zdj:flickr/ukgardenphotos/Lic CC
(Mk 4,1-20)
Jezus znowu zaczął nauczać nad jeziorem i bardzo wielki tłum ludzi zebrał się
przy Nim. Dlatego wszedł do łodzi i usiadł w niej /pozostając/ na jeziorze, a
cały lud stał na brzegu jeziora. Uczył ich wiele w przypowieściach i mówił im w
swojej nauce: Słuchajcie: Oto siewca wyszedł siać. A gdy siał, jedno padło na
drogę; i przyleciały ptaki, i wydziobały je. Inne padło na miejsce skaliste,
gdzie nie miało wiele ziemi, i wnet wzeszło, bo nie było głęboko w glebie. Lecz
po wschodzie słońca przypaliło się i nie mając korzenia, uschło. Inne znów
padło między ciernie, a ciernie wybujały i zagłuszyły je, tak że nie wydało
owocu. Inne w końcu padły na ziemię żyzną, wzeszły, wyrosły i wydały plon:
trzydziestokrotny, sześćdziesięciokrotny i stokrotny. I dodał: Kto ma uszy do
słuchania, niechaj słucha. A gdy był sam, pytali Go ci, którzy przy Nim byli,
razem z Dwunastoma, o przypowieść. On im odrzekł: Wam dana jest tajemnica
królestwa Bożego, dla tych zaś, którzy są poza wami, wszystko dzieje się w
przypowieściach, aby patrzyli oczami, a nie widzieli, słuchali uszami, a nie
rozumieli, żeby się nie nawrócili i nie była im wydana /tajemnica/. I mówił im:
Nie rozumiecie tej przypowieści? Jakże zrozumiecie inne przypowieści? Siewca
sieje słowo. A oto są ci /posiani/ na drodze: u nich się sieje słowo, a skoro
je usłyszą, zaraz przychodzi szatan i porywa słowo zasiane w nich. Podobnie na
miejscach skalistych posiani są ci, którzy, gdy usłyszą słowo, natychmiast
przyjmują je z radością, lecz nie mają w sobie korzenia i są niestali. Gdy
potem przyjdzie ucisk lub prześladowanie z powodu słowa, zaraz się załamują. Są
inni, którzy są zasiani między ciernie: to są ci, którzy słuchają wprawdzie
słowa, lecz troski tego świata, ułuda bogactwa i inne żądze wciskają się i
zagłuszają słowo, tak że zostaje bezowocne. W końcu na ziemię żyzną zostali
posiani ci, którzy słuchają słowa, przyjmują je i wydają owoc:
trzydziestokrotny, sześćdziesięciokrotny i stokrotny.
Mili Moi…
Muszę się z Wami
podzielić czymś ciekawym… Kilka lat temu dołączyłem do społeczności facebookowiej. Długo, bardzo długo
się przed tym broniłem, przewidując, że stanie się to dla mnie swoistym „złodziejem
czasu”. Przekonał mnie jeden argument – ewangelizacja. Trzeba odkrywać nowe
przestrzenie, można docierać z informacją i formacją szeroko. I tak starałem
się to narzędzie wykorzystywać. Ale oczywiście, w związku z tym, że komputer w
moim pokoju spełnia wiele różnych funkcji i jest włączony niemal nieustannie,
to każdy kontakt z maszyną wiązał się również z rzutem oka na Facebooka. Rzut
oka bardzo często wydłużał się do kilku, czy kilkunastu minut… I tak wiele razy
dziennie. Ze zdumieniem stwierdzałem, że coś, co niegdyś było sympatyczną
przestrzenią kontaktów, przesyłania sobie ciekawych i cennych informacji, od
dłuższego już czasu jest przestrzenią walki politycznej, nienawistnych
komentarzy, pogardy i braku szacunku. To miejsce stawało się dla mnie coraz
bardziej rozczarowujące. Nie, nie… Nie zmierzam do tego, że likwiduję swoje
konto. Ale od kilku dni nie zaglądam tam wcale, no może tylko po to, żeby odpisać
na konkretne pytania. Ale nie przeglądam, nie czytam, nie śledzę… I tu
najważniejsze, czym chcę się podzielić… Po pierwsze – jestem o wiele
spokojniejszy. Nie udzielają mi się te wszystkie emocje, czające się w nawet
zupełnie niewinnie wyglądających artykułach. Po drugie – czas, który zyskałem
mogę przeznaczyć na rzut oka w książkę i rzeczywiście to czynię. Po trzecie –
mogę spokojnie żyć swoim własnym życiem, a nie życiem Angeli Merkel, pana od
KODu, czy innej maści bohaterów… Plan więc jest taki… Owszem, być może chwila
na ewangelizacje, ale stanowcze ograniczenie obecności w tym miejscu na rzecz
życia realnego… Czuję się znacznie, ale to znacznie wolniejszy… I pokój wraca…
A dzisiejsza przypowieść
o siewcy bardzo mocno skojarzyła mi się z wizją ogrodu, który musi być najpierw
mocno przygotowany pod jakikolwiek zasiew. Ziarno jest niezawodne, ale nic nie
wyrośnie w zupełnie nieprzygotowanym środowisku. Nasze życie duchowe to ogród, który
trzeba przekopać, nawodnić, nawozić, wyznaczyć grządki, pozwolić Bogu na siew,
doglądać, pielić, podwiązywać, podpierać, wybierać kamienie… Ta dbałość o to
miejsce jest niesłychanie wymagająca. Nakład sił i środków ogromny. Ale i owoce
warte całej tej pracy. Bo bez niej nie ma na co liczyć. Jeśli się nie
zaangażujemy, nic nam nie wyrośnie. Siedząc w „świętym spokoju” łudzimy się
tylko naszą osobistą wizją chrześcijaństwa. Bóg bowiem czyni z naszego życia
powieść przygodową, niezły kryminał… Co to ma wspólnego z ogrodem? Ależ bardzo
dużo… Bo w każdym ogrodzie toczy się życie – pełne walk, zmagań, potyczek… O
wodę, o światło, o przestrzeń, o pszczołę, którą trzeba zwabić kolorem… Ogród to niesłychanie dynamiczne
miejsce…
Gwałtownicy
zdobywają Królestwo Boże… Człowieku!!! Ogrodniku!!! Przypomnij więc sobie,
gdzie masz widły i grabie. I do dzieła… Każdy czas jest dobry, żeby zacząć
uprawiać swego ducha… Nawet trwająca zima…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz