poniedziałek, 30 listopada 2015

adwentowe tęsknoty...

zdj:flickr/Benjamin Nussbaum/Lic CC
(Łk 21,25-28.34-36)
Jezus powiedział do swoich uczniów: Będą znaki na słońcu, księżycu i gwiazdach, a na ziemi trwoga narodów bezradnych wobec szumu morza i jego nawałnicy. Ludzie mdleć będą ze strachu, w oczekiwaniu wydarzeń zagrażających ziemi. Albowiem moce niebios zostaną wstrząśnięte. Wtedy ujrzą Syna Człowieczego, nadchodzącego w obłoku z wielką mocą i chwałą. A gdy się to dziać zacznie, nabierzcie ducha i podnieście głowy, ponieważ zbliża się wasze odkupienie. Uważajcie na siebie, aby wasze serca nie były ociężałe wskutek obżarstwa, pijaństwa i trosk doczesnych, żeby ten dzień nie przypadł na was znienacka, jak potrzask. Przyjdzie on bowiem na wszystkich, którzy mieszkają na całej ziemi. Czuwajcie więc i módlcie się w każdym czasie, abyście mogli uniknąć tego wszystkiego, co ma nastąpić, i stanąć przed Synem Człowieczym.

Mili Moi…
Dni płyną nieubłaganie… Właśnie sobie uświadomiłem, że przed chwilą zachęcaliśmy do modlitwy za zmarłych, a dziś zaparkował obok mnie samochód z choinką na dachu. Jakoś nie mogę się na to wewnętrznie zgodzić… Nie odnajduję się w tym pędzie… Ale co robić? Wczoraj dzień gęsty od obowiązków… I pogrzeb, i Msza po angielsku, i dzień skupienia, i techniczne zakupy (bo nasz „opiekun techniczny” wkrótce znika z horyzontu). Na pogrzebie podszedł do mnie brat zmarłego i stwierdził, że słuchając mnie, miał przekonanie, że „coś z tym gościem jest nie tak”. Aż w końcu wpadł na pomysł co to takiego… Z miną odkrywcy poinformował mnie – Father, przecież ty masz irlandzki akcent… Ilekroć to słyszę (bo słyszę to czasami), myśl moja biegnie do tych miejsc, gdzie ten akcent złapałem… kto by pomyślał, że wywiozę z Wexford taki prezent…

A dziś rozpoczął się Adwent… Pierwszy raz tak mocno poczułem, że ma to być okres myślenia o, i przygotowywania się do śmierci… Ale bez niepokoju. Raczej z ufnością, że będzie to najpiękniejsze spotkanie naszego życia, spotkanie z Miłością samą. Każdego dnia widzimy Go za swoistym woalem – Eucharystii, modlitwy, drugiego człowieka. A w śmierci zobaczymy Go takim, jaki jest, twarzą w twarz… Chcę w tym Adwencie właśnie nad tym się skupić. Na oswajaniu się z myślą o ostatniej godzinie, kiedy już nic, co ziemskie nie jest ważne, a liczy się tylko On, mój Jezus, który zaprasza mnie do domu…

Nie znam nikogo, kto tęskniłby za śmiercią… Znałem niegdyś kilka osób, ale i one tęskniły za nią głównie z powodu swojego cierpienia, którego zakończenia wyglądały. A ja chciałbym się nauczyć za nią tęsknić. Właśnie ze względu na Pana. Bo nie ma innej drogi do spotkania z Nim. Nie ma innego sposobu. Rzecz jasna On wybiera godzinę, ale tęsknić wolno. A trudna to sztuka…

Przeglądam internet szukając jakichś refleksji duchowych dla siebie… I jestem nieco zawiedziony… Bo albo ma to charakter ściśle młodzieżowy ze słowami „czaicie”, czy „rozkminka”, co mnie osobiście mocno razi, albo jest to powierzchowne i banalne. Ale nie tracę nadziei… Mam głód słuchania i wierzę, że Pan podeśle mi głosiciela na ten czas (postaram się nie być nadmiernie wymagający). Może coś po angielsku… Taka tęsknota za Słowem też jest bardzo adwentowa… Życzę jej Wam wszystkim… Tęsknijmy i pozwólmy się nasycić Miłości… Tej adwentowej…

piątek, 27 listopada 2015

ostatnie chwile...

zdj:flickr/Zohar/Lic CC
(Łk 21,20-28)
Jezus powiedział do swoich uczniów: Skoro ujrzycie Jerozolimę otoczoną przez wojska, wtedy wiedzcie, że jej spustoszenie jest bliskie. Wtedy ci, którzy będą w Judei, niech uciekają w góry; ci, którzy są w mieście, niech z niego uchodzą, a ci po wsiach, niech do niego nie wchodzą! Będzie to bowiem czas pomsty, aby się spełniło wszystko, co jest napisane. Biada brzemiennym i karmiącym w owe dni! Będzie bowiem wielki ucisk na ziemi i gniew na ten naród: jedni polegną od miecza, a drugich zapędzą w niewolę między wszystkie narody. A Jerozolima będzie deptana przez pogan, aż czasy pogan przeminą. Będą znaki na słońcu, księżycu i gwiazdach, a na ziemi trwoga narodów bezradnych wobec szumu morza i jego nawałnicy. Ludzie mdleć będą ze strachu, w oczekiwaniu wydarzeń zagrażających ziemi. Albowiem moce niebios zostaną wstrząśnięte. Wtedy ujrzą Syna Człowieczego, nadchodzącego w obłoku z wielką mocą i chwałą. A gdy się to dziać zacznie, nabierzcie ducha i podnieście głowy, ponieważ zbliża się wasze odkupienie.


Mili Moi…
Happy Thanksgiving chciałoby się rzec… Dobiega końca ważny w Ameryce dzień… Trochę jak nasza Wigilia… Ulice opustoszałe, sklepy zamknięte, bo wszyscy celebrują indyka… Pozostaje mieć nadzieję, że ta wdzięczność, która stoi u progu świętowania, ma jeszcze jakiekolwiek znaczenie dla świętujących. A u nas dzień płynie leniwie… I też świętujemy… Od rana… Najpierw wizyta jednego z naszych amerykańskich współbraci, który spędza święta ze swoją rodzinną… Zajrzał na poranną kawkę. Dwie rzeczy z tej wizyty wyniosłem. Pierwsze, to jego zdziwienie, że na Mszy po angielsku było tylko dziewięć osób… Pocieszyłem go, że to znaczący wzrost, bo rok temu były tylko dwie. Po drugie, podzielił się ze mną sentencją pewnego kardynała, który swoim młodym księżom dawał taką oto radę – przez pierwszy rok na nowej parafii, jedyna rzecz, którą możesz zmieniać, jest… własna bielizna. Zacne…

Reszta dnia to radosne spalanie kalorii i równie radosne ich pochłanianie (wszak indyk nieczęsto gości na stole). Ale nade wszystko celebrowanie braterstwa. Zdecydowaliśmy się dziś zostać w domu, mimo jednego, czy dwóch zaproszeń do wspólnego świętowania z naszymi parafianami. Posiedzieliśmy, pogawędziliśmy, obejrzeliśmy wspólnie film, pomodliliśmy się razem. Czyli dokładnie tak, jak powinno być. To był naprawdę dobry dzień…

A dziś nad Słowem zadziwia mnie to pełne dumy podniesienie głowy. Ma ono nastąpić w chwili, kiedy głowy większości ludzi będą nisko pochylone. To kolejny dowód na to, że chrześcijanie to trochę ludzie z innego świata. Oni nie mają nawet w takiej chwili poddawać się logice tego świata. A będzie to logika lęku, czy wręcz przerażenia. Chrześcijanie nie muszą się bać niczego, bo te wszystkie przerażające zjawiska przekonują ich tylko o tym, że ich Zbawiciel jest blisko. A kiedy nadejdzie, będzie to piękny widok… Widok najradośniejszy ze wszystkich…

Modlę się tylko, żeby za tym, co wiem, nadążały również moje uczucia. Żeby lęk poddał się rozumowi, a niepewność uległa woli. Wierzę, że to jest możliwe… Dla Boga bowiem nie ma nic niemożliwego… Dlatego Jemu te ostatnie chwile powierzam… Ostatnie chwile… Moje… I świata…

wtorek, 24 listopada 2015

niewola centa...

zdj:flickr/Paul Falardeau/Lic CC
(Łk 21,1-4)
Gdy Jezus podniósł oczy, zobaczył, jak bogaci wrzucali swe ofiary do skarbony. Zobaczył też, jak uboga jakaś wdowa wrzuciła tam dwa pieniążki, i rzekł: Prawdziwie powiadam wam: Ta uboga wdowa wrzuciła więcej niż wszyscy inni. Wszyscy bowiem wrzucali na ofiarę z tego, co im zbywało; ta zaś z niedostatku swego wrzuciła wszystko, co miała na utrzymanie.

Mili Moi…
Poniedziałek to, jak wiecie mój ulubiony dzień tygodnia… Ten dzisiejszy był 3467 dniem mojego kapłaństwa i 442 dniem w Ameryce… A dzień to przełomowy, bo zapisałem się dziś na… siłownię. Kiedy myślę o sobie w perspektywie mojej życiowej historii, to widzę siłownię jako jedno z ostatnich miejsc, do których kiedykolwiek bym się zapisał. Nigdy, przenigdy nie przemknęło mi to przez myśl. I znów, gdyby rok temu ktoś mi to wyprorokował, potraktowałbym to jako niezły żart. Tymczasem dziś zrobiłem to z własnej woli i jestem mocno podekscytowany tym, co mnie tam czeka. Poza siłownią, oferta obejmuje również basen i saunę, co już szczerze lubię. A wierzę, że forma ruchu z użyciem maszyn pod dachem również będzie sprawiać mi przyjemność. Miniony rok mojego życia jest najlepszym dowodem jakie zmiany w mentalności mogą zajść pod dobrym wpływem życzliwego człowieka. I choć mój upór sprawia, że ów człowiek musi wciąż pracować nad nowymi sposobami przekonywania i musi wykazywać się ogromną cierpliwością, to jednak owoce są dla mnie samego zupełnie niezwykłe. Karta klubowa już jest, „worek na kapcie” również, więc w najbliższych dniach spróbuję się oswoić z nowym miejscem… Swoją drogą duży pan murzyn, który mnie dziś wprowadzał w arkana użytkowania sprzętu wyliczył, że jeszcze 70 funtów muszę pożegnać. Jest więc co robić…

A kiedy czytam Słowo dzisiejsze, to wręcz słyszę brzęk tych dwóch cieniutkich, mizernych monet, które owa kobieta wrzuca do skarbony (choć w rzeczywistości wrzucał je kapłan, któremu się je wręczało). Dwie maleńkie monety, które symbolizują całe życie tej kobiety, życie, które ona decyduje się całkowicie powierzyć w ręce Ojca. 100 gram chleba, które mogła za to kupić (według wyliczeń historyków) zamienia na udział w trosce Opatrzności, która, jest tego pewna, nie pozwoli jej zginąć.

A ja stawiam sobie pytanie, czy moje życie, wyrażone w banknotach (bo chyba o monetach mówić nie wypada) również tak zdecydowanie jest poddane Bogu. Cały czas nosze w sobie obraz… Nasz zakon, który zakłada nową misję gdzieś na krańcach świata i szuka ludzi… Nikt nie ukrywa, że będzie biednie i bardzo trudno. Kandydaci na misjonarzy muszą zdać się na Opatrzność… Kiedyś marzyłem o takiej sytuacji. Kiedyś na nią czekałem i byłem gotów natychmiast się zgłosić. A dziś? Tak przyzwyczajony do wygodnego fotela, samochodu, którego bak wypełnia się za jednym pociągnięciem karty kredytowej, srebrnej lodówki pełnej po brzegi, przed którą czasem towarzyszy mi myśl „nie ma nic do jedzenia”, samolotów, które przenoszą mnie między kontynentami…

Te dwie monety ubogiej wdowy brzmią mi w uszach wielkim wyrzutem… Franciszkańskim wyrzutem… Bo chciałbym powiedzieć, że Bóg jest moim jedynym skarbem… A nie potrafię…

poniedziałek, 23 listopada 2015

tak, ja nim jestem...

zdj:flickr/jason train/Lic CC
(J 18,33b-37)
Piłat powiedział do Jezusa: Czy Ty jesteś Królem żydowskim? Jezus odpowiedział: Czy to mówisz od siebie, czy też inni powiedzieli ci o Mnie? Piłat odparł: Czy ja jestem Żydem? Naród Twój i arcykapłani wydali mi Ciebie. Coś uczynił? Odpowiedział Jezus: Królestwo moje nie jest z tego świata. Gdyby królestwo moje było z tego świata, słudzy moi biliby się, abym nie został wydany Żydom. Teraz zaś królestwo moje nie jest stąd. Piłat zatem powiedział do Niego: A więc jesteś królem? / Odpowiedział Jezus: / Tak, jestem królem. Ja się na to narodziłem i na to przyszedłem na świat, aby dać świadectwo prawdzie. Każdy, kto jest z prawdy, słucha mojego głosu.

Mili Moi…
Jaka cudowna niedziela… Oczywiście pracowita przed południem, ale po duszpasterskich obowiązkach błogo… Nic nie trzeba. Bez pośpiechu. Trochę drzemki. Trochę książki. Oby tak częściej się to zdarzało…

Ale na dzisiejszej Mszy Świętej sporo radości, ponieważ przyjęliśmy do Liturgicznej Służby Ołtarza sześciu nowych ministrantów. Służyli już od jakiegoś czasu jako kandydaci, z wielkim przejęciem i zaangażowaniem zresztą. Dziś dostali alby i stali się prawdziwymi ministrantami. Myślę, że było to dla nich niemałe przeżycie. Wraz z nimi przyjęliśmy również dwie dorosłe osoby do grona lektorów. To mnie również cieszy. Powiększa się grupa osób zaangażowanych w liturgię. Ufam, że będzie dzięki temu u nas coraz piękniej.

Dziś też był dzień, w którym ogłosiłem pewne zmiany porządkujące odrobinę zwłaszcza przygotowanie do chrztu w naszej parafii. To jest ta najmniej przyjemna część proboszczowania, kiedy trzeba czasem zdecydować się na postawienie pewnych wymagań, aby ocalić to, co ważne, a jednocześnie działać zgodnie z sumieniem i wskazaniami Kościoła. Pocieszam się myślą, że to nie „parafia o. Michała” i parafianie zrozumieją, że o. Michał nie może działać według własnego widzimisię.

Myślę dziś nad Słowem, że wielu z nas boi się postawić Jezusowi to pytanie, które Ewangelista wkłada dziś w usta Piłata. Lęk dotyczy odpowiedzi, którą przecież podświadomie znamy. Dopóki bowiem nie pytam, dopóty mogę oszukiwać samego siebie, że nie wiem… Co by się jednak stało, gdybym zapytał wprost – czy Ty jesteś Królem? Czy Ty chcesz być Królem mojego życia? Jezus, który jest samą prawdą, nie może zaprzeczyć. I Jego odpowiedź będzie z pewnością twierdząca, podobnie jak twierdząco odpowiedział Piłatowi. Co wówczas? Jak bardzo musiało by się zmienić moje życie? Przecież tej odpowiedzi nie mógłbym zlekceważyć…

Udajemy więc… Tłumaczymy samych siebie na tysiące sposobów… Nawet niedziela Chrystusa Króla Wszechświata nie jest w stanie wytrącić nas z naszego uporu. Bo przecież Król Wszechświata to coś wielkiego. Gdzie w tym wszystkim ja? Taki maleńki element… 

A swoją drogą – nie pytając mogę podtrzymywać miłe złudzenie, że to jednak ja sam jestem królem mojego życia, ja sam nad nim panuję. Szkoda, że dopiero bolesne lekcje, wstrząsy i katastrofy odzierają z tego fałszywego wyobrażenia. Najważniejsze jednak, że nigdy nie jest za późno, żeby zapytać… Czy Ty jesteś Królem?

Tak, ja nim jestem… Przyjąwszy tę odpowiedź… Przyjąwszy tego Króla… Odkryjesz co znaczy żyć naprawdę…

niedziela, 22 listopada 2015

ani oko...


(Łk 20,27-40)
Podeszło do Jezusa kilku saduceuszów, którzy twierdzą, że nie ma zmartwychwstania, i zagadnęli Go w ten sposób: Nauczycielu, Mojżesz tak nam przepisał: Jeśli umrze czyjś brat, który miał żonę, a był bezdzietny, niech jego brat weźmie wdowę i niech wzbudzi potomstwo swemu bratu. Otóż było siedmiu braci. Pierwszy wziął żonę i umarł bezdzietnie. Wziął ją drugi, a potem trzeci, i tak wszyscy pomarli, nie zostawiwszy dzieci. W końcu umarła ta kobieta. Przy zmartwychwstaniu więc którego z nich będzie żoną? Wszyscy siedmiu bowiem mieli ją za żonę. Jezus im odpowiedział: Dzieci tego świata żenią się i za mąż wychodzą. Lecz ci, którzy uznani zostaną za godnych udziału w świecie przyszłym i w powstaniu z martwych, ani się żenić nie będą, ani za mąż wychodzić. Już bowiem umrzeć nie mogą, gdyż są równi aniołom i są dziećmi Bożymi, będąc uczestnikami zmartwychwstania. A że umarli zmartwychwstają, to i Mojżesz zaznaczył tam, gdzie jest mowa "O krzaku", gdy Pana nazywa Bogiem Abrahama, Bogiem Izaaka i Bogiem Jakuba. Bóg nie jest [Bogiem] umarłych, lecz żywych; wszyscy bowiem dla niego żyją. Na to rzekli niektórzy z uczonych w Piśmie: Nauczycielu, dobrześ powiedział, bo o nic nie śmieli Go już pytać.

Mili Moi…
Dziś dzień rozpoczął się o czwartej rano. Musiałem przygotować przedpołudniowe słowo dla dzieciaków do polskiej szkoły i popołudniowe słowo na spotkanie porekolekcyjne dla małżonków. Potem jak zawsze Eucharystia, polska szkoła, a po niej spotkanie z animatorami młodzieży w naszej parafii i niemal dwie godziny dobrych rozmów. Potem wycieczka do spowiedzi i pożegnalne spotkanie naszej sekretarki. Następnie przygotowania do jutrzejszego „święta ministrantów” i wspomniane spotkanie małżonków. Jest godzina dwudziesta, a ja właśnie pierwszy raz od rana usiadłem w swoim pokoju. Nie wiem jak się nazywam i po kliknięciu przycisku „opublikuj” zamierzam dać susa pod kołdrę, żeby jutro znów wstać o czwartej, bo przecież nie zdążyłem dziś nawet homilii na jutro przygotować… Takie to kapłańskie życie. Nie ma nudy, a wręcz przeciwnie…

Słowo zaś po raz kolejny mi przypomina, żebym nie myślał o wieczności tylko i wyłącznie na bazie moich ludzkich wyobrażeń. To znaczy… Trudno, żebym o niej myślał inaczej. Wszak moje wyobrażenia są jedynym budulcem w tym myśleniu. Ani bowiem oko nie widziało, ani ucho nie słyszało, co tam Pan dla nas zaplanował. Chodzi pewnie raczej o to, żebym zdawał sobie sprawę, że cokolwiek bym sobie nie pomyślał i nie wyobraził, Bóg czeka na mnie zawsze z czymś więcej. A więcej oznacza również inaczej. Inaczej, niż bym chciał. Inaczej, niż jest tu, na ziemi. Wszelkie moje ludzkie sądy dotyczące szczęścia zostaną przez Pana w wieczności przekroczone.

Czy warto więc myśleć, przewidywać, wyobrażać sobie? Pewnie, że warto, bo to motywuje do żywszego zainteresowania i prawdziwszego oczekiwania na spotkanie z Nim twarzą w twarz. Myślę sobie jednak, że do tych moich, ludzkich przecież wyobrażeń, musi dołączyć ogromne zaufanie wobec Niego. On nie chce mnie skrzywdzić. On chce mnie zbawić. I naprawdę uszczęśliwić. Nawet jeśli zrobi to w zupełnie inny sposób, niż ja bym to sobie zaplanował… On wie lepiej czym jest szczęście. A już na pewno zna się lepiej na wieczności, której ja sobie żadną miarą wyobrazić nie mogę…. :)

sobota, 21 listopada 2015

święta przestrzeń...

zdj:flickr/Catherine/Lic CC
(Łk 19,45-48)
Jezus wszedł do świątyni i zaczął wyrzucać sprzedających w niej. Mówił do nich: Napisane jest: Mój dom będzie domem modlitwy, a wy uczyniliście z niego jaskinię zbójców. I nauczał codziennie w świątyni. Lecz arcykapłani i uczeni w Piśmie oraz przywódcy ludu czyhali na Jego życie. Tylko nie wiedzieli, co by mogli uczynić, cały lud bowiem słuchał Go z zapartym tchem.

Mili Moi…
I kolejny tydzień właściwie odhaczyć można… Nie wiem czy to ja straciłem zdolność właściwego gospodarowania czasem, czy tego czasu robi się jakoś drastycznie mało. Bo przecież nie leżę, nie wypoczywam, nie siedzę przed telewizorem, a mam nieustanne wrażenie pod koniec dnia, że niewiele zrobiłem. Nieustannie zdziwiony, nieustannie przekonany o swojej bezradności.

Wczoraj postanowiliśmy z moim proboszczem – seniorem odetchnąć i wybraliśmy się na przejażdżkę. Jak to dobrze być w zakonie i móc spędzić trochę czasu z braćmi, a zwłaszcza ze starszym bratem, który wiele już przeżył, widział, doświadczył. Potrafi więc doradzić, pocieszyć, uspokoić. Pośmialiśmy się, pogawędziliśmy. I tak powinno być.

Wieczorem natomiast pierwsze, historyczne spotkanie Literackiego Klubu Dyskusyjnego w Bridgeport. Sześć osób spotkało się z lekturą Wiesława Myśliwskiego „Kamień na kamieniu” i sześć osób podzieliło się wczoraj swoim odbiorem. Rzecz jasna nie byłoby by nas, gdyby nie nasza animatorka, wybitna polonistka, Iza, która miała marzenie… I zaczęła je realizować. Dojrzała dyskusja, która od spraw książkowych przeniosła się na wychowanie dzieci, nasze oswajanie się ze śmiercią, tęsknoty i marzenia. Trzy godziny, a jakby chwila. Za dwa miesiące kolejna odsłona. Tym razem „Księgi Jakubowe” Olgi Tokarczuk.

A myślę dziś od rana o naszym stosunku do świątyń. O naszym, katolickim zachowaniu się w nich. Żyję w kraju, który znacząco różni się w tej dziedzinie od naszych, polskich warunków. Niestety chyba na niekorzyść Amerykanów. Głośni, swobodni, rozgadani… W każdym miejscu i czasie. W kościele również. W środę przewodziłem Mszy pogrzebowej, a gwar w kościele ucichł dopiero, gdy zabrzmiał dzwonek oznajmiający moje wyjście do ołtarza. Bywa jednak, że i ten znak nie jest czytelny. 

Ale dlaczego ojciec im o tym nie powie? Czasem słyszę takie pytania… Można, pewnie, czemu nie? Tylko dla nich taka uwaga jest mało zrozumiała, nawet jeśli jest wypowiadana w ich języku. Swoja drogą postawiłem na rzeczy ważniejsze i na każdej Mszy pogrzebowej przypominam, że do komunii przyjść mogą tylko katolicy, którzy praktykują swoją wiarę i chodzą do spowiedzi. Efekty są widoczne – ze stu procent podchodzących wcześniej, teraz decyduje się sześćdziesiąt… Może i to zachowanie da się kiedyś zmienić. Nie wszystko od razu…

Myślę raczej o Polakach, którzy nasiąkają zwyczajami miejscowymi i zaczynają je praktykować. Trudno żeby było inaczej. Ale jednak marzy mi się, żeby było… Miejsce, w którym mieszka Pan. Stale w nim przebywa. Czeka. A my nawet tu zajęci sobą i swoimi sprawami. Szkoda, bo tracimy niepowtarzalną okazję do takiej bliskości, której nikt z nas nie może mieć w domu. Zamilknąć. Usiąść. Patrzeć… Ale na Niego, nie na wszystkich wokół… Jakże byłoby pięknie…

środa, 18 listopada 2015

jesteś potrzebny...

zdj:flickr/Wayne S. Grazio/Lic CC
31 Gdy Syn Człowieczy przyjdzie w swej chwale i wszyscy aniołowie z Nim, wtedy zasiądzie na swoim tronie pełnym chwały. 32 I zgromadzą się przed Nim wszystkie narody, a On oddzieli jednych [ludzi] od drugich, jak pasterz oddziela owce od kozłów. 33 Owce postawi po prawej, a kozły po swojej lewej stronie. 34Wtedy odezwie się Król do tych po prawej stronie: "Pójdźcie, błogosławieni Ojca mojego, weźcie w posiadanie królestwo, przygotowane wam od założenia świata! 
35 Bo byłem głodny, a daliście Mi jeść; 
byłem spragniony, a daliście Mi pić; 
byłem przybyszem, a przyjęliście Mnie; 
36 byłem nagi, a przyodzialiście Mnie; 
byłem chory, a odwiedziliście Mnie; 
byłem w więzieniu, a przyszliście do Mnie". 
37 Wówczas zapytają sprawiedliwi: "Panie, kiedy widzieliśmy Cię głodnym i nakarmiliśmy Ciebie? spragnionym i daliśmy Ci pić? 38 Kiedy widzieliśmy Cię przybyszem i przyjęliśmy Cię? lub nagim i przyodzialiśmy Cię? 39 Kiedy widzieliśmy Cię chorym lub w więzieniu i przyszliśmy do Ciebie?" 40 A Król im odpowie: "Zaprawdę, powiadam wam: Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili". Mt 25, 31-40.

Mili Moi…
Mocno intensywny początek tygodnia już za mną. Wczoraj dzień zakupów. Nie lubię tego bardzo. Ale w związku z tym, że nasze karty kredytowe znów działają, a nazbierało się mnóstwo drobiazgów, które należało zakupić do domu i do kościoła, spędziłem wczoraj prawie cały dzień na łażeniu po sklepach. Prawdziwy horror… Za to wieczorem dobre spotkanie rozeznające. Choć w osłabionym składzie, nasza wspólnotowa grupa rozeznająca coraz lepiej sobie radzi przygotowując środowe spotkania wspólnotowe.

Dziś natomiast spotkanie księży z naszego wikariatu (w Polsce nazywa się to dekanatem), czyli w naszym przypadku z wszystkich parafii Bridgeport (a jest ich czternaście). Spotkanie połączone z lunchem, tym razem miało miejsce u nas. Od samego rana musieliśmy więc je nieco przygotować. Ale po raz pierwszy poczułem, że spotkanie było sensowne. Dziś wywiązała się piękna rozmowa o tym, co dają nam zmiany w życiu – głównie chodziło o zmiany dotyczące naszych zaangażowani duszpasterskich i miejsc pracy. Amerykańscy księża są bardzo otwarci i chętnie się dzielą, także tym, co trudne. Sentencją, którą sobie szczególnie zapamiętam, jest zdanie jednego z okolicznych proboszczów, który wśród rzeczy, które natychmiast po rozpoczęciu pracy w nowym miejscu należy zrobić, umieścił znalezienie najbliższej siłowni, żeby mieć miejsce na pozbywanie się psychicznych napięć. Bardzo mądra rada…

Przy okazji spotkania udało mi się załatwić kilka spraw. Przede wszystkim porozmawiałem z sekretarzem biskupa, który jest proboszczem w sąsiedniej parafii (dodam, że młodszym ode mnie, ale nader sympatycznym) o terminie mojej instalacji. To taki obrzęd wprowadzenia nowego proboszcza do parafii, którego dokonuje biskup, lub jego delegat. Wkrótce się okaże kiedy to nastąpi. Pogawędziłem też z naszym wikariuszem na temat najbliższych zmian, które muszą się u nas dokonać dla lepszego przestrzegania prawa kościelnego. Okazało się, że kierunek zmian jest właściwy i zyskałem potwierdzenie moich intuicji. I z tych konsultacji szczerze się cieszę, tym bardziej, że zyskałem wraz z nimi obietnicę dalszej ewentualnej pomocy, gdybym jej w czymkolwiek potrzebował.

A w Słowie dziś słyszę zachętę do wrażliwości i to ściśle ukierunkowanej. Otóż ma mieć ona za adresatów najmniejszych. Czyli tych wszystkich, którzy są w rzeczywistej potrzebie, nie dadzą sobie rady sami, są bezradni i naprawdę potrzebują pomocy. To jedyne kryteria. Ani wyznanie, ani kolor skóry, ani rodzaj podzielanych przekonań, tylko realna potrzeba. To duże wyzwanie w świecie, w którym wołanie o pomoc nadchodzi z każdej niemal strony, a ich mnogość uodparnia na jakiekolwiek szczere porywy serca…

Co więcej, Jezus pokazuje wyraźnie, że nie oczekuje od swoich uczniów tylko tego, żeby się szczerze wzruszali, ale dużo bardziej pragnie ich realnego zaangażowania się w pomoc. A to kosztuje dużo więcej, niż ciepłe słowo, czy nawet najmilszy gest solidarności, choć i one pewnie mają swoje znaczenie. Człowieczeństwo – to wspólny mianownik. Ono ma nas motywować do pomocy, która przekracza pozory. Człowieczeństwo, dla którego ten drugi jest ważniejszy, niż kwiatek krówka, czy piesek. Człowieczeństwo, które, kiedy już raz zacznie pomagać, nie może przestać. Bo wie, że samemu Bogu pomaga… Stając się Jego rękami w świecie. I dostrzegając Jego rysy w tych najmniejszych. Dziś. Tu. Teraz.

poniedziałek, 16 listopada 2015

radujcie się...


(Mk 13,24-32)
Jezus powiedział do swoich uczniów: W owe dni, po tym ucisku, słońce się zaćmi i księżyc nie da swego blasku. Gwiazdy będą padać z nieba i moce na niebie zostaną wstrząśnięte. Wówczas ujrzą Syna Człowieczego, przychodzącego w obłokach z wielką mocą i chwałą. Wtedy pośle On aniołów i zbierze swoich wybranych z czterech stron świata, od krańca ziemi aż do szczytu nieba. A od drzewa figowego uczcie się przez podobieństwo! Kiedy już jego gałąź nabiera soków i wypuszcza liście, poznajecie, że blisko jest lato. Tak i wy, gdy ujrzycie, że to się dzieje, wiedzcie, że blisko jest, we drzwiach. Zaprawdę, powiadam wam: Nie przeminie to pokolenie, aż się to wszystko stanie. Niebo i ziemia przeminą, ale słowa moje nie przeminą. Lecz o dniu owym lub godzinie nikt nie wie, ani aniołowie w niebie, ani Syn, tylko Ojciec.

Mili Moi…
Zakończyliśmy po południu rekolekcje dla kobiet. Pięknie było… Jak zawsze… I radości nie zabrakło i łez. Obserwuję to już po raz kolejny, że w ciągu trzech dni można naprawdę sporo zrozumieć, przeżyć, dowiedzieć się… Dla mnie to także były rekolekcje ze szczególnym momentem słuchania świadectw i podsumowań ze stronny uczestniczek. To rodzi zawsze wiele wdzięczności wobec Pana Boga, że czyni wielkie rzeczy dla nas…

A potem droga powrotna i krótka wizyta na chrzcielnym obiedzie jednej z naszych najmłodszych parafianek. Weronika dziś została włączona we wspólnotę Kościoła, co stało się źródłem radości dla ponad 100 gości, z którymi spotkałem się w jednej z okolicznych restauracji.

A wieczorem jeszcze spotkanie z Moniką, dobrą duszą, która w swej dobroci produkuje dla mnie jakieś arcypiękne kartki świąteczne. Dziś więc była sesja zdjęciowa… I wreszcie umęczony, ale szczęśliwy, mogę podsumować ten dzień. Chwała zań Najwyższemu…

A Słowo? No powoli robi się strasznie… Jak to pod koniec roku liturgicznego. Będziemy teraz codziennie słuchać o tych wszystkich okropnościach, które muszą się wydarzyć zanim świat się skończy. Kto wie, czy ich właśnie nie obserwujemy na żywo w całym niemal świecie. Jedno jest ważne – wszystkie one zakończyć się mają przyjściem Pana, do którego przecież należymy i w związku z tym nic złego stać nam się nie może. Ta prawda o Jego przyjściu jest niczym zawias, na którym zawieszone są te wszystkie dramatyczne zapowiedzi. One rzecz jasna mogą budzić nasz lęk, ale jest na to jedno lekarstwo…

Lęk bowiem jest uczuciem, które lubi dominować i podporządkowywać sobie wszystkie inne uczucia. Najlepszą odpowiedzią jaką możemy znaleźć na lęk, a właściwie wręcz szczepionką, która nas przed jego zgubnymi skutkami zabezpiecza jest…. radość. Człowiek, który się cieszy, nie ma miejsca w sercu na lęk… No ale z czego się tu cieszyć? Najlepiej z tego, co mam dobrego i pięknego, a co jest nieutracalne. Każdy znajdzie wiele takich rzeczy. Ja dziś widzę w moim życiu choćby dwie – moja męskość i moje kapłaństwo. Dwa Boże dary, których On nie cofa i które są nieustającym źródłem radości dla mnie. Nie muszę w związku z tym czekać na bodźce zewnętrzne. Mogę ucieszyć się tu, teraz i zawsze…

Bóg jest hojny… A największym źródłem mojej radości jest fakt, że mogę powiedzieć – to jest mój Bóg…

piątek, 13 listopada 2015

mój skarb...

zdj:flickr/nebojsa mladjenowic/Lic CC
(Łk 17,26-37)
Jezus powiedział do swoich uczniów: Jak działo się za dni Noego, tak będzie również za dni Syna Człowieczego: jedli i pili, żenili się i za mąż wychodziły aż do dnia, kiedy Noe wszedł do arki; nagle przyszedł potop i wygubił wszystkich. Podobnie jak działo się za czasów Lota: jedli i pili, kupowali i sprzedawali, sadzili i budowali, lecz w dniu, kiedy Lot wyszedł z Sodomy, spadł z nieba deszcz ognia i siarki i wygubił wszystkich; tak samo będzie w dniu, kiedy Syn Człowieczy się objawi. W owym dniu kto będzie na dachu, a jego rzeczy w mieszkaniu, niech nie schodzi, by je zabrać; a kto na polu, niech również nie wraca do siebie. Przypomnijcie sobie żonę Lota. Kto będzie się starał zachować swoje życie, straci je; a kto je straci, zachowa je. Powiadam wam: Tej nocy dwóch będzie na jednym posłaniu: jeden będzie wzięty, a drugi zostawiony. Dwie będą mleć razem: jedna będzie wzięta, a druga zostawiona. Pytali Go: Gdzie, Panie? On im odpowiedział: Gdzie jest padlina, tam zgromadzą się i sępy.

Mili Moi…
Jestem już w Veronie… Wkrótce zaczynamy nasze rekolekcje, a na razie chłonę ciszę tego miejsca i karmię się życzliwością ojców salwatorianów. Rzadko spotyka się takich serdecznych braci… Naprawdę bardzo lubię tu przyjeżdżać. Fenomenem tego domu jest poczucie, które gospodarze umieją wytworzyć, a które określiłbym słowami – czekamy na ciebie… To szalenie miłe…

A przed południem odwiedziłem Matkę Cabrini… Dziś jej wspomnienie liturgiczne, a ciało tej patronki imigrantów znajduje się w jej sanktuarium na Bronxie. Tam znów doświadczyłem powszechności Kościoła i takiego przekonania, że można służyć tu i teraz, tak, jak się potrafi. Najpierw podszedł do mnie młody dominikanin prosząc o spowiedź. Odpowiedziałem, że oczywiście, jeśli tylko nie przeszkadza mu mój koślawy angielski. Stwierdził, że mu nie przeszkadza, a ja ucieszyłem się, że mogłem mu ogłosić to dotknięcie Bożej łaski, z którym Pan przychodzi w spowiedzi. Potem zaś podeszła do mnie, śliczna, czarnoskóra, młoda kobieta. Z drżącą brodą poprosiła mnie o modlitwę za swojego męża, który umiera na raka. Jego stan się pogarsza i wszystko postępuje tak szybko. Pierwsze co zrobiłem to ją przytuliłem i modliliśmy się razem… Ja tak jak umiałem… I pomyślałem sobie, że jeśli ja przeżywam w moim sercu tak głębokie wzruszenie nad tą drżącą, szlochającą w moich ramionach istotą, to o ileż bardziej musi się nad nią wzruszać nasz Ojciec w niebie… Modlę się za nich właściwie cały dzień… Takie proste spotkania pokazują mi jak bardzo potrzeba wcielać w świat Boże błogosławieństwo… Mówić o Nim… O Kochającym…

W dalszej drodze była jeszcze wizyta w księgarni katolickiej i zakup książki o pielgrzymce do Santiago de Compostella (to tak w ramach przygotowań do marszu), a potem wizyta w Clifton, u naszych braci. Oni również przyjęli mnie bardzo gościnnie i spędziliśmy razem nieco czasu… Niewykluczone, że wkrótce będę mógł tam wygłosić rekolekcje… Z jednej strony ogromna radość, wszak od tego jestem. Z drugiej niepokój – bo wizja pisania doktoratu znów się oddala…

A Słowo po raz kolejny stawia mi pytanie o mój związek z Jezusem.  W moim życiu, w zakonnym życiu powinien on być ścisły i całkowicie wyjątkowy. Z całą pewności nic innego nie może wyprzedzać Jezusa i nic nie może być dla mnie ważniejsze. I pewnie nie jest. Ale czy sama ta prawda nie staje się dla mnie banalna? Czy to przekonanie ma wciąż swoją siłę nośną w moim życiu? Czy mną wstrząsa? Bo jeśli powyższe słowa staną się sloganem, to mogę zacząć traktować Jezusa dokładnie tak, jak wiele innych sfer życia (żenili się, budowali, sprzedawali) – jako coś zupełnie zwyczajnego. Jezus wówczas stanie się jedną z wielu spraw, choć z nazwy nadal będzie najważniejszy. Co jednak różni jedną z wielu sprawa, choćby najważniejszą, od innych, którym oddane jest serce człowieka?

Czuję wyraźnie, że Jezus musi wykraczać poza to wszystko, co znaczą dla mnie sprawy tego świata. On musi dominować, musi je wszystkie ogarniać. One muszą kręcić się wokół Niego i On musi nimi zarządzać. Moje skupienie nad Nim nie może być porównywalne do skupienia nad dobrą książką, czy smaczną potrawą. On jest ponad wszystko…. Dopóki tego nie zrozumiem, będę tracił życie łudząc się, że jakoś je zyskuję. Jeśli to zrozumiem, to z pewnością nie zejdę z dachu, ani nie wrócę z pola… Bo nic ponad Jezusa… Nic…

bajka to... nie bajka...

zdj:flickr/Jeff Krause/Lic CC
(Łk 17,20-25)
Jezus zapytany przez faryzeuszów, kiedy przyjdzie królestwo Boże, odpowiedział im: Królestwo Boże nie przyjdzie dostrzegalnie; i nie powiedzą: "Oto tu jest" albo: "tam". Oto bowiem królestwo Boże pośród was jest. Do uczniów zaś rzekł: Przyjdzie czas, kiedy zapragniecie ujrzeć choćby jeden z dni Syna Człowieczego, a nie zobaczycie. Powiedzą wam: Oto tam lub: Oto tu. Nie chodźcie tam i nie biegnijcie za nimi. Bo jak błyskawica, gdy zabłyśnie, świeci od jednego krańca widnokręgu aż do drugiego, tak będzie z Synem Człowieczym w dniu Jego. Wpierw jednak musi wiele wycierpieć i być odrzuconym przez to pokolenie.

Mili Moi…
Właśnie przed chwilą ukończyłem pracę nad rekolekcjami dla kobiet, które rozpoczynamy… jutro. Czyli jak zawsze wszystko na ostatnią chwilę. Ale na pociechę powiem, że dziś zajmowałem się już tylko kwestiami technicznymi – planem dnia, drukowaniem, pakowaniem… Jestem gotów jutro rano wyruszyć. Zamierzam po drodze nawiedzić jeszcze sanktuarium Matki Cabrini, które mieści się na Bronxie, ponieważ to właśnie jutro przypada jej wspomnienie. Ale w tym roku, nauczony ubiegłorocznymi doświadczeniami, zamierzam nawiedzić ją w godzinach przedpołudniowych. Ufam, że będzie „czynne”. Chcę się przy jej relikwiach pomodlić za naszą Polonię. Wszak to patronka emigrantów.

Mój kalendarz powoli się zapełnia. Wiele spotkań kurtuazyjnych – jest ojciec nowym proboszczem, chcieliśmy, żeby ojciec z nami spędził chwilę, zobaczył nas… Grupy, indywidualni parafianie… A jak już tu siedzimy, to chciałbym ojcu powiedzieć… Sporo pomysłów. Pewnie niejeden całkiem dobry. Trudno je wszystkie podjąć w pierwszym tygodniu. Ale zbieram i przyglądam się… Dużo dobra w ludziach…

A dziś szukałem Jezusa… I poczułem po raz pierwszy co znaczy nie móc Go znaleźć. Poszukiwania dotyczyły figury Pana Jezusa ze świątecznego żłóbka, która miała posłużyć jako motyw na bożonarodzeniową kartkę. Obszedłem cały kościół, zajrzałem do każdej szczeliny (jak się później okazało, jednak nie do każdej) i w pewnej chwili poczułem się zupełnie bezradny, a ta niemoc odnalezienia Jezusa była wręcz bolesna. Tym bardziej, że czas naglił, bo za chwilę miał się w kościele odbywać pogrzeb. Jak się okazało, poszukiwania Jezusa mogą zostać zwieńczone sukcesem tylko wówczas, kiedy się spojrzy w górę. Dokładnie tak, jak w życiu. Nasza figura znalazła się w szafie wysoko ponad głowami, której ja nawet nie zauważyłem, bo mój wzrok błądził po rejonach łatwo dostępnych… Taka mała lekcja.

Może tym cenniejsza, że Jezus dziś zapewnia o obecności Królestwa pośród nas. Ale czy potrafimy je dostrzec? Czy widzimy, że ono już przyszło? Może brakuje tego spojrzenia w górę, połączonego z baczną obserwacją horyzontu. Jeśli bowiem są one rozdzielone w naszej rzeczywistości, to grozi nam albo skrajny materializm i beznadzieja (przy ujęciu jedynie horyzontalnym), albo naiwny spirytualizm i angelizm (przy ujęciu wertykalnym).

Innymi słowy trudno dostrzec Boże Królestwo bez uwzględnienia faktu, że ono łączy w sobie pierwiastek Boski i ludzki, materię i ducha. A najdoskonalszym ich połączeniem jest sam Jezus. To On jest Królestwem. To On jest pomiędzy nami. To On nieustannie przychodzi. Dlatego to szukanie Jezusa jest tak ważne. Dlatego nasz kręgosłup szyjny jest wyposażony w zdolność poruszania głową na boki oraz w górę i w dół. Może więc warto się dziś rozejrzeć – tak na nowo przyglądając się rzeczom już znanym (może także najbardziej znanemu już przecież błękitowi nieba) po to, żeby dostrzec ślady Jego obecności… A potem ruszyć z miejsca… 

Dokąd??? Zwiedzać Królestwo…  Tę rozległą, szczęśliwą krainę…

środa, 11 listopada 2015

mniej znaczy więcej...

zdj:flickr/Whatknot/Lic CC
(Łk 17,7-10)
Jezus powiedział do swoich apostołów: Kto z was, mając sługę, który orze lub pasie, powie mu, gdy on wróci z pola: Pójdź i siądź do stołu? Czy nie powie mu raczej: Przygotuj mi wieczerzę, przepasz się i usługuj mi, aż zjem i napiję się, a potem ty będziesz jadł i pił? Czy dziękuje słudze za to, że wykonał to, co mu polecono? Tak mówcie i wy, gdy uczynicie wszystko, co wam polecono: Słudzy nieużyteczni jesteśmy; wykonaliśmy to, co powinniśmy wykonać.

Mili Moi…
Jakiś nieco spokojniejszy ten tydzień, przynajmniej u początku. Nie znaczy to, że bezrobotny. Wciąż pracuję nad ostatnią konferencją na rekolekcje dla kobiet w Veronie. Lista zmienia się bardzo dynamicznie. Ktoś się dopisuje, ktoś inny odwołuje swój przyjazd, więc nadal nie wiem ile osób ostatecznie się tam zjawi. Ale ufam, że dokładnie tyle, ile Pan zaplanował.

Poza intelektualną pracą? Wczoraj na przykład spędziłem dwie godziny i czterdzieści minut w banku na poszukiwaniu naszych pieniędzy, które ktoś, gdzieś przelał i tyle je widziano. Dzięki Bogu mamy tam życzliwą duszę, która wkłada sporo serca w nasze sprawy i ma wiele cierpliwości do systemu. Przy okazji szarpnąłem pierwszy mandat na tej ziemi. Się panu policjantowi nie spodobało moje parkowanie. Że podobno nie po tej stronie jezdni…

A Słowo mi dziś przypomina o… ubóstwie. Ale nie w wymiarze materialnym, lecz w znacznie szerszym, duchowym. Każdy z nas jest tak stworzony, że na kształt naszego życia wpływają ludzkie potrzeby, w które wyposażył nas Pan. Niektóre z nich mogą być zaspokojone, inne nie. Kiedy jest się sługą, wiele z tych potrzeb zaspokojonych nie będzie. I jak się okazuje, z niezaspokojonymi potrzebami też się da żyć. I, co więcej, można żyć twórczo i czuć się spełnionym.

Trudno nam to zrozumieć, bo większość z nas wychowała się w warstwach społecznych pozbawionych służby. Nie mieliśmy więc okazji nawet obserwować relacji sługa – pan. Tymczasem wydaje się, że jednym z istotniejszych elementów dobrego sługi jest samoograniczanie się. Nie ja jestem ważny, nie moje potrzeby, ale potrzeby mojego pana. Ooooo… To nie jest łatwe do przyjęcia dla wyemancypowanej i niezależnej jednostki ludzkiej żyjącej w XXI wieku.

Tymczasem właśnie do takiej, charyzmatycznej służby, w której zapomnienie o sobie jest ideałem, wzywa Jezus. Moja potrzeba dowartościowania, uznania, wdzięczności, akceptacji, satysfakcji, samorealizacji i wiele innych, muszą zostać podporządkowane Jemu i Jego misji. Akcenty muszą być rozłożone bardzo precyzyjnie, żeby nie było wątpliwości kto jest sługą, a kto Panem. Chodzi o zbyt ważne rzeczy, ważniejsze nawet, niż moje poczucie własnej godności, czy potrzeba szacunku. Ogołocenie musi być totalne, żeby Jezus mógł się mną posługiwać w sposób całkowicie wolny.

To domaga się ogromnej pracy nad samoograniczaniem właśnie. Im bardziej jestem w stanie złożyć ofiarę z moich uczuć, potrzeb, czy pragnień, tym bardziej wolny jestem w służbie Temu, który ukochał mnie ponad wszystko. Żadnemu innemu panu nie oddałbym się w ten sposób. Temu owszem… Co niech się stanie. Amen.

poniedziałek, 9 listopada 2015

Bóg czasu...

zdj:flickr/Hartwig HKD/Lic CC
(Mk 12,38-44)
Jezus nauczając mówił do zgromadzonych: Strzeżcie się uczonych w Piśmie. Z upodobaniem chodzą oni w powłóczystych szatach, lubią pozdrowienia na rynku, pierwsze krzesła w synagogach i zaszczytne miejsca na ucztach. Objadają domy wdów i dla pozoru odprawiają długie modlitwy. Ci tym surowszy dostaną wyrok. Potem usiadł naprzeciw skarbony i przypatrywał się, jak tłum wrzucał drobne pieniądze do skarbony. Wielu bogatych wrzucało wiele. Przyszła też jedna uboga wdowa i wrzuciła dwa pieniążki, czyli jeden grosz. Wtedy przywołał swoich uczniów i rzekł do nich: Zaprawdę, powiadam wam: Ta uboga wdowa wrzuciła najwięcej ze wszystkich, którzy kładli do skarbony. Wszyscy bowiem wrzucali z tego, co im zbywało; ona zaś ze swego niedostatku wrzuciła wszystko, co miała, całe swe utrzymanie.

Mili Moi…
Dobiega końca dzień uśmiechów i gratulacji. Wczoraj dotarły oficjalne listy, więc dziś mogliśmy spokojnie poinformować naszych parafian o dokonanych zmianach. Reakcja raczej pozytywna. Wiele ciepłych słów. Próbowałem sobie to wszystko układać w sercu, zachowywać, nasycać się tym, bo wiem, że ta chwila jest jedyna i niepowtarzalna. I pewnie niejeden raz będę chciał do niej wrócić. Zwłaszcza w tych trudniejszych momentach. Nie zabrakło dziś i głosów – teraz dopiero ojciec zobaczy… I pewnie tak będzie. Dopiero kiedy człowiek wchodzi w środek wydarzeń, nie może się już w żadnej sprawie trzymać z boku, musi słuchać i podejmować decyzję, dopiero wówczas „widzi”. Nie łudzę się… Od jutra zaczyna się życie na zupełnie innym poziomie trudności. Czy się boję? Owszem… Tak po ludzku. Ale jednocześnie czuję wsparcie. Wielu dobrych i życzliwych ludzi. Przede wszystkim tu, ale przecież i w Polsce. Tyle miłych komentarzy i dobrych życzeń. Czuję się niesiony… 

Dziś natomiast przeżywaliśmy niedzielę ze świętymi. Nasza polska szkoła nie zawiodła i zorganizowała coś na kształt balu świętych, ale nieco inaczej, niż w poprzednich latach. W tym roku nie była to już tylko wewnętrzna impreza szkolna, ale stała się wydarzeniem parafialnym. Dzieci poprzebierane za świętych wzięły udział we Mszy Świętej, a po niej, w sali pod kościołem, każda klasa przedstawiała krótko wybraną postać. Dzieciaki pięknie przygotowane, program dynamiczny, sporo parafian zdecydowało się przyjść. Zwieńczyliśmy to smacznym obiadem.

Byłem po tym wszystkim tak zmęczony, że… wziąłem kijaszki i wybrałem się nad morze. Spotkałem tam mojego nadmorskiego frendziaka, o którym pisałem jakiś czas temu. On również z laskami… Ledwo chodzi. Biedaczek, spadł ze schodów, pozrywał jakieś mięśnie, nie obyło się bez operacji. Ale powoli dochodzi do siebie. Śmialiśmy się, że teraz obaj z kijaszkami się przechadzamy. A po spacerze jeszcze cmentarz. Ostatni odpust. Mam nadzieję, że w tych dniach udało mi się komuś pomóc. I mam nadzieję, że kiedy nadejdzie mój czas, Pan Bóg pośle po mnie komitet powitalny z tych wyprowadzonych z czyśćca dusz… Podejrzewam, że w te dni w niebie musi być prawdziwe szaleństwo radości. Wszak dołącza do zbawionych tak wiele dusz…

Jak inaczej musi tam płynąć czas (w istocie pewnie nic takiego jak czas tam nie istnieje, ale wyobraźnia buduje inne światy z dostępnych klocków). Myślę o tym, bo dziś spotkałem wielu ubogich ludzi. Ubogich w czas właśnie. Wcale nie mówiłem dziś o pieniądzach, bo te jedni mają, inni nie. Natomiast jeśli chodzi o czas, to wszyscy jesteśmy prawdziwymi biedakami, choć paradoksalnie mamy go wszyscy dokładnie tyle samo – 168 godzin w tygodniu, 10 080 minut, 604 800 sekund. Ale co my z tym czasem robimy? I ile z tych cennych minut decydujemy się ofiarować Bogu?

Tu chyba kolejny paradoks, bo bilans jest raczej kiepski. A przecież to właśnie z Jego ręki ten czas mamy. Trwonimy go mnóstwo, a tę maleńką resztkę, która nam zostaje dusimy zazdrośnie w dłoniach, łudząc się nadzieją, że jakoś uda nam się go pomnożyć… I tu wchodzą na scenę obie dzisiejsze wdowy. Jedna ofiarowuje ostatnią garść nadziei wraz z ostatnią garścią mąki, druga – dwa maleńkie pieniążki. To wielka odwaga, która jednakowoż nie jest niczym innym, jak przyzwoleniem na to, żeby Bóg był… Bogiem. On może zatroszczyć się o wszystko. On może pomnożyć najnędzniejszy okruch. On może „rozciągnąć” czas… Ale pozwolić musisz Ty… Otwórz dłoń...

Być biedakiem w Bogu to znacznie więcej, niż być bogaczem w swoich własnych wyobrażeniach… Goniąc i nigdy nie osiągając...

sobota, 7 listopada 2015

nowy patron...


9 Ja też wam powiadam: Pozyskujcie sobie przyjaciół niegodziwą mamoną, aby gdy [wszystko] się skończy, przyjęto was do wiecznych przybytków. 10 Kto w drobnej rzeczy jest wierny, ten i w wielkiej będzie wierny; a kto w drobnej rzeczy jest nieuczciwy, ten i w wielkiej nieuczciwy będzie. 11 Jeśli więc w zarządzie niegodziwą mamoną nie okazaliście się wierni, prawdziwe dobro kto wam powierzy? 12 Jeśli w zarządzie cudzym dobrem nie okazaliście się wierni, kto wam da wasze? 13 Żaden sługa nie może dwom panom służyć. Gdyż albo jednego będzie nienawidził, a drugiego miłował; albo z tamtym będzie trzymał, a tym wzgardzi. Nie możecie służyć Bogu i Mamonie".14 Słuchali tego wszystkiego chciwi na grosz faryzeusze i podrwiwali sobie z Niego. 15 Powiedział więc do nich: "To wy właśnie wobec ludzi udajecie sprawiedliwych, ale Bóg zna wasze serca. To bowiem, co za wielkie uchodzi między ludźmi, obrzydliwością jest w oczach Bożych. Łk 16,9-15

Mili Moi…
Nie nadążam ostatnio z zaglądaniem tutaj, a zanosi się na to, że będzie jeszcze gorzej… Uprzejmie donoszę, że… Od 1 listopada jestem proboszczem naszej parafii w Bridgeport. Nie mogę napisać, że wiadomość spadła na mnie jak grom z jasnego nieba, bo ta operacja była przygotowywana od dawna. Ale dowiedziałem się o wszystkim w iście amerykańskim stylu. Otóż wczoraj zadzwonił do mnie jeden z księży polskich z gratulacjami. Nie wiedziałem za bardzo o co chodzi i wówczas dowiedziałem się, że wiadomość o mojej nominacji została podana wszystkim w mailu diecezjalnym (którego pewnie jeszcze długo bym nie otworzył). Nominacja sprzed tygodnia, a do mnie oficjalny list nadszedł dziś… Kraj jest duży… Wiadomości idą wolno… Nie narzekam jednak… Dobrze, że w ogóle się dowiedziałem… :)

Jak się czuję??? Dociera powolutku do mnie co to wszystko znaczy… Oczywiście pomijam znacznie większą ilość obowiązków, włącznie z milionem spotkań, w których amerykańscy księża się lubują (każde rzecz jasna połączone z jakimś jedzeniem :)), a których do tej pory skutecznie unikałem. Ale powoli pojmuję też ogrom odpowiedzialności. Jeśli święty Jan Maria Vianney uciekał trzykrotnie ze swojego probostwa właśnie z powodu tej odpowiedzialności, to ja pewnie i tak pojmuję zaledwie maleńki procent tego, co przede mną…

Zdaję sobie też sprawę, że decyzje, które niejednokrotnie trzeba będzie podejmować, mogą zweryfikować niektóre przyjaźnie, albo zrazić tych, którzy woleliby, żeby się nic nie działo i żeby niczego od nikogo nie wymagać. Wiem też, że nie uda mi się zadowolić wszystkich. I błogosławię Pana, że w naszym zakonie ten urząd jest kadencyjny. Czyli za jakiś czas moi parafianie będą mogli odetchnąć z ulgą… :) Ale na razie spróbujemy…. Zrobić coś dobrego dla naszej parafii. I ufam, że spróbujemy wspólnie, a Pan Bóg nam pobłogosławi… Mam nadzieję, że moi parafianie, podobnie jak moi przełożeni, dadzą mi szansę… :)

A poza ważnymi nominacjami stałem się w ostatnim czasie wytrwałym łowca odpustów. Chyba jeszcze nigdy nie czyniłem tego tak gorliwie, jak w tym roku. Myślę tu o odpustach za nawiedzenie cmentarza w pierwszych ośmiu dniach listopada. Jadę codziennie, modlę się, spaceruję… Zatrzymuję się zwłaszcza przy polskich nazwiskach, których jest ogromnie dużo. Tak sobie pomyślałem, że za jakiś czas pewnie ja będę potrzebował takiej posługi licząc na nią w czyśćcowym oczekiwaniu na zbawienie. A kosztuje to tak niewiele. Dlatego z dużym zaangażowaniem do tematu podszedłem. A Was wszystkich proszę, zróbcie to również. Jeszcze jutro ów odpust zyskać można.

A dziś nad Słowem dałem sobie czas na ocenę stopnia przynależności. Dwa światy bowiem o mnie konkurują. O Was także. Ten materialny, w którym wszyscy jesteśmy zanurzeni, a który chce nas zniewolić. I ten duchowy, który ma większe trudności z „przebiciem się”, a który chce nas nauczyć wolności. Ilekroć ulegamy presji tego pierwszego, tylekroć jesteśmy wielkimi przegranymi. Bo inwestujemy w coś, co się nie zachowa na wieczność, przeminie, czego nie zabierzemy ze sobą na spotkanie z Panem twarzą w twarz. Inwestycje duchowe uczą nas przebywania z Nim. A czy nie o to chodzić będzie w wieczności?

Rzecz jasna całkiem się z materii nie wyzwolimy. Choć wielu świętych pokazało, że można się radykalnie od niej uwolnić. Choćby nasz święty Franciszek, który zakazał braciom korzystania z pieniędzy i był w tym zakazie niesłychanie konsekwentny. Jeśli nie można wyzwolić się całkiem, to warto przynajmniej zadbać o taki poziom wolności, który będzie całkiem jasno przypominał nam, gdzie ma przebywać nasze serce. Bo jak mówi Pan – tam skarb twój, gdzie serce twoje…

środa, 4 listopada 2015

o - świece - ni...

 
zdj:flickr/Esteban Chiner/ Lic CC
37
Wszystko, co Mi daje Ojciec, do Mnie przyjdzie, a tego, który do Mnie przychodzi, precz nie odrzucę, 38 ponieważ z nieba zstąpiłem nie po to, aby pełnić swoją wolę, ale wolę Tego, który Mnie posłał. 39 Jest wolą Tego, który Mię posłał, abym ze wszystkiego, co Mi dał, niczego nie stracił, ale żebym to wskrzesił w dniu ostatecznym. 40 To bowiem jest wolą Ojca mego, aby każdy, kto widzi Syna i wierzy w Niego, miał życie wieczne. A ja go wskrzeszę w dniu ostatecznym". J 6, 37-40

Mili Moi…
Jak zarywać noc, to już na całego. Podczas, gdy w Polsce większość ludzi wstaje do pracy, ja się jeszcze nie położyłem. A wszystko dlatego, że dziś wieczorem gościliśmy w naszej parafii Lecha Dokowicza, który wygłosił katechezę na temat przykazania „Nie cudzołóż”. Sama katecheza trwała niemal trzy godziny, a uczestnicy chyba niekoniecznie zerkali na zegarki. Ale po katechezie, połączonej zresztą z projekcją medialną, nocne rozmowy przeniosły się do naszego domu… Człek to niezwykły. Pomijam już klarowność, logiczność i dosadność argumentacji, która też z pewnością domaga się podkreślenia, bo słucha się go z zapartym tchem. Ale w tych naszych wieczornych rozmowach prywatnych nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że przebywam w towarzystwie współczesnego proroka. Przenikliwość spojrzenia, a jednocześnie całkowita pewność zwycięstwa Boga w wojnie duchowej, której świadkami jesteśmy. Człowiek wybrany i pobłogosławiony przez Boga. Mąż i ojciec piątki dzieci, a jednocześnie ewangelizator, człowiek drogi… Piękny czas.

Poza tym nie dzieje się nadzwyczaj dużo. Ciężki czas rozmyślania w jaki sposób „ugryźć” rekolekcje dla kobiet nadal trwa. Nie ma na razie szczególnego natchnienia do ich stworzenia. A ich zbliżanie się z każdym dniem trochę mnie zaczyna napinać. Ale dziś dobra spowiedź i łaska czystego serca przed Panem… Mała wielka radość. I codzienne wycieczki na cmentarze i usilne poszukiwania „moich” zmarłych, czyli tych, których tam odprowadziłem, uwieńczone totalną porażką…. Nie mogę ich odszukać… Ale polskich nazwisk moc… Najbardziej to chyba polska część Ameryki.

A dziś Ewangelia z naszego, franciszkańskiego wspomnienia, wszystkich zmarłych związanych z naszą rodziną zakonną, przypomina mi przecudną nowinę o tym, że Panu Bogu zależy dużo bardziej na moim zbawieniu, niż mnie samemu. Co więcej, On robi znacznie więcej, żebym je osiągnął, niż ja chciałbym i mógłbym. Pragnienie Bożego serca – aby nikt nie zginął, popycha Go na krzyż, na którym dokonuje się ofiara w swoich skutkach zupełnie niemożliwa do osiągnięcia na ziemskich drogach dla człowieka. Żadnego człowieka.

A my? Co należy do nas? Tylko współpraca, ponieważ Bóg nie może nas zbawić bez nas. Współpraca, którą Jezus określa dwoma słowami – widzieć i wierzyć. Widzieć, czyli uznać panowanie Opatrzności nad światem. Wierzyć, czyli podporządkować swój umysł i wolę Bożym oczekiwaniom. Niby niewiele, a jednak nieliczni się na to decydują. Tak na poważnie… A wziąć Boga na poważnie w swoim życiu…. Oooo, to już prawdziwy początek zbawienia…

niedziela, 1 listopada 2015

drepcząc po cmentarzach...

zdj:flickr/Alan Strakey/Lic CC
1 Gdy Jezus przyszedł do domu pewnego przywódcy faryzeuszów, aby w szabat spożyć posiłek, oni Go śledzili. 7 Potem opowiedział zaproszonym przypowieść, gdy zauważył, jak sobie pierwsze miejsca wybierali. Tak mówił do nich: 8 "Jeśli cię kto zaprosi na ucztę, nie zajmuj pierwszego miejsca, by czasem ktoś znakomitszy od ciebie nie był zaproszony przez niego. 9 Wówczas przyjdzie ten, kto was obu zaprosił, i powie ci: "Ustąp temu miejsca!"; i musiałbyś ze wstydem zająć ostatnie miejsce. 10 Lecz gdy będziesz zaproszony, idź i usiądź na ostatnim miejscu. Wtedy przyjdzie gospodarz i powie ci: "Przyjacielu, przesiądź się wyżej!"; i spotka cię zaszczyt wobec wszystkich współbiesiadników. 11 Każdy bowiem, kto się wywyższa, będzie poniżony, a kto się poniża, będzie wywyższony". Łk 14, 1. 7-11

Mili Moi…
Niby długi dzień, ale pierwszy raz od dawna nie jestem po nim zmęczony. Choć atrakcji nie brakowało. Po porannej Mszy, polska szkoła wzbogacona o muzyczne próby przed przyszłoniedzielnym Balem Wszystkich Świętych. Po krótkiej chwili oddechu wycieczka na odległy cmentarz i modlitwy za zmarłych w gronie parafian, zwłaszcza tych, których bliscy tam spoczywają.

A po powrocie kolejny dzień skupienia. I tu mały smuteczek. Wychodzę bowiem z zakrystii i widzę… Ludzi ze Stamford (pół godziny od nas, mają polską parafię), ludzi z New Britain (niemal godzina od nas, mają polską parafię), ludzi z Bostonu (!!! – niemal trzy godziny od nas, mają polską parafię) i… garsteczkę najwierniejszych ludzi z naszej parafii. Kiedy tu przyjechałem ponad rok temu, pojawiły się głosy, że pewnie tu za długo nie zostanę, bo za ambitnie, za dużo mi się chce, nie znajdę zainteresowanych. Nie wierzyłem… I nadal nie chcę wierzyć… Ale szczytem moich duszpasterskich pragnień nie jest otwarcie kościoła na trzy godziny w niedzielę. I jeśli to jest szczyt miejscowych oczekiwań, to z pewnością powinien tu pracować kto inny. Nie wyobrażam też sobie życia według bardzo popularnej tu zasady duszpasterskiej – czy się stoi, czy się leży, dwa tysiące się należy… Bóg się nie pomylił, wierzę Mu. Tylko może niewłaściwie rozeznałem cel mojego pobytu w Bridgeport. Mnie się wydawało, że chodzi o duszpasterstwo, a może chodzi o to, żebym napisał doktorat. Może mam się zamknąć w pokoju, wyłączyć telefon i żyć… Czas na ponowne rozeznawanie… Moi parafianie uczą mnie tak wiele…

A jutro niedziela i kolejna procesja, tym razem na innym cmentarzu. To takie ważne również dla mnie. Nie mogę stanąć przy grobie mamy, babci… To choć pośród nagich, nieukwieconych i nieoświetlonych nagrobków się pokręcę. Pomodlę się… Potęsknię…

A Słowo konfrontuje z pychą, która się ciągle czegoś domaga. Nie potrafi się zadowolić i ucieszyć. Nie widzi wartości w rzeczach małych. Wciąż jej się wydaje, że sama musi zadbać o siebie, gdy tymczasem to Pan jest władcą rzeczywistości. Stara zakonna zasada mówi – usiądź w kącie, a znajdą cię… Jeśli wierzę, że On panuje nad wszystkim, to On znajdzie mnie w stosownym czasie. I wykorzysta, co we mnie. Jeśli zaś On mnie nie wezwie, to choćbym łokciami się rozpychał, nie będę usatysfakcjonowany. Bo zawsze będzie jakieś „bardziej pierwsze” miejsce od tego, na które właśnie wlazłem… A tak nie chcę… Nie chcę…