobec Boga samego, obarczając Go „winą” za tę jawną niesprawiedliwość. Bo przecież inni mają tak wiele, a ja prawie nic... A skoro mam tak niewiele, skoro Pan Bóg mnie tak drastycznie pominął w swojej hojności, to już tylko krok do starego jak świat – nie będę służył… Moje jest moje i nikomu (nawet Bogu, a może zwłaszcza Jemu) nic do tego.

Co z tym zrobić? Jak się bronić? Wydaje się, że pomocne mogą być trzy kierunki. Niejako trzy mocne punkty świadomości. Po pierwsze – jestem kochany. Po drugie – moje życie jest cudowne. Po trzecie – nie muszę się z nikim porównywać. Doświadczając tych trzech prawd zobaczysz światełko w tunelu… Po prostu ku niemu idź… W tym świetle nie ma miejsca na zazdrość… Tam jest pokój….

wtorek, 23 lutego 2016

śpij spokojnie...

zdj:flickr/Us Papal Visit/Lic CC
(Mt 16,13-19)
Gdy Jezus przyszedł w okolice Cezarei Filipowej, pytał swych uczniów: Za kogo ludzie uważają Syna Człowieczego? A oni odpowiedzieli: Jedni za Jana Chrzciciela, inni za Eliasza, jeszcze inni za Jeremiasza albo za jednego z proroków. Jezus zapytał ich: A wy za kogo Mnie uważacie? Odpowiedział Szymon Piotr: Ty jesteś Mesjasz, Syn Boga żywego. Na to Jezus mu rzekł: Błogosławiony jesteś, Szymonie, synu Jony. Albowiem nie objawiły ci tego ciało i krew, lecz Ojciec mój, który jest w niebie. Otóż i Ja tobie powiadam: Ty jesteś Piotr [czyli Skała], i na tej Skale zbuduję Kościół mój, a bramy piekielne go nie przemogą. I tobie dam klucze królestwa niebieskiego; cokolwiek zwiążesz na ziemi, będzie związane w niebie, a co rozwiążesz na ziemi, będzie rozwiązane w niebie.


Mili Moi…
Sobotni wieczór to kolejny pierwszy raz… Byłem w kinie. Po raz pierwszy na tej ziemi. Kino jak kino. Jedyne poruszenie to chyba fakt, że obejrzałem film, który w Polsce do kin wejdzie za trzy tygodnie. To dość ciekawe uczucie. Film „Risen” o zmartwychwstaniu oczami pogańskiego żołnierza troszkę mnie jednak rozczarował. Oczekiwałem czegoś więcej… Może trochę głębi. Tymczasem była to ładna historia o stawaniu się uczniem. Ale nie było w niej tego „pazura”, który przykuwałby do ekranu… Można zobaczyć… Przyznaję dwie i pół gwiazdki na pięć…

Niedziela zaś to filmowe spotkanie z dokumentem pod naszym kościołem. Oglądaliśmy film „Nadejdą lepsze czasy” poświęcony mieszkańcom jednego z rosyjskich wysypisk śmieci. To może trochę w ramach wielkopostnego budzenia wrażliwości.

A poza tym powoli zaczynam meblować mój piękny, nowy, wyremontowany pokój. Trudno się do niego przyzwyczaić, choć jeszcze się tam nie przeprowadziłem. Dopiero dziś podłączono wodę. Niemniej robotnicy dokonali jakiegoś małego cudu. Piękne miejsce, z którego nie będzie się chciało wychodzić.

No a dziś Święto Katedry Świętego Piotra. Moja myśl szczególnie biegnie do Stolicy Świętej. Szczególnie również dlatego, że kończę dugą lekturę książki pod tytułem „Ojciec Eliasz. Czas Apokalipsy”. Dawno temu to dzieło kanadyjskiego pisarza Michaela O’Briena mnie zachwyciło i kiedyś je przeczytałem. Znakomita powieść, może nawet nieco prorocza, choć autor zaprzecza, żeby to było jego intencją. Ta pozycja jest następną, o której mamy dyskutować w naszym Klubie Literackim, więc kilka dni temu przystąpiłem do lektury. Sześćset stron łyknąłem błyskawicznie. Zwróciłem uwagę na nieco inne akcenty, niż przy pierwszej lekturze, ale wspominam o tym, ponieważ szczególną moją uwagę tym razem przykuł papież, a szczególnie jego dialog z pewnym zbuntowanym kardynałem Vettore… Odsyłam do książki…

Zobaczyłem dzięki temu jakoś szczególniej wartość tego człowieka, który ma być zwornikiem jedności, tego, który ma prowadzić wspólnotę, tego, który jest odpowiedzialny i cierpi z powodu tej odpowiedzialności. Człowieka, który w istocie jest potwierdzeniem tego, że Pan czuwa nad swoim Kościołem. Bo niezależnie od osobistej świętości papieży, Kościół przetrwał do dziś i wierzę, że bramy piekielne go nie przemogą. Mocno staje mi przed oczami wartość przynależności do tej wspólnoty zbawienia, a jeszcze mocniej potrzeba pokornego trwania wobec nauczania widzialnej głowy… To takie nasze, franciszkańskie… Posłuszeństwo papieżowi, które leżało świętemu Franciszkowi na sercu w czasach, które były czasami większego zamętu, niż ten nasz. Można było wówczas? Można i dziś…


Śpij więc dobrze Ojcze Święty Franciszku, a jutro, kiedy u Ciebie będzie południe, w Bridgeport wspólnota Kościoła, jak co dzień, będzie się modlić za Ciebie Różańcem…

sobota, 20 lutego 2016

zanim wejdziesz...

zdj:flickr/Daniel Incandela/Lic CC
(Mt 5,20-26)
Jezus powiedział do swoich uczniów: Jeśli wasza sprawiedliwość nie będzie większa niż uczonych w Piśmie i faryzeuszów, nie wejdziecie do królestwa niebieskiego. Słyszeliście, że powiedziano przodkom: Nie zabijaj; a kto by się dopuścił zabójstwa, podlega sądowi. A Ja wam powiadam: Każdy, kto się gniewa na swego brata, podlega sądowi. A kto by rzekł swemu bratu: Raka, podlega Wysokiej Radzie. A kto by mu rzekł: Bezbożniku, podlega karze piekła ognistego. Jeśli więc przyniesiesz dar swój przed ołtarz i tam wspomnisz, że brat twój ma coś przeciw tobie, zostaw tam dar swój przez ołtarzem, a najpierw idź i pojednaj się z bratem swoim. Potem przyjdź i dar swój ofiaruj! Pogódź się ze swoim przeciwnikiem szybko, dopóki jesteś z nim w drodze, by cię przeciwnik nie podał sędziemu, a sędzia dozorcy, i aby nie wtrącono cię do więzienia. Zaprawdę, powiadam ci: nie wyjdziesz stamtąd, aż zwrócisz ostatni grosz.


Mili Moi…
Wiosna powoli się budzi za oknem… Chyba… Ale liczymy się z tym, że jeszcze możemy zostać przywaleni śniegiem… Bo nigdy nic nie wiadomo…

Ale ja nie o pogodzie… Wczoraj byłem na arcyinteresującym szkoleniu dla duszpasterzy odwiedzających szpital. Prowadził je rabin. Wytłumaczył nam na przykład jak myć ręce i ile to musi trwać. Teraz już wiem, że muszę dwukrotnie zanucić „Happy birthday to you” i wtedy będzie dobrze… Z tym myciem rąk to w ogóle ciekawa historia… Jak mnie przyłapią, że nie korzystam choćby z dystrybutorów środka odkażającego, to mogę mnie nie wpuścić do szpitala ponownie… Więc trzeba myć… Wiem już też co oznacza „alarm czerwony”, co „różowy”, a co „srebrny”. Jest ich cała lista… Wiem też co zrobić w razie pożaru… Po odbytym szkoleniu, dostałem plakietkę ze zdjęciem, która otwiera różne magiczne drzwi. A nade wszystko zwalnia z opłat parkingowych.

Dziś natomiast wszcząłem rewolucję, która z pewnością nie przysporzy mi przyjaciół, ale tak to już z rewolucjonistami bywa – muszą być samotni. Ta moja dotyczy strojów komunijnych. Zdecydowałem, że od tego roku w naszej parafii dzieci będą przystępować do komunii w albach. I tak już będzie co roku. Nie znam parafii, w której taka zmiana dokonała się bezboleśnie. Ale nie znam też takiej, w której rodzice po kilku latach nie byliby ostatecznie zadowoleni. Jestem najgłębiej przekonany do takiego kierunku zmian, choć otwarty na argumenty. Napięcie spore. Modlę się o ducha pokoju dla nas wszystkich.

A dziś sobie myślę o codziennym życiu, które powinno być pełne Boga. Bo to tam realizuje się świętość. Nie na Mszy, nie na Drodze Krzyżowej, nie na Gorzkich Żalach, czy innych jeszcze pacierzach. One są wierzchołkiem góry lodowej, taką wisienką na torcie. Świętość to codzienność. I na nic "zdobywanie sprawności” religijnych. Pan Jezus dziś mówi – zanim wjedziesz w kult, zanim zaczniesz się modlić, zanim zadbasz o „wisienkę” – popracuj nad tortem. Nie składaj ofiary przed Bogiem z sercem pełnym nienawiści. Nie przychodź się modlić, nie naprawiwszy tego, co możesz naprawić. Żyj Bogiem poza kościołem, a wówczas bycie w kościele będzie naturalnym elementem codzienności, a nie tylko chwilowym zrywem. To za drzwiami kościoła realizuje się świętość… 

wtorek, 16 lutego 2016

kubek wody...

zdj:flickr/Nicholas Erwin/ Lic CC
(Mt 25,31-46)
Jezus powiedział do swoich uczniów: Gdy Syn Człowieczy przyjdzie w swej chwale i wszyscy aniołowie z Nim, wtedy zasiądzie na swoim tronie pełnym chwały. I zgromadzą się przed Nim wszystkie narody, a On oddzieli jednych [ludzi] od drugich, jak pasterz oddziela owce od kozłów. Owce postawi po prawej, a kozły po swojej lewej stronie. Wtedy odezwie się Król do tych po prawej stronie: Pójdźcie, błogosławieni Ojca mojego, weźcie w posiadanie królestwo, przygotowane wam od założenia świata! Bo byłem głodny, a daliście Mi jeść; byłem spragniony, a daliście Mi pić; byłem przybyszem, a przyjęliście Mnie; byłem nagi, a przyodzialiście Mnie; byłem chory, a odwiedziliście Mnie; byłem w więzieniu, a przyszliście do Mnie. Wówczas zapytają sprawiedliwi: Panie, kiedy widzieliśmy Cię głodnym i nakarmiliśmy Ciebie? spragnionym i daliśmy Ci pić? Kiedy widzieliśmy Cię przybyszem i przyjęliśmy Cię? lub nagim i przyodzialiśmy Cię? Kiedy widzieliśmy Cię chorym lub w więzieniu i przyszliśmy do Ciebie? A Król im odpowie: Zaprawdę, powiadam wam: Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili. Wtedy odezwie się i do tych po lewej stronie: Idźcie precz ode Mnie, przeklęci, w ogień wieczny, przygotowany diabłu i jego aniołom! Bo byłem głodny, a nie daliście Mi jeść; byłem spragniony, a nie daliście Mi pić; byłem przybyszem, a nie przyjęliście Mnie; byłem nagi, a nie przyodzialiście mnie; byłem chory i w więzieniu, a nie odwiedziliście Mnie. Wówczas zapytają i ci: Panie, kiedy widzieliśmy Cię głodnym albo spragnionym, albo przybyszem, albo nagim, kiedy chorym albo w więzieniu, a nie usłużyliśmy Tobie? Wtedy odpowie im: Zaprawdę, powiadam wam: Wszystko, czego nie uczyniliście jednemu z tych najmniejszych, tegoście i Mnie nie uczynili. I pójdą ci na mękę wieczną, sprawiedliwi zaś do życia wiecznego.


Mili Moi…
Dzisiejszy dzień… Oooo… To był dzień… Już wczoraj wieczorem przybyły siostry zakonne na swój comiesięczny dzień skupienia. Zaczęliśmy więc od rana… Choć właściwie dla mnie to było już niemal południe… Walczę bowiem od świtu z moją doktorancką pisaniną… I dziś w trzy godziny spłodziłem… jedną stronę…

No więc konferencja dla sióstr… A potem szybkie zakupy… Po powrocie Msza dla sióstr… I szybki lunch… A potem wizyta diakona z Nowego Jorku na duchową rozmowę… I dwie godziny jak z bicza strzelił… Żegnając diakona, powitałem kolejnego człeka spod New Britain – ten na spowiedź… W międzyczasie odprowadziłem do samochodu siostry… Usiadłem z człekiem… I kolejne dwie godziny jak z bicza strzelił… I może dobrze, że spadł dziś głęboki śnieg, bo gdyby nie on, to wieczorem czekałoby mnie jeszcze spotkanie z grupą rozeznającą. Same spotkania lubię bardzo… Ale dziś… Naprawdę nie wiem już jak się nazywam…

Tak sobie pomyślałem, że chyba nawet w Polsce nie byłem tak bardzo księdzem, jak jestem tutaj… I to jest moja największa radość, mimo zmęczenia… Uśmiecham się wspominając moje obawy… Kiedy tu jechałem, myślałem sobie – jak w Bridgeport nie będzie co robić, to może będę sobie jeździł do Nowego Jorku, może tam będą potrzebowali księdza… Tymczasem Nowy Jork przyjeżdża do mnie… Bo potrzebuje księdza… Cudownie być księdzem… Potrzebnym…

Jakoś szczególnie to dziś czuję czytając Słowo, które ni mniej, ni więcej, tylko wskazuje na konieczność wyjścia z siebie ku drugiemu. Małe rzeczy, które mogą mieć nieskończoną wartość. Małe rzeczy, które człowiek zafascynowany Bogiem robi niejako naturalnie, wręcz automatycznie. Nawet nie zauważa, że czyni dobro… Zawsze fascynuje mnie zaskoczenie tych nagrodzonych… Kiedy czyniliśmy Ci dobro Panie? Nie zauważyliśmy… A jednak dobro zdziałane stało się faktem…

I żaden z działających nie uważał siebie za bohatera… Ja siebie też nie uważam… Robię tylko to, co do mnie należy. Małe rzeczy… Tak po prostu… Ale teraz… Idę spać…

sobota, 13 lutego 2016

drogi dwie...

zdj:flickr/jjMustang_79/Lic CC
(Łk 5,27-32)
Jezus zobaczył celnika, imieniem Lewi, siedzącego w komorze celnej. Rzekł do niego: Pójdź za Mną. On zostawił wszystko, wstał i chodził za Nim. Potem Lewi wyprawił dla Niego wielkie przyjęcie u siebie w domu; a była spora liczba celników oraz innych, którzy zasiadali z nimi do stołu. Na to szemrali faryzeusze i uczeni ich w Piśmie i mówili do Jego uczniów: Dlaczego jecie i pijecie z celnikami i grzesznikami? Lecz Jezus im odpowiedział: Nie potrzebują lekarza zdrowi, ale ci, którzy się źle mają. Nie przyszedłem wezwać do nawrócenia sprawiedliwych, lecz grzeszników.


Mili Moi…
Gorący czas, choć za oknem ma być dziś -20 stopni. Ale w końcu zima, więc czego się spodziewać? Ale za to remont nam się w domu powoli kończy – co cieszy. A poza tym – mój proboszcz senior dołączył do moich wizyt na siłowni. I chyba mu się spodobało bo zalecił, żeby mu kupić kłódkę do szafki, więc chyba planuje tam pozostać na dłużej. Nie jestem już więc skazany na „samotne wizyty”.

W czwartek mieliśmy drugie spotkanie naszej wspólnoty małżeńskiej. Cieszę się z tego grona trzynastu par, które zdecydowało się przyjść ponownie. Mówiliśmy o akceptacji siebie, bo nikt nie może pokochać drugiego człowieka, nie kochając najpierw siebie. Dlatego właśnie musimy się nauczyć patrzeć na siebie oczami Boga, który widzi dobro. Nas bowiem najczęściej nauczono widzieć w sobie zło, a wszelkie mówienie o dobru w nas było traktowane jako przejaw braku pokory. No to nie mówimy… I często również nie widzimy… Pomodliliśmy się wspólnie, posłuchaliśmy Słowa, pogawędziliśmy… Dwie godziny spotkania mijają jak kilka chwil…

A piątek to „powtórka” z pierwszego piątku miesiąca. Tydzień temu pojawił się tak duży śnieg, że zmusił mnie do przełożenia wizyt u chorych na kolejny piątek. Nie jestem aż tak strachliwy i właściwie nie chodziło o to, że śnieg padał i samo to było przeszkodą, ile raczej o to, że byłyby znaczące trudności z zaparkowaniem gdziekolwiek. A zatem wczoraj nawiedzałem moich chorych. Piękne doświadczenie, zwłaszcza, że niektórzy z nich głęboko wzruszają się, kiedy przyjmują w swoim domu i sercu Jezusa. To ta część posługi kapłańskiej, która należy do najpiękniejszych, bo nie gwarantuje żadnego rozgłosu, ani nie dotyczy mas… Jest prosta, cicha i pokorna… A jednocześnie niezwykle potrzebna…

A za chwilę ruszam do Verony, NJ. Tam mam dziś poprowadzić dzień skupienia dla animatorów Spotkań Małżeńskich. I cieszę się na to spotkanie, bo to piękni ludzie. Przy tym, zawsze to wycieczka, które bardzo lubię i wizyta w pięknym miejscu.

A w Słowie staje mi przed oczami rzecz w zasadzie oczywista, ale… Wielki Post jest dla grzeszników. To znaczy – oni czują największą potrzebę jego przeżycia, głębokiego przeżycia. Człowiek, który jest „bezgrzeszny” i nie widzi żadnych powodów do swojego nawrócenia, będzie traktował ten czas jak każdy inny, nie naddając mu szczególnego znaczenia. Ten zaś, który wyraźnie czuje konieczność swojego nawrócenia, co więcej – pragnie go, będzie wiedział co świętuje w Wielkanoc. I wówczas z pewnością dzień Zmartwychwstania będzie dla niego dniem wielkiej uczty, niezwykłego świętowania. Dla grzeszników nawracających się w Wielkim Poście, Triduum Paschalne to najświętsze dni w roku i trudno im sobie wyobrazić, że mogliby je ominąć. Wszak Zwycięzca znów okaże swoją moc…

Nie wiem jak Wy, ale ja chciałbym świętować Wielkanoc… Ucieszyć się na nowo zwycięstwem nad grzechem i śmiercią. Moim grzechem… Więc jeszcze raz powtarzam (bardziej sobie, niż innym) – do dzieła… Wielki Post czas zacząć… Tak na poważnie.

środa, 10 lutego 2016

WIELKI Post...

zdj:flickr/Jeff Slater/Lic CC
(Mt 6,1-6.16-18)
Jezus powiedział do swoich uczniów: Strzeżcie się, żebyście uczynków pobożnych nie wykonywali przed ludźmi po to, aby was widzieli; inaczej nie będziecie mieli nagrody u Ojca waszego, który jest w niebie. Kiedy więc dajesz jałmużnę, nie trąb przed sobą, jak obłudnicy czynią w synagogach i na ulicach, aby ich ludzie chwalili. Zaprawdę, powiadam wam: ci otrzymali już swoją nagrodę. Kiedy zaś ty dajesz jałmużnę, niech nie wie lewa twoja ręka, co czyni prawa, aby twoja jałmużna pozostała w ukryciu. A Ojciec twój, który widzi w ukryciu, odda tobie. Gdy się modlicie, nie bądźcie jak obłudnicy. Oni lubią w synagogach i na rogach ulic wystawać i modlić się, żeby się ludziom pokazać. Zaprawdę, powiadam wam: otrzymali już swoją nagrodę. Ty zaś, gdy chcesz się modlić, wejdź do swej izdebki, zamknij drzwi i módl się do Ojca twego, który jest w ukryciu. A Ojciec twój, który widzi w ukryciu, odda tobie. Kiedy pościcie, nie bądźcie posępni jak obłudnicy. Przybierają oni wygląd ponury, aby pokazać ludziom, że poszczą. Zaprawdę, powiadam wam: już odebrali swoją nagrodę. Ty zaś, gdy pościsz, namaść sobie głowę i umyj twarz, aby nie ludziom pokazać, że pościsz, ale Ojcu twemu, który jest w ukryciu. A Ojciec twój, który widzi w ukryciu, odda tobie.


Mili Moi…
No i rozpoczęliśmy… Wielki Post… Nie mały, nie średni, ale Wielki. Czas diagnozowania naszych niewierności i czas leczenia tychże lekarstwem jałmużny, postu i modlitwy. Ja rozpocząłem ten czas od wizyty w szpitalu, zanosząc Jezusa komuś, kto się z Nim dawno nie widział. Choroba ta raczej nie zmierza ku śmierci, a mam nadzieję, że dzisiejsza wizyta Żyjącego przyczyni się również do duchowego zmartwychwstania. Przy okazji spotkałem w szpitalu buddyjskiego duszpasterza. Przywitał się, przedstawił… Niestety brzmiało to dla mnie mniej więcej tak – tararaparamparara… Nie zapamiętałem. Ale sympatyczny chłop. Mówi, że ma pracowity dzień, bo dziś Środa Popielcowa. Nie pytałem o szczegóły Środy Popielcowej w buddyzmie. W każdym razie w szpitalu jest takie miejsce, gdzie siedzi specjalna pani od kontaktów z duchownymi maści wszelakiej. Tam dziś stały naczynia z popiołem i każdy mógł sobie sam czółko pomazać. Według instrukcji sprowadza to na człowieka dużo Bożego błogosławieństwa… Kto wie…

My zaś, poza naszymi Mszami Świętymi z obrzędem posypania popiołem, wybraliśmy się do pobliskiej szkoły, gdzie dorośli uczą się angielskiego. Każdy żyw katolik mógł wyjść na korytarz i otrzymał od nas popiołem pomazanie, a lud korzystał z tego daru obficie. W wielu kościołach nie ma bowiem Mszy. Jest tylko obrzęd pomazania. Piszę „pomazania”, bo w Ameryce zwykle wykonuje się krzyżyk na czole czarnym mazidłem, co pozwala zidentyfikować katolików, bo noszą ów znak przez cały dzień. I to w nich podziwiam, bo nikt się tego nie wstydzi, a są wręcz dumni z tego wyróżniającego znaku…

A z ciekawostek… Dostałem dziś życzenia świąteczne… Na Boże Narodzenie roku ubiegłego… Wspólnocie Odnowy w Duchu Świętym z Elbląga dziękuję, bo to oni zamknęli bożonarodzeniową stawkę. Poczta powolna, ale niezawodna… Jak obiecali, że dostarczą, to dostarczyli…

A mój dzień wypełniony przygotowaniami do jutrzejszego, drugiego już spotkania grupy małżeńskiej w naszej parafii. Mam nadzieję, że nie będzie nas jutro mniej, niż w ubiegłym miesiącu. Jeśli ktoś z zaglądających tutaj chciałby do nas dołączyć, to jest bardzo mile widziany. Warunki przynależności są w zasadzie dwa – małżeństwo sakramentalne i udział w spotkaniach obojga małżonków. Drugim wydarzeniem, o którym już myślę, jest sobotni dzień skupienia dla animatorów Spotkań Małżeńskich, który mam poprowadzić w Veronie, NJ. O poniedziałkowym dniu skupienia dla sióstr zakonnych, który także mam poprowadzić jeszcze na razie nie myślę… Termin zbyt odległy…


Wracając do Wielkiego Postu i naszych małych niewierności. To one właśnie wypełniają nasze życie. Diabeł tkwi w szczegółach – mówimy. I pewnie jest w tym dużo racji. Ważne więc, żeby spróbować dostrzec gdzie tkwi ich przyczyna i zadziałać właśnie tam – poprzez podjęcie sensownego i rzeczywiście leczącego postanowienia na ten czas. Ono ma nas scalić wewnętrznie, ma stać się drogą wewnętrznego uzdrowienia, ma nas umocnić i posłużyć walce duchowej. Nie może więc być banalne, ani abstrakcyjne. Winno dotyczyć naszego życia i naszych spraw. Rada Jezusa jest jasna – post, modlitwa, jałmużna. Zastosowane najlepiej łącznie, mają w naszym życiu charakter terapeutyczny. To swoiste trzyskładnikowe lekarstwo jest na wyciągnięcie ręki, ale potrzeba sporo odwagi, żeby po nie sięgnąć. I okazać się wiernym… Zwłaszcza jeśli, powiedzmy to jeszcze raz, małe niewierności są naszą specjalnością. Odwagi więc… I do wielkopostnego dzieła…

poniedziałek, 8 lutego 2016

płyniemy???

zdj:flickr/httsan/Lic CC
(Łk 5,1-11)
Zdarzyło się raz, gdy tłum cisnął się do Niego, aby słuchać słowa Bożego, a On stał nad jeziorem Genezaret - zobaczył dwie łodzie, stojące przy brzegu; rybacy zaś wyszli z nich i płukali sieci. Wszedłszy do jednej łodzi, która należała do Szymona, poprosił go, żeby nieco odbił od brzegu. Potem usiadł i z łodzi nauczał tłumy. Gdy przestał mówić, rzekł do Szymona: Wypłyń na głębię i zarzućcie sieci na połów! A Szymon odpowiedział: Mistrzu, całą noc pracowaliśmy i niceśmy nie ułowili. Lecz na Twoje słowo zarzucę sieci. Skoro to uczynili, zagarnęli tak wielkie mnóstwo ryb, że sieci ich zaczynały się rwać. Skinęli więc na współtowarzyszy w drugiej łodzi, żeby im przyszli z pomocą. Ci podpłynęli; i napełnili obie łodzie, tak że się prawie zanurzały. Widząc to Szymon Piotr przypadł Jezusowi do kolan i rzekł: Odejdź ode mnie, Panie, bo jestem człowiek grzeszny. I jego bowiem, i wszystkich jego towarzyszy w zdumienie wprawił połów ryb, jakiego dokonali; jak również Jakuba i Jana, synów Zebedeusza, którzy byli wspólnikami Szymona. Lecz Jezus rzekł do Szymona: Nie bój się, odtąd ludzi będziesz łowił. I przyciągnąwszy łodzie do brzegu, zostawili wszystko i poszli za Nim.


Mili Moi…
Szalona sobota za nami… Poranek z dzieciakami w szkole… Potem biegiem na pogrzeb – tam żadnej znanej twarzy, włącznie z twarzą zmarłej. Bez Mszy, tylko w domu pogrzebowym i na cmentarzu. Potem szybka korekta kazania niedzielnego z moją korektorką i biegiem otwierać kościół. Msza, a po niej Nowy Jork przyjechał na kierownictwo duchowe. Nie cały na szczęście, a dwie osoby tylko. A po tym wielki bal karnawałowy w polskim klubie, który proboszcz winien rozpocząć znakiem krzyża. Kiedy wieczorem padałem na łóżko, pomyślałem, że chciałbym ten dzień zadedykować wszystkim tym, którzy twierdzą, że księża generalnie nie mają nic do roboty…

Dziś trochę lepiej… Przedpołudnie w kościele, a po południu dwie urocze wizyty kolędowe. W tym tempie nie skończymy chyba kolędowania do Wielkanocy. Dziś zapisywałem już następne na 23 lutego. Cóż, zamiast „Dzisiaj w Betlejem”, będziemy śpiewać „Któryś za nas cierpiał rany”. A mieszkanie można przecież poświęcić w każdej porze roku…

A dziś w Słowie „człowiek ziemi” spotyka się z „człowiekiem morza” i proste polecenia okazują się jednak zbyt wymagające. Bardzo lubię ten fragment, bo on pokazuje pełnię człowieczeństwa mojego ulubionego Piotra. Niby zna Jezusa, a jednak „wie lepiej”. Niby już coś widział, słyszał, doświadczył, a jednak wciąż nie jest w stanie wyjść poza logikę ludzką. Niby przeczuwa kim jest Jezus, a jednak zdanie innych ludzi z jego otoczenia wydaje się być dla niego znacznie ważniejsze.

Czy ta historia nie jest o nas? Czy to nie nasze codzienne walki? Spełniać oczekiwania Jezusa, czy raczej iść za swoimi przekonaniami, doświadczeniami, wiedzą? Czy to wszystko nie mogłoby być prostsze? Czy On musi zawsze komplikować? Ale przecież to jest proste – wypłyń i zarzuć sieci… Otwórz się na nieznane, nieprzewidywalne, nieoczywiste… Jezus cię zaskoczy nadobfitością. Przybrzeżne wody to bezpieczeństwo, powtarzalność, nuda. Historia czyniona przez Niego, to przygoda, dla której warto żyć. Ale nikt jej nie przeżyje dla ciebie i za ciebie…

Iluż z tych, którzy dziś zasiedli w kościelnych ławach w różnych częściach świata, przeżywa swoją wiarę jako fascynującą przygodę z Jezusem? Ilu jest gotowych Mu zaufać i popłynąć? A reszta? Płukanie sieci… I narzekanie… Na nudę i powtarzalność… Bo Kościół, bo księża, bo przykazania, bo wymagania, bo… A życie z Jezusem toczy się… Gdzieś obok… Jaka wielka szkoda… Szkoda… Że tak wielu chrześcijan umrze nigdy tak naprawdę nie żyjąc…

Panie Jezu… Daj siłę i pomysły… Jak budzić do życia. Tego prawdziwego… Chrześcijańskiego…


PS. A poniżej zamieszczam filmik z naszej zeszłotygodniowej uroczystości… Większość po angielsku… Ale nawet jeśli nie znacie tego języka, to możecie chwycić klimat tego wydarzenia…


sobota, 6 lutego 2016

i znowu...

zdj:flickr/Corey Templeton/ Lic CC
(Mk 6,14-29)
Także król Herod posłyszał o Nim, gdyż Jego imię nabrało rozgłosu, i mówił: Jan Chrzciciel powstał z martwych i dlatego moce cudotwórcze działają w Nim. Inni zaś mówili: To jest Eliasz; jeszcze inni utrzymywali, że to prorok, jak jeden z dawnych proroków. Herod, słysząc to, twierdził: To Jan, którego ściąć kazałem, zmartwychwstał. Ten bowiem Herod kazał pochwycić Jana i związanego trzymał w więzieniu, z powodu Herodiady, żony brata swego Filipa, którą wziął za żonę. Jan bowiem wypominał Herodowi: Nie wolno ci mieć żony twego brata. A Herodiada zawzięła się na niego i rada byłaby go zgładzić, lecz nie mogła. Herod bowiem czuł lęk przed Janem, znając go jako męża prawego i świętego, i brał go w obronę. Ilekroć go posłyszał, odczuwał duży niepokój, a przecież chętnie go słuchał. Otóż chwila sposobna nadeszła, kiedy Herod w dzień swoich urodzin wyprawił ucztę swym dostojnikom, dowódcom wojskowym i osobom znakomitym w Galilei. Gdy córka tej Herodiady weszła i tańczyła, spodobała się Herodowi i współbiesiadnikom. Król rzekł do dziewczęcia: Proś mię, o co chcesz, a dam ci. Nawet jej przysiągł: Dam ci, o co tylko poprosisz, nawet połowę mojego królestwa. Ona wyszła i zapytała swą matkę: O co mam prosić? Ta odpowiedziała: O głowę Jana Chrzciciela. Natychmiast weszła z pośpiechem do króla i prosiła: Chcę, żebyś mi zaraz dał na misie głowę Jana Chrzciciela. A król bardzo się zasmucił, ale przez wzgląd na przysięgę i biesiadników nie chciał jej odmówić. Zaraz też król posłał kata i polecił przynieść głowę jego. Ten poszedł, ściął go w więzieniu i przyniósł głowę jego na misie; dał ją dziewczęciu, a dziewczę dało swej matce. Uczniowie Jana, dowiedziawszy się o tym, przyszli, zabrali jego ciało i złożyli je w grobie.


Mili Moi…
3541 dzień mojego kapłaństwa i 515 w Ameryce już za mną… Kolejny dzień, który dał mi Pan dla uświęcania. Nie wszystkim był dany… Dziś smutna wiadomość z Czech. Nasz współbrat Robert, z którym studiowaliśmy razem w seminarium, a który w poniedziałek miał poważny wypadek samochodowy został dziś odłączony od aparatury podtrzymującej życie. Jego czas dobiegł końca… Jak Pan Bóg musiał za nim tęsknić, skoro tak szybko go zaprosił…

A my tu jeszcze musimy trochę pociągnąć ten wózek… Dziś znów spadł śnieg i choć już prawie zniknął, to w ciągu dnia było go tak dużo, że skutecznie pokrzyżował nam plany. Zwłaszcza wizyty u chorych, które trzeba przekładać… Z tymi chorymi to ciekawa historia… Zmarł mi ostatnio kolejny. O dziwo, o. Stefan odwiedzał ich latami, a wystarczyło, że ja złożyłem im wizytę dwa razy i… No nie najlepiej to chyba o mnie świadczy…

A dziś wieczorem spotkanie z rodzicami dzieci pierwszokomunijnych. W Polsce można wciąż oglądać teleturniej „Jeden z dziesięciu”. U nas dziś wydarzenie pod tytułem „Trzy z siedemnastu”. Śnieg… I takie to duszpasterstwo… Szybciej by człek lud w Afryce pod bambusem zebrał, niż w tej wspaniałej Ameryce. I gdzie większa misja?

Wczoraj zaś zakupiłem bilet wakacyjny do Polski. Ale na razie nie zdradzam kiedy się wybieram, żeby za bardzo nie ucieszyć ani oczekujących w Polsce, ani moich parafian, którzy pewnie chętnie ode mnie odpoczną… W każdym razie ja już myślami odpoczywam…

A w realu? Pan mówi dziś o tych, których czyni swoim głosem. Macie wokół siebie takich, których słuchacie chętnie, a jednocześnie udusilibyście ich własnymi rękami? Wypominają wam prawdę o was – tę przykrą, o której chcielibyście raczej zapomnieć? A może sami czujecie, że powinniście być takim głosem, ale dla świętego spokoju milczycie, albo udajecie, że nie widzicie?

Jan Chrzciciel, Głos, został skutecznie wyeliminowany… Ale jedne usta się zamykają, a Bóg otwiera następne. Głos nie zamilknie. Ten wobec nas również… Możemy wyeliminować jeden, czy drugi, ale Bóg nie przestanie się o nas upominać. Z prostej przyczyny – kocha nas i chce naszego prawdziwego dobra. Może więc warto pamiętać o tym, kiedy czujemy przynaglenie, żeby być głosem wobec innych. To niebezpieczne… Ale miłość nie boi się niebezpieczeństw. A prawdziwe dobro domaga się czasem głośnego sprzeciwu. Może wyrażonego po raz ostatni. Tuż przed oddzieleniem głowy od reszty ciała…

Mówić więc? Nie mówić? Nade wszystko kochać… I słuchać Miłości…

środa, 3 lutego 2016

brać Go w ramiona...


(Łk 2,22-40)
Gdy upłynęły dni oczyszczenia Maryi według Prawa Mojżeszowego, przynieśli Jezusa do Jerozolimy, aby Go przedstawić Panu. Tak bowiem jest napisane w Prawie Pańskim: Każde pierworodne dziecko płci męskiej będzie poświęcone Panu. Mieli również złożyć w ofierze parę synogarlic albo dwa młode gołębie, zgodnie z przepisem Prawa Pańskiego. A żył w Jerozolimie człowiek, imieniem Symeon. Był to człowiek sprawiedliwy i pobożny, wyczekiwał pociechy Izraela, a Duch Święty spoczywał na nim. Jemu Duch Święty objawił, że nie ujrzy śmierci, aż zobaczy Mesjasza Pańskiego. Za natchnieniem więc Ducha przyszedł do świątyni. A gdy Rodzice wnosili Dzieciątko Jezus, aby postąpić z Nim według zwyczaju Prawa, on wziął Je w objęcia, błogosławił Boga i mówił: Teraz, o Władco, pozwól odejść słudze Twemu w pokoju, według Twojego słowa. Bo moje oczy ujrzały Twoje zbawienie, któreś przygotował wobec wszystkich narodów: światło na oświecenie pogan i chwałę ludu Twego, Izraela. A Jego ojciec i Matka dziwili się temu, co o Nim mówiono. Symeon zaś błogosławił Ich i rzekł do Maryi, Matki Jego: Oto Ten przeznaczony jest na upadek i na powstanie wielu w Izraelu, i na znak, któremu sprzeciwiać się będą. A Twoją duszę miecz przeniknie, aby na jaw wyszły zamysły serc wielu. Była tam również prorokini Anna, córka Fanuela z pokolenia Asera, bardzo podeszła w latach. Od swego panieństwa siedem lat żyła z mężem i pozostawała wdową. Liczyła już osiemdziesiąty czwarty rok życia. Nie rozstawała się ze świątynią, służąc Bogu w postach i modlitwach dniem i nocą. Przyszedłszy w tej właśnie chwili, sławiła Boga i mówiła o Nim wszystkim, którzy oczekiwali wyzwolenia Jerozolimy. A gdy wypełnili wszystko według Prawa Pańskiego, wrócili do Galilei, do swego miasta - Nazaret. Dziecię zaś rosło i nabierało mocy, napełniając się mądrością, a łaska Boża spoczywała na Nim.

Mili Moi…
Dziś postanowiłem się nieco wyciszyć po niedzielnych uroczystościach i zadbać trochę o swoją duszę. Wybrałem się więc na dzień skupienia do Spencer, MA, gdzie mieści się najbliższe nam opactwo trapistów. To zakon o długiej tradycji i najsurowszej chyba obecnie regule w Kościele. Kilka lat temu miałem okazję nawiedzić ich klasztor w Louisville, czyli w miejscu, gdzie żył i pracował Tomasz Merton. I powiem szczerze, że dzisiejszą wizytą byłem nieco rozczarowany. Podczas gdy w Louisville sporo troski wkłada się w serdeczne przyjęcie gości, to w Spencer nawet łazienki nie ma, z której można by skorzystać. Wszystko zamknięte na głucho… No ale duch najważniejszy… Dziś wróciła mi cała przytępiona nieco tęsknota za życiem zakonnym z prawdziwego zdarzenia. Za duchowością, ceremoniałem i… ciszą. Tam aż dudni w uszach od ciszy. Tak strasznie jej potrzebowałem, że nie mogłem się nią wprost nasycić. Pomedytowałem, poczytałem, pomodliłem się, pospacerowałem… Piękny czas.

A wieczorem Nieszpory na zakończenie Roku Życia Konsekrowanego z osobami konsekrowanymi pracującymi w naszej diecezji. Jest tu obecnych 38 zgromadzeń (z czego 10 męskich). Nieszpory oczywiście z rozmachem, po amerykańsku, dziewięćdziesiąt minut. Dziwiłem się nawet, że bez jedzenia udało im się tak długo wytrwać… Ale było to poruszające… Patrzeć na sędziwe siostry, które swoje życie poświęciły Kościołowi. Obraz interesujący. Bezhabitowe – same staruszki. Te w habitach – kwitnąca młodość. Znak, który może ktoś, kiedyś odczyta, bo dziś tak wielu usiłuje zamknąć na niego oczy. Przewodniczący liturgii przywołał jedną sytuację, kiedy to profesor po egzaminie zapytał kleryka, czy jest jakaś postać w Biblii, którą by chciał naśladować. Ów młodzieniec odpowiedział – tak, Symeon, bo on trzymał w swoich ramionach Jezusa.

To najważniejsze zdanie dla mnie z całego wieczoru. Ono również staje się we mnie komentarzem do dzisiejszej Ewangelii. Być jak on, Symeon… Doczekać się. Brać Go w ramiona… To było moje marzenie zanim zostałem kapłanem. Od kiedy ta łaska stała się moim udziałem czekam już tylko na jedno – kiedy On weźmie mnie w ramiona i zaniesie do domu Ojca. Dziś modliłem się w katedrze, żeby nadszedł taki dzień, że z głębi mojego serca będę mógł zawołać ze szczerym pragnieniem – teraz o Panie pozwól odejść swemu słudze w pokoju, bo moje oczy ujrzały Twoje zbawienie…

Jeśli nie odejdę tej nocy, jutro znów stanę przy ołtarzu, wezmę Go w ramiona i podam moim braciom… Mój największy skarb – Jezusa. Doczekać się nie mogę…



poniedziałek, 1 lutego 2016

proboszcz... czy to naprawdę o mnie?


(Łk 4,21-30)
Począł więc mówić do nich: Dziś spełniły się te słowa Pisma, któreście słyszeli. A wszyscy przyświadczali Mu i dziwili się pełnym wdzięku słowom, które płynęły z ust Jego. I mówili: Czy nie jest to syn Józefa? Wtedy rzekł do nich: Z pewnością powiecie Mi to przysłowie: Lekarzu, ulecz samego siebie; dokonajże i tu w swojej ojczyźnie tego, co wydarzyło się, jak słyszeliśmy, w Kafarnaum. I dodał: Zaprawdę, powiadam wam: żaden prorok nie jest mile widziany w swojej ojczyźnie. Naprawdę, mówię wam: Wiele wdów było w Izraelu za czasów Eliasza, kiedy niebo pozostawało zamknięte przez trzy lata i sześć miesięcy, tak że wielki głód panował w całym kraju; a Eliasz do żadnej z nich nie został posłany, tylko do owej wdowy w Sarepcie Sydońskiej. I wielu trędowatych było w Izraelu za proroka Elizeusza, a żaden z nich nie został oczyszczony, tylko Syryjczyk Naaman. Na te słowa wszyscy w synagodze unieśli się gniewem. Porwali Go z miejsca, wyrzucili Go z miasta i wyprowadzili aż na stok góry, na której ich miasto było zbudowane, aby Go strącić. On jednak przeszedłszy pośród nich oddalił się.


Mili Moi…
Niezwykły dzień za mną… Otóż dziś miała miejsce Msza Święta z liturgicznym obrzędem instalacji nowego proboszcza. Wiem, że brzmi to dość zabawnie, ale co ja na to poradzę? W każdym razie gościliśmy dziś biskupa Franka, który wprowadził mnie w posługę pasterską w naszej parafii w Bridgeport. Przyznam szczerze, że właściwie do samego końca Mszy miałem takie poczucie, jakby to wszystko nie dotyczyło mnie, jakby chodziło o kogoś innego. Właściwie żadnego stresu, co mnie samego zdumiało. Ale za to wiele radości. Usłyszałem dziś wiele ciepłych słów pod moim adresem. Wszystko to było nawet trochę zawstydzające, bo nie podejrzewałem nawet, że otacza mnie tak wiele życzliwości. To bardzo cieszy. Ale jeszcze bardziej cieszy wysoka frekwencja parafian i gości. Przygotowaliśmy poczęstunek na dwieście osób i w pewnym momencie pojawił się nawet niepokój, że nie wystarczy dla wszystkich. Ale głodny szczęśliwie nikt nie wyszedł. Co więcej, pojawiały się również komentarze – ojcze, nie jesteśmy stąd, ale w waszej parafii tak wiele się dzieje, i tak bardzo nam się tu podoba, że planujemy się do was zapisać… Takie chwile są najpiękniejsze. Moje marzenie, żeby zapełnić ten kościół ludźmi staje się coraz bardziej realne. Piękne chwile i ogromna życzliwość księdza biskupa. Dziś zapewnił mnie, że gdybym czegokolwiek potrzebował, mam nie wahać się dzwonić do niego bezpośrednio, a on już zadba o to, żeby pomóc. Wielki człowiek, prosty i serdeczny. Cieszę się, że jest naszym biskupem. I oczywiście, jak zawsze, jestem oczarowany jego homilią. Dziś mówił o rodzinie, która potrzebuje ojca. I ta parafialna, nasza rodzina, zyskała dziś nowego ojca. Dziękował poprzednikowi, o. Stefanowi. Piękna chwila. Cały kościół stojących i klaszczących z wdzięcznością wiernych. O. Stefan – piękny człowiek, święty proboszcz, mój nauczyciel… A od jutra zaczyna się szara rzeczywistość…  Choć czy szara? Nie z takimi ludźmi, jak moi parafianie. Tu jest moja Ziemia Święta na ten czas… Tu jest mój dom…

Tu jest moja misja… A gdzie jest Twoja? Bo dziś Jezus mówi o posłudze prorockiej. On sam był prorokiem niezwykłym. A my wszyscy w tej Jego misji uczestniczymy. Z faktu chrztu ona wynika. Wszyscy jesteśmy prorokami, czyli tymi, którzy mają wprowadzać w ten świat Boże Słowo, mają je głosić, mają przemawiać w Jego imię.

Stanął mi dziś przed oczami św. O. Maksymilian, który podczas drogi do obozu mówił braciom – zobaczcie, jedziemy na misję, wiozą nas za darmo do miejsca, gdzie będziemy mogli głosić Ewangelię. My obecnie żyjemy w kraju, gdzie nie trzeba szukać niewierzących ze świecą. Wystarczy wyjść na ulicę, a z pewnością po chwili się ich spotka. Różne kolory skóry, różne kultury, różne religie. A Bóg nieustannie zapewnia wszystkich o swojej miłości. Kto jednak im wszystkim o tym powie, jeśli nie my? Kto przekażę tę radosną wieść, że Bóg się troszczy o każdego człowieka i szuka go po życiowych bezdrożach?

Nie wolno nam spocząć! Trzeba nam wciąż odkrywać w sobie tę miłość, której On jest źródłem, tę miłość, która czuje się odpowiedzialna za innych, tę, która pragnie dobra drugiego człowieka, której na nim zależy. Żeby ją odkryć i żeby stać się prorokiem trzeba tylko jednego – wsłuchać się w Boży głos. Prorok to ktoś, kto słucha i dla kogo Boże Słowo jest ważniejsze, niż jakiekolwiek ludzkie… Słuchaj więc i idź… Bo nigdy nie zabraknie Ci ludzi do kochania… Misja proroków wciąż trwa…