czwartek, 28 stycznia 2016

w ogrodzie...

zdj:flickr/ukgardenphotos/Lic CC
(Mk 4,1-20)
Jezus znowu zaczął nauczać nad jeziorem i bardzo wielki tłum ludzi zebrał się przy Nim. Dlatego wszedł do łodzi i usiadł w niej /pozostając/ na jeziorze, a cały lud stał na brzegu jeziora. Uczył ich wiele w przypowieściach i mówił im w swojej nauce: Słuchajcie: Oto siewca wyszedł siać. A gdy siał, jedno padło na drogę; i przyleciały ptaki, i wydziobały je. Inne padło na miejsce skaliste, gdzie nie miało wiele ziemi, i wnet wzeszło, bo nie było głęboko w glebie. Lecz po wschodzie słońca przypaliło się i nie mając korzenia, uschło. Inne znów padło między ciernie, a ciernie wybujały i zagłuszyły je, tak że nie wydało owocu. Inne w końcu padły na ziemię żyzną, wzeszły, wyrosły i wydały plon: trzydziestokrotny, sześćdziesięciokrotny i stokrotny. I dodał: Kto ma uszy do słuchania, niechaj słucha. A gdy był sam, pytali Go ci, którzy przy Nim byli, razem z Dwunastoma, o przypowieść. On im odrzekł: Wam dana jest tajemnica królestwa Bożego, dla tych zaś, którzy są poza wami, wszystko dzieje się w przypowieściach, aby patrzyli oczami, a nie widzieli, słuchali uszami, a nie rozumieli, żeby się nie nawrócili i nie była im wydana /tajemnica/. I mówił im: Nie rozumiecie tej przypowieści? Jakże zrozumiecie inne przypowieści? Siewca sieje słowo. A oto są ci /posiani/ na drodze: u nich się sieje słowo, a skoro je usłyszą, zaraz przychodzi szatan i porywa słowo zasiane w nich. Podobnie na miejscach skalistych posiani są ci, którzy, gdy usłyszą słowo, natychmiast przyjmują je z radością, lecz nie mają w sobie korzenia i są niestali. Gdy potem przyjdzie ucisk lub prześladowanie z powodu słowa, zaraz się załamują. Są inni, którzy są zasiani między ciernie: to są ci, którzy słuchają wprawdzie słowa, lecz troski tego świata, ułuda bogactwa i inne żądze wciskają się i zagłuszają słowo, tak że zostaje bezowocne. W końcu na ziemię żyzną zostali posiani ci, którzy słuchają słowa, przyjmują je i wydają owoc: trzydziestokrotny, sześćdziesięciokrotny i stokrotny.


Mili Moi…
Muszę się z Wami podzielić czymś ciekawym… Kilka lat temu dołączyłem  do społeczności facebookowiej. Długo, bardzo długo się przed tym broniłem, przewidując, że stanie się to dla mnie swoistym „złodziejem czasu”. Przekonał mnie jeden argument – ewangelizacja. Trzeba odkrywać nowe przestrzenie, można docierać z informacją i formacją szeroko. I tak starałem się to narzędzie wykorzystywać. Ale oczywiście, w związku z tym, że komputer w moim pokoju spełnia wiele różnych funkcji i jest włączony niemal nieustannie, to każdy kontakt z maszyną wiązał się również z rzutem oka na Facebooka. Rzut oka bardzo często wydłużał się do kilku, czy kilkunastu minut… I tak wiele razy dziennie. Ze zdumieniem stwierdzałem, że coś, co niegdyś było sympatyczną przestrzenią kontaktów, przesyłania sobie ciekawych i cennych informacji, od dłuższego już czasu jest przestrzenią walki politycznej, nienawistnych komentarzy, pogardy i braku szacunku. To miejsce stawało się dla mnie coraz bardziej rozczarowujące. Nie, nie… Nie zmierzam do tego, że likwiduję swoje konto. Ale od kilku dni nie zaglądam tam wcale, no może tylko po to, żeby odpisać na konkretne pytania. Ale nie przeglądam, nie czytam, nie śledzę… I tu najważniejsze, czym chcę się podzielić… Po pierwsze – jestem o wiele spokojniejszy. Nie udzielają mi się te wszystkie emocje, czające się w nawet zupełnie niewinnie wyglądających artykułach. Po drugie – czas, który zyskałem mogę przeznaczyć na rzut oka w książkę i rzeczywiście to czynię. Po trzecie – mogę spokojnie żyć swoim własnym życiem, a nie życiem Angeli Merkel, pana od KODu, czy innej maści bohaterów… Plan więc jest taki… Owszem, być może chwila na ewangelizacje, ale stanowcze ograniczenie obecności w tym miejscu na rzecz życia realnego… Czuję się znacznie, ale to znacznie wolniejszy… I pokój wraca…

A dzisiejsza przypowieść o siewcy bardzo mocno skojarzyła mi się z wizją ogrodu, który musi być najpierw mocno przygotowany pod jakikolwiek zasiew. Ziarno jest niezawodne, ale nic nie wyrośnie w zupełnie nieprzygotowanym środowisku. Nasze życie duchowe to ogród, który trzeba przekopać, nawodnić, nawozić, wyznaczyć grządki, pozwolić Bogu na siew, doglądać, pielić, podwiązywać, podpierać, wybierać kamienie… Ta dbałość o to miejsce jest niesłychanie wymagająca. Nakład sił i środków ogromny. Ale i owoce warte całej tej pracy. Bo bez niej nie ma na co liczyć. Jeśli się nie zaangażujemy, nic nam nie wyrośnie. Siedząc w „świętym spokoju” łudzimy się tylko naszą osobistą wizją chrześcijaństwa. Bóg bowiem czyni z naszego życia powieść przygodową, niezły kryminał… Co to ma wspólnego z ogrodem? Ależ bardzo dużo… Bo w każdym ogrodzie toczy się życie – pełne walk, zmagań, potyczek… O wodę, o światło, o przestrzeń, o pszczołę, którą trzeba zwabić kolorem… Ogród to niesłychanie dynamiczne miejsce…

Gwałtownicy zdobywają Królestwo Boże… Człowieku!!! Ogrodniku!!! Przypomnij więc sobie, gdzie masz widły i grabie. I do dzieła… Każdy czas jest dobry, żeby zacząć uprawiać swego ducha… Nawet trwająca zima…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz