środa, 30 września 2015

o filarach...

zdj:flickr/Nick Thompson/Lic CC
(J 1,47-51)
Jezus ujrzał, jak Natanael zbliżał się do Niego, i powiedział o nim: Patrz, to prawdziwy Izraelita, w którym nie ma podstępu. Powiedział do Niego Natanael: Skąd mnie znasz? Odrzekł mu Jezus: Widziałem cię, zanim cię zawołał Filip, gdy byłeś pod drzewem figowym. Odpowiedział Mu Natanael: Rabbi, Ty jesteś Synem Bożym, Ty jesteś Królem Izraela! Odparł mu Jezus: Czy dlatego wierzysz, że powiedziałem ci: Widziałem cię pod drzewem figowym? Zobaczysz jeszcze więcej niż to. Potem powiedział do niego: Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Ujrzycie niebiosa otwarte i aniołów Bożych wstępujących i zstępujących na Syna Człowieczego.

Mili Moi…
Piękny, imieninowy dzień za mną… Piękny, bo wypełniony ludzką życzliwością… To właśnie w takie dni człek widzi ilu ma wspaniałych ludzi wokół siebie, którzy potrafią tak bezinteresownie się uśmiechnąć, życzyć czegoś dobrego, podziękować… Tego po ludzku każdemu z nas potrzeba… Ksiądz nie jest wyjątkiem… Tak po ludzku może pragnie tego nawet bardziej, niż inni. Nieustannie rozpięty między Bożymi oczekiwaniami, a ludzkimi możliwościami. Doświadczający swojej bezradności i niemocy. Patrzący na zadania przed nim postawione z drżeniem i z obawą, bo one go przerastają… Kiedy więc przychodzi ktoś i mówi – dobrze, że jesteś w moim życiu; potrzebujemy Cię; dzięki za Twoją posługę, to robi się ciepło na sercu… Nie tak dawno podszedł do mnie młody człowiek, Amerykanin i zapytał, czy jestem księdzem. Gdy potwierdziłem, powiedział po prostu – dziękuję ci za twoje kapłaństwo… I poszedł… Ciepło na sercu… I wzruszenie przed Dawcą tego daru… Bo to Jemu należą się wszelkie dzięki…

Po południu nawet goście się pojawili… Siostry z Newarku i o. Wiesław z Clifton przybyli z życzeniami. Dobry czas. Wspólnota jest jednak potężnym motywatorem. Daje dużo radości i sprawia, że człowiek nie czuje się sam… Tak to znakomicie Pan Bóg obmyślił…

A poprzez Natanaela udziela nam dziś lekcji bycia uczniem… Zakreśla pewien ideał. A może lepiej – wskazuje dwa filary, na których to powołanie ucznia winno się opierać.  Pierwszy z nich to umiejętność stawiania pytań, odwaga w ich formułowaniu. Wobec siebie, a może nade wszystko wobec Boga. Skąd mnie znasz? Jedno z fundamentalnych pytań ludzkiego życia. Pośród wielu innych – skąd idę?, dokąd podążam?, jaki jest sens mojego życia?, komu i do czego jestem potrzebny?, gdzie tkwi moja najgłębsza wartość? Jeśli człek stawia sobie pytania i szuka odpowiedzi, to oznacza, że myśli. Jeśli stawia je Bogu, to oznacza, że już wiele rozumie – przede wszystkim to, że sam nie jest bogiem. A to już całkiem sporo…

Myślenie daje nadzieję na decyzję. Człowiek zdecydowany, to znakomity kandydat na ucznia. Nie ma w nim podstępu. W języku angielskim jest to oddane słowem duplicity, co oznacza dwulicowość, fałsz, niejednoznaczność. Uczeń myślący i decydujący jest zdolny do radykalizmu i do rozciągnięcia swojej wiary na wszystkie sfery swojego życia (od płacenia podatków na przebaczenie wrogom). Nie ma w nim rozdwojenia. Nie ma powierzchowności i banału. Jest konkretny i konsekwentny…

Ale gdzie to wszystko się zaczyna? W spotkaniu… Z Chrystusem. Bez niego jest „wiara kuli  bilardowej”. Ktoś ją kiedyś wprawił w ruch, ale gdzie się toczy??? Chciałaby, ale oto następne uderzenie… Była już blisko, ale przeszkodziły inne kule… I tak można w nieskończoność… Dopóki trwa rozgrywka życiem zwana…


wtorek, 29 września 2015

i proste i trudne...

zdj:flickr/Tony Tran/Lic CC
(Łk 9,46-50)
Uczniom Jezusa przyszła myśl, kto z nich jest największy. Lecz Jezus, znając myśli ich serca, wziął dziecko, postawił je przy sobie i rzekł do nich: Kto przyjmie to dziecko w imię moje, Mnie przyjmuje; a kto Mnie przyjmie, przyjmuje Tego, który Mnie posłał. Kto bowiem jest najmniejszy wśród was wszystkich, ten jest wielki. Wtedy przemówił Jan: Mistrzu, widzieliśmy kogoś, jak w imię Twoje wypędzał złe duchy, i zabranialiśmy mu, bo nie chodzi z nami. Lecz Jezus mu odpowiedział: Nie zabraniajcie; kto bowiem nie jest przeciwko wam, ten jest z wami.

Mili Moi…
Dożyć dzisiejszego dnia… To było moje marzenie od dawna… Dnia, w  którym będziemy już po odpuście i wszystkich poprzedzających go wydarzeniach. Dnia, w którym będę mógł nieco odpocząć… Kocham poniedziałki. Wiele razy już o tym mówiłem, ale dziś to powtórzę. Nie ma lepszych dni tygodnia…

Oczywiście nie spędziłem go bezczynnie. Posprzątałem „stajenkę” (czyli mój pokój), zrobiłem wielkie pranie, ale nade wszystko zabrałem się za tworzenie rekolekcji małżeńskich, na które wybieramy się już za dwa tygodnie. I na szczęście coś tam intelektualnie drgnęło… Zaczęły się pisać… Ale zdałem sobie sprawę, że moje życie polega ostatnio na zdobywaniu kolejnych baz. Innymi słowy odhaczam jedno wydarzenie, a myślę już o następnym. I co najgorsze, wcale nie zanosi się na zmiany… Będzie raczej jeszcze gorzej…

Dziś udało nam się zrobić jeszcze dwie spore rzeczy… Zadecydowaliśmy o usprawnieniu w najbliższym czasie klimatyzacji w naszym kościele. Decyzja ostateczna, teraz już tylko dzień wybrać na montaż nowego sprzętu. A po drugie, zatrudniliśmy dziś nową sekretarkę. Nasza dotychczasowa wraca na ojczyzny łono i potrzebowaliśmy nowej… Głęboki namysł wyłonił kandydatkę, która spełnia wyśrubowane kryteria i dziś udało nam się również tę, niezwykle ważną dla nas sprawę pchnąć do przodu. To kryzysowy moment dla nas i naszej parafii. Po dwunastu latach ktoś nowy musi się wszystkiego nauczyć. A zadań tu naprawdę jest całkiem sporo. Ufam jednak, że Pan nas nie opuści i wspomoże wszystkich potrzebujących…

Dziś natomiast w Słowie znalazłem po raz kolejny takie Boże uwolnienie… Od konieczności nieustannego bycia najlepszym. Bóg mi mówi, że nie muszę. Żebym jeszcze umiał wcielić to w życie. Z byciem najlepszym zwykle wiąże się bowiem pokusa dominowania, bycia najważniejszym. A to już może być niebezpieczne i szkodliwe dla duszy. A nade wszystko może stać się przyczyną krzywdy wobec innych, tych mniejszych, słabszych, gorszych w tej, czy owej dziedzinie…

Jaką wolność daje Ewangelia! To mnie zawsze zdumiewa… Bóg, który przez wielu jest oskarżany o to, że Jego jedynym słowem jest „musisz”, wypowiada dziś słowo dokładnie przeciwne – „nie musisz”. Doświadcz bycia dzieckiem. Tej wolności, która widzi kolory świata, która czuje zapach kwiatów, a w ludziach widzi tylko dobro… Bądź najmniejszy, a doświadczysz troski, miłości, dobroci… Nie walcz o zaszczyty, a przekonasz się, że największym zaszczytem jest bycie dzieckiem Boga…

To takie proste i takie trudne zarazem… Ale jest nadzieja, bo jest czas… I jest cierpliwy Bóg, który nigdy uczyć nas nie przestanie… Uczyć tego, co naprawdę ważne…




poniedziałek, 28 września 2015

chodząc razem...


(Mk 9,38-43.45.47-48)
Wtedy Jan powiedział do Jezusa: Nauczycielu, widzieliśmy kogoś, kto nie chodzi z nami, jak w Twoje imię wyrzucał złe duchy, i zabranialiśmy mu, bo nie chodził z nami. Lecz Jezus odrzekł: Nie zabraniajcie mu, bo nikt, kto czyni cuda w imię moje, nie będzie mógł zaraz źle mówić o Mnie. Kto bowiem nie jest przeciwko nam, ten jest z nami. Kto wam poda kubek wody do picia, dlatego że należycie do Chrystusa, zaprawdę, powiadam wam, nie utraci swojej nagrody. Kto by się stał powodem grzechu dla jednego z tych małych, którzy wierzą, temu byłoby lepiej uwiązać kamień młyński u szyi i wrzucić go w morze. Jeśli twoja ręka jest dla ciebie powodem grzechu, odetnij ją; lepiej jest dla ciebie ułomnym wejść do życia wiecznego, niż z dwiema rękami pójść do piekła w ogień nieugaszony. I jeśli twoja noga jest dla ciebie powodem grzechu, odetnij ją; lepiej jest dla ciebie, chromym wejść do życia, niż z dwiema nogami być wrzuconym do piekła. Jeśli twoje oko jest dla ciebie powodem grzechu, wyłup je; lepiej jest dla ciebie jednookim wejść do królestwa Bożego, niż z dwojgiem oczu być wrzuconym do piekła, gdzie robak ich nie umiera i ogień nie gaśnie.

Mili Moi…
No chyba dwa najtrudniejsze dni tego tygodnia za nami. Możemy powiedzieć, że już po odpuście. Wczoraj wielkie przygotowania. I choć tak naprawdę do nas należało bardzo niewiele, bo większość zrobili nasi dobrzy parafianie, to jednak nieustannie musieliśmy stawiać przysłowiową kropkę nad „i”. Do tego, właśnie wczoraj wróciliśmy po wakacjach do naszych comiesięcznych dni skupienia. A zatem większość popołudnia upłynęła mi na głoszeniu Słowa, co samo w sobie jest przewspaniałe, ale jednocześnie odrobinę męczące. Pięknie jednak było również dlatego, że mimo wielkich przygotowań przedodpustowych, na dzień skupienia przyszło około 50 osób, co było bardzo miłym zaskoczeniem.

A dziś od rana przygotowań ciąg dalszy. A ich zwieńczeniem była suma odpustowa, podczas której słuchaliśmy o. Mariusza Kocha, naszego gościa z Nowego Jorku. Ludzi dużo. Piękna liturgia. Cała Msza trwała dwie godziny. Przyjęliśmy grupę wiernych do Bractwa Świętego Michała Archanioła, nakładając im na szyje szkaplerze. Głosiliśmy Jezusa sąsiadom w procesji, którą okrążyliśmy nasz kościół. Było pięknie…

A potem już radosne bycie razem… Wspaniałe występy zespołów ludowych, znakomita kuchnia, loteria z nagrodami, tort imieninowy, marszobieg w intencji zmarłych i żyjących… Tak wiele się działo… Ale nade wszystko – nasi ludzie oddani i zaangażowani. Goście zadowoleni. Święty Michał uczczony… A wszyscy dzisiejszego wieczoru z pewnością mocno zmęczeni…

Myślę sobie dziś od rana o jednym… Jezus zdaje się nieco inaczej spoglądać na ludzi, którzy działają w Jego imię. Nawet jeśli nie mają z Nim pełnej jedności, nie są od razu odrzuceni, ale stara się On z nich wydobyć to, co najlepsze i dostrzec wartość w ich działaniu. To my chyba mamy większy problem, kiedy chcielibyśmy ten świat widzieć mocno kwadratowo. Są ramy, są granice i nie wolno poza nie wychodzić. Bo jeśli się ktoś nie mieści, to już z pewnością nie działa w mocy Jezusa, ani w Jego imię… Trudne to… Ale może warto powalczyć… O jakąś formę otwartości??? Tej chyba Ameryka uczy bardzo...

Dziś przy kościele pojawiła się czarnoskóra para. Wyglądali dość orientalnie, ponieważ oboje byli ubrani na żółto. Okazało się, że to pani pastor, baptystka, ze swoim mężem. Przejeżdżali obok nas i postanowili zajrzeć. Niesłychanie mili ludzie… Taki znak… Nie chodzą z nami, ale grzeją się w świetle tej samej Prawdy. Może siedzą nieco dalej. Może nie wszystko widzimy tak samo. Ale… Przecież i oni szukają Jezusa. I oni próbują za Nim iść… Może ten dzisiejszy, króciutki kawałek drogi przebyliśmy wspólnie… I może jeszcze kiedyś się spotkamy…




sobota, 26 września 2015

troszczy się o każdego...

zdj:flickr/Angelo Amboldi/Lic CC
(Łk 9,18-22)
Gdy raz Jezus modlił się na osobności, a byli z Nim uczniowie, zwrócił się do nich z zapytaniem: Za kogo uważają Mnie tłumy? Oni odpowiedzieli: Za Jana Chrzciciela; inni za Eliasza; jeszcze inni mówią, że któryś z dawnych proroków zmartwychwstał. Zapytał ich: A wy za kogo Mnie uważacie? Piotr odpowiedział: Za Mesjasza Bożego. Wtedy surowo im przykazał i napomniał ich, żeby nikomu o tym nie mówili. I dodał: Syn Człowieczy musi wiele wycierpieć: będzie odrzucony przez starszyznę, arcykapłanów i uczonych w Piśmie; będzie zabity, a trzeciego dnia zmartwychwstanie.

Mili Moi…
Wczorajszy dzień pozwolił zaczerpnąć mi nieco duchowego oddechu. Papież dotarł do Nowego Jorku, a w łączności z nim odbywało się spotkanie młodych i niemłodych w ramach Catholic Underground, cyklicznych wydarzeń organizowanych przez Franciszkanów Odnowy w Nowym Jorku właśnie. Wybraliśmy się tam pociągiem, zakładając, że tak będzie łatwiej. I rzeczywiście tak było… Oczywiście w drodze nie zabrakło pewnej Bożej przygody. W sklepie, w którym zakupiliśmy wodę i owoce, pewnej czarnoskórej damie stojącej przede mną w kolejce do kasy wypadł różaniec. Podniosłem, bo nawet nie zauważyła. Podziękowała i odeszła. Tymczasem pani kasjerka, miłe dziewczę zakolczykowane i wytatuowane tu i ówdzie (ale przecież dziś to już pewnie nie dziwi nikogo) spytała mnie grzecznie czy nie mam czasem drugiego? W pierwszej chwili nie zrozumiałem. Ale zaraz okazało się, że chodzi o różaniec. Bo ona by chciała. I potrzebuje. Zanurkowałem ręką w kieszeń i wyciągnąłem wręczając jej ten nabożny prezent. Wdzięczność malująca się na jej obliczu – bezcenna. Ale mało tego. Kiedy podałem jej moją kartę kredytową poczarowała nieco i konspiracyjnym szeptem oznajmiła mi – ty byłeś błogosławieństwem dla mnie, ja chcę być błogosławieństwem dla ciebie – masz 25% zniżki na zakupy… Oczywiście kwota maleńka bo i zakupy skromne, ale gest przepiękny i taki dowód Bożej troski… O każdego z nas.

Adoracja z braćmi i wszystkimi, którzy się pojawili przepiękna… Potem Nieszpory w łączności z Papieżem, którego widzieliśmy na dwóch dużych ekranach. No i koncert znakomitego Mata Mahera. W domu wylądowałem o 1.30, a dziś pobudka o 5.00. Nic więc dziwnego, że cały dzień chodzę jakoś zamroczony…

Powoli ruszyła machina odpustowa. W aspekcie duchowym – wielogodzinne wystawienie Najświętszego Sakramentu. Szczególnie ucieszył mnie dziś widok czarnych twarzy zatopionych w adoracji. To efekt naszych ogłoszeń „na płocie”. Dwa ręcznie malowane bannery informowały przechodniów o tej adoracji i nasi sąsiedzi zaczęli się pojawiać. Arcyradosne… A za oknem stukot młotków przypomina, że całe grono szlachetnych mężów stawia właśnie namioty i dokonuje innych przygotowań w sferze materialnej. 

A Jezus mi dziś przypomniał, że zarówno Jego tożsamości, jak i swojej własnej mogę się nauczyć w przestrzeni modlitwy. Tożsamość odkrywa się w relacji. On swoją odkrywał w relacji z Ojcem. Mnie zaprasza do odkrycia mojej własnej w relacji z Nim. Nie ma bowiem szans na zrozumienie czegokolwiek z tajemnicy człowieka bez Jezusa. To On mi tłumaczy mój początek, moje tu i teraz i cel, dla którego tu w ogóle jestem. 

Dlatego tak ważne jest, żeby się modlić. Bo tylko tam można to wszystko usłyszeć. Rzecz jasna nic się nie usłyszy podczas dwuminutowego odklepania pacierza. Może właśnie dlatego jest tak źle między ludźmi. Bo nie wiemy kim jesteśmy i kim mamy być. A żyjemy według tego, co nam się wydaje, rozdając ciosy na prawo i na lewo i dziwiąc się, że nas na to stać. Potrzeba korekty… I na modlitwie ona jest możliwa. Bo kiedy człowiek skłania głowę przed Bogiem, uznaje Jego panowanie i prosi Go o radę, nigdy nie odchodzi uboższy. A Bóg jest… I troszczy się zawsze… O człowieka… Każdego człowieka…





czwartek, 24 września 2015

kogo mam posłać, kto by nam poszedł?

zdj:flickr/thierry ehrmann/Lic CC
(Łk 9,1-6)
Jezus zwołał Dwunastu, dał im moc i władzę nad wszystkimi złymi duchami i władzę leczenia chorób. I wysłał ich, aby głosili królestwo Boże i uzdrawiali chorych. Mówił do nich: Nie bierzcie nic na drogę: ani laski, ani torby podróżnej, ani chleba, ani pieniędzy; nie miejcie też po dwie suknie! Gdy do jakiego domu wejdziecie, tam pozostańcie i stamtąd będziecie wychodzić. Jeśli was gdzie nie przyjmą, wyjdźcie z tego miasta i strząśnijcie proch z nóg waszych na świadectwo przeciwko nim! Wyszli więc i chodzili po wsiach, głosząc Ewangelię i uzdrawiając wszędzie.

Mili Moi… 
Niezwykłe dni za nami. Wczoraj wieczorem spędziliśmy klika godzin w towarzystwie ojca Johna Boshobory, ale nade wszystko w towarzystwie Jezusa, którego kapłan ten głosił i w imię którego występował. Kościół pełen wiernych. Wiele przeżyć i duchowych wzruszeń. To, co uderza, to pokora ojca. On naprawdę się chowa za Jezusem. Wszelką chwałę oddaje Jemu i na Nim skupia uwagę uczestników. To prawdziwa duchowa przyjemność obcować z wierzącym kapłanem. Spotkałem się z ojcem jakiś czas przed Mszą, aby wspólnie modlić się za przyjaciół -  Jacka, który wciąż czeka na nerkę i za Ewelinę, która cierpi na bardzo złośliwy nowotwór trzustki. Modliliśmy się razem nad ich zdjęciami, z wielką wiarą, że Pan zechce objawić swoją chwałę w ich życiu. Niech wola Boża się we wszystkim wypełni…

Spałem mało, bo skończyło się wszystko późną nocą. A po czwartej pobudka, jak zwykle. Msza poranna, a wkrótce po niej pogrzeb pani Cecylii, kobiety, która będę pamiętał pod hasłem „kochany ojcze” – nigdy nie zaczynała zdania od innych słów… Właściwie każde zdanie tak rozpoczynała. Urocza osoba. Przed chwilą odprawiłem trzecią dziś Eucharystię i jestem gotów paść noskiem w klawiaturę po tych wszystkich duchowych atrakcjach. Zmęczony, ale szczęśliwy. Dobrze, że dziś odwołaliśmy spotkanie Odnowy, bo chyba bym na nim zasnął…

Z tym większym podziwem patrzę na o. Boshoborę, który każdego dnia pośród tłumów głosi Jezusa, zarywa niejedną noc i walczy o duszę. Towarzyszy mu pewnie niezwykła łaska, bo tak czysto po ludzku byłoby to niemożliwe. Z równym podziwem zawsze patrzyłem na patrona dnia dzisiejszego – o. Pio. Ten z kolei nie przemieszczał się prawie wcale i kawał życia spędził w jednym miejscu, co wcale nie przeszkadzało mu również prawdziwie, wręcz fizycznie trudzić się nad zbawieniem dusz…

I te dwa obrazy wprowadziły mnie mocno w dzisiejsze Słowo. Niezależnie bowiem od tego gdzie i jak, wszyscy jesteśmy wezwani do apostołowania. Każdy z nas ma jakieś tu i teraz, każdy ma wokół ludzi i uczestniczy w rozlicznych zdarzeniach z ich udziałem. Nie zdołamy się wykpić od dzisiejszych wskazań Jezusa. Nie da się w żaden sposób dowieść, że mnie to nie dotyczy. Każdy z nas jest odpowiedzialny za Słowo mu powierzone. Albo obumrze i wyda plon, albo zostanie samo…

Gdyby udało się zdobyć choć jedną duszę dla Chrystusa… 
To jest warte każdego wysiłku…







wtorek, 22 września 2015

obecność...


(Mt 9,9-13)
Gdy Jezus wychodził z Kafarnaum, ujrzał człowieka imieniem Mateusz, siedzącego w komorze celnej, i rzekł do niego: Pójdź za Mną! On wstał i poszedł za Nim. Gdy Jezus siedział w domu za stołem, przyszło wielu celników i grzeszników i siedzieli wraz z Jezusem i Jego uczniami. Widząc to, faryzeusze mówili do Jego uczniów: Dlaczego wasz Nauczyciel jada wspólnie z celnikami i grzesznikami? On, usłyszawszy to, rzekł: Nie potrzebują lekarza zdrowi, lecz ci, którzy się źle mają. Idźcie i starajcie się zrozumieć, co znaczy: Chcę raczej miłosierdzia niż ofiary. Bo nie przyszedłem powołać sprawiedliwych, ale grzeszników.

Mili Moi…
Wziąłem się dziś za robotę naukową, która od wielu, wielu dni przypominała mi o sobie cierpliwie spoczywając na biurku. Dziś pogrążyłem się w lekturze… Studiuję obecnie stare numery Rycerza Niepokalanej i ze zdumieniem stwierdzam, że o. Kolbe pisał o rzeczach, które mnie również są niezwykle drogie, a co więcej, poruszane w latach trzydziestych, w Rycerzu tematy, właściwie żywcem można by przenieść w nasze czasy, ponieważ są nadal aktualne. Język się nieco zmienił, problemy nie. Szczególnie uderzył mnie artykuł pod mocnym tytułem – „Katolicyzować katolików”, w którym poruszone są kwestie przeciętniactwa i bierności ludzi przychodzących do kościoła. Wiara, która nie jest przestrzenią spotkania z Jezusem. Jest zaledwie tradycją, czy zwyczajem… Osiemdziesiąt lat… Cztery pokolenia… I wciąż ten sam problem…

A wieczorem przeżyliśmy Eucharystię w towarzystwie o. Johna Boshobory, który już dotarł do naszej parafii. Dziś spotkał się ze wspólnotą Odnowy w Duchu Świętym. Głosił nam żywego Jezusa i modlił się nad każdym z nas.. Muszę przyznać, że doświadczyłem wiele pokoju w tym spotkaniu eucharystycznym. Szczególnym momentem była prośba o. Johna, żeby wszyscy obecni w kościele pomodlili się nad nami, kapłanami… Proste, pokorne doświadczenie modlitwy braci… Jutro będziemy modlić się znowu. Msza o 7 wieczorem zapewne ściągnie tłumy… Niech łaska Boża szeroką strugą rozlewa się na wszystkich…

A przede wszystkim na grzeszników (czyli jednak na wszystkich). Niemniej jednak lubimy chyba o sobie myśleć jako o tych lepszych. Bo zawsze jest znaczące i szerokie grono tych, którzy grzeszą bardziej, niż ja i na tle których wypadam znakomicie. Tych lepszych jest też całkiem sporo, ale jakoś nieszczególnie do nich lubimy się przyrównywać. My lepsi, bo wierzący, a reszta świata gorsza, grzeszna, pogańska… 

Tylko Pan Bóg za nami nie nadąża. To znaczy zachowuje się trochę tak, jakby nie umiał docenić tej naszej wspaniałości. Bo przecież to oczywiste, że nas powinien traktować wyjątkowo. Jak to rozumiemy? No chodzi o to, żeby nasza droga była usłana różami, bez cierpień, krzyży, bolesnych doświadczeń. Wszystkim wierzącym powinien to zagwarantować… Wtedy by się ludzie nawracali… Milionami…

A On? Wszystkich traktuje tak samo. Jego słońce wschodzi nad złymi i dobrymi, Jego deszcz pada na sprawiedliwych i niesprawiedliwych… No to na czym polega różnica. Bo przecież jest jakaś różnica… Oczywiście, że jest… Tylko akurat przez większość z nas niedostrzegalna i niedoceniana… Obecność… W życiu człowieka wierzącego Bóg jest obecny w zupełnie wyjątkowy i szczególny sposób. I gdybyśmy tę obecność odkryli, potrafili poznać jej wartość i ucieszyli się nią, wówczas nikt z nas nie siedział by bezczynnie, ale głosilibyśmy Jezusa na dachach, ponieważ nie ma nic cenniejszego ponad obecność Boga…

Tej ciągle brakuje grzesznikom i poganom. I tę mamy im zwiastować. Z miłością, a nie w pysznym przekonaniu, że jesteśmy lepsi. Wszystko jest łaską. I nie ze swojego dajemy… Głosimy Jezusa, który niczego nie pragnie bardziej, niż udzielać się grzesznikom, leczyć chorych, dźwigać złamanych na duchu… Głosimy… 

Głosimy????????????????

poniedziałek, 21 września 2015

miotani cierpieniem...

zdj:flickr/Golf Resort Achental Team/Lic CC
(Mk 9,30-37)
Jezus i Jego uczniowie podróżowali przez Galileę, On jednak nie chciał, żeby kto wiedział o tym. Pouczał bowiem swoich uczniów i mówił im: Syn Człowieczy będzie wydany w ręce ludzi. Ci Go zabiją, lecz zabity po trzech dniach zmartwychwstanie. Oni jednak nie rozumieli tych słów, a bali się Go pytać. Tak przyszli do Kafarnaum. Gdy był w domu, zapytał ich: O czym to rozprawialiście w drodze? Lecz oni milczeli, w drodze bowiem posprzeczali się między sobą o to, kto z nich jest największy. On usiadł, przywołał Dwunastu i rzekł do nich: Jeśli kto chce być pierwszym, niech będzie ostatnim ze wszystkich i sługą wszystkich! Potem wziął dziecko, postawił je przed nimi i objąwszy je ramionami, rzekł do nich: Kto przyjmuje jedno z tych dzieci w imię moje, Mnie przyjmuje; a kto Mnie przyjmuje, nie przyjmuje Mnie, lecz Tego, który Mnie posłał.


Mili Moi…
Aktywny weekend czas zakończyć… Wczorajszy dzień był pełen wrażeń. Kilka dobrych godzin spędziliśmy na stadionie w Bridgeport, gdzie wraz z biskupem i tłumami ludzi kończyliśmy nasz diecezjalny Synod. Niezwykłe wydarzenie. Taki obraz mocy i potęgi wiary. Wszyscy ci księża, siostry zakonne i wielu, wielu świeckich w różnym wieku, przywraca nadzieję i ufność w Opatrzność. Nasz biskup jest również niezwykły… Wczoraj przypadała druga rocznica jego rządów tą diecezją. Takiego aplauzu, jaki on otrzymał, dawno nie słyszałem. Wierzący człowiek, energiczny, a przede wszystkim, powiem to jeszcze raz z wielką przyjemnością, niezwykły mówca i miłośnik Słowa. Trochę nas te wydarzenia wymęczyły, ponieważ przed Mszą staliśmy dwie godziny, ubrani w stroje liturgiczne, w jakichś piwnicach stadionowych, bez wody. No, ale – nikt i nic nie jest doskonałe…

A pod wieczór wypad we wspaniałym towarzystwie na koncert Josha Grobana… Na koncert czekałem od lat, ale nie mogę ukryć pewnego rozczarowania. Oczywiście Josh pierwsza klasa, no i koncert na żywo, to zawsze wydarzenie. Ale był to koncert promujący jego najnowszy album, który ja osobiście uważam za najgorszy i najnudniejszy z wszystkich dotychczasowych. Liczyłem, że będą też inne, starsze piosenki. I tu się srodze rozczarowałem… Ale sala koncertowa przepiękna… Zamieszczam zdjęcie na dole, które rzecz jasna nie oddaje całego uroku… Dookoła zaś dziesiątki kościółków protestanckich, które zagospodarowują tysiące czarnoskórych mieszkańców Brooklynu. Spacerując, spotkaliśmy bardzo niewielu białych… Takie to amerykańskie miejsce…

Powrót późną nocą, a dziś od rana rzecz jasna obowiązki. Ale jakoś się trzymałem przez cały dzień. Wystarczyło sił nawet na popołudniową wizytę w Ansoni. Odbywał się tam Międzynarodowy Festiwal Zespołów Ludowych. Peruwiańska, czy meksykańska (na zdjęciu poniżej) energia rozruszałaby każdego… Ale i nasze zespoły prezentowały się przednio… Sporo ludzi, przecudna pogoda, radosne doświadczenie…

A nad Słowem mnie dziś zastanawia opór uczniów. Robią wszystko, żeby nie usłyszeć trudnej nowiny z ust Jezusa. Dla odwrócenia uwagi wchodzą nawet w spory o tym, który ważniejszy… Ta Boża nauka bowiem od nich wymaga. A wymagania nigdy nie są przyjmowane z radością i entuzjazmem. Raczej z poczuciem pewności, że wraz z nimi nadchodzi wysiłek i zmęczenie…

Tym one większe, że chodzi o krzyż. Czyli o coś, czego człowiek sam nigdy by nie wymyślił i nigdy by nie wybrał. Co więcej, wydaje się to być wymaganie całkowicie pozbawione sensu, a nade wszystko przerażające. Po co? Czy nie da się tego ominąć? No próbujemy… Całe nasze życie to misternie tkane plany – w jaki sposób uniknąć cierpienia. I im więcej się o to staramy, tym gorzej nam wychodzi… A stając u kresu przychodzi refleksja – i po co mi było to wszystko… Dlaczego nie umiałem żyć na prawdę...? Szkoda, że dopiero teraz to rozumiem… Gdybym mógł cofnąć czas…

Cofnąć nie możesz, ale możesz świadomie przeżyć ten, który ci jeszcze pozostał… W cieniu krzyża… Najbardziej sensownego cierpienia w historii Wszechświata… Tylko ono pomoże ci zrozumieć… I tylko ono może pokonać twój opór…




sobota, 19 września 2015

o skarbach...

zdj:flickr/Nathan Rupert/Lic CC
(Łk 2,41-52)
Rodzice Jezusa chodzili co roku do Jerozolimy na Święto Paschy. Gdy miał lat dwanaście, udali się tam zwyczajem świątecznym. Kiedy wracali po skończonych uroczystościach, został Jezus w Jerozolimie, a tego nie zauważyli Jego Rodzice. Przypuszczając, że jest w towarzystwie pątników, uszli dzień drogi i szukali Go wśród krewnych i znajomych. Gdy Go nie znaleźli, wrócili do Jerozolimy szukając Go. Dopiero po trzech dniach odnaleźli Go w świątyni, gdzie siedział między nauczycielami, przysłuchiwał się im i zadawał pytania. Wszyscy zaś, którzy Go słuchali, byli zdumieni bystrością Jego umysłu i odpowiedziami. Na ten widok zdziwili się bardzo, a Jego Matka rzekła do Niego: Synu, czemuś nam to uczynił? Oto ojciec Twój i ja z bólem serca szukaliśmy Ciebie. Lecz On im odpowiedział: Czemuście Mnie szukali? Czy nie wiedzieliście, że powinienem być w tym, co należy do mego Ojca? Oni jednak nie zrozumieli tego, co im powiedział. Potem poszedł z nimi i wrócił do Nazaretu; i był im poddany. A Matka Jego chowała wiernie wszystkie te wspomnienia w swym sercu. Jezus zaś czynił postępy w mądrości, w latach i w łasce u Boga i u ludzi.

Mili Moi…
Mnóstwo rzeczy się dzieje. Takich zwyczajnych niezwyczajnych… Dobre spowiedzi, poważne rozmowy, spotkania… Łaska, która pracuje w sercach ludzkich i którą widać niemal gołym okiem… A to zawsze wiąże się z radością. Poza tym sporo technicznych kwestii… Nadchodzi nasz parafialny odpust wielkimi krokami i trzeba jeszcze jakieś ostatnie decyzje podejmować. Co więcej, zdecydowaliśmy się ulepszyć naszą kościelną klimatyzację, żeby następne lato nie dało nam już tak w kość, jak obecne. Zobaczymy co da się zrobić, ale wszystko jest na jak najlepszej drodze. Lampki wotywne chyba pojawią się nowe. A te, które się pojawią będą już nasze własne, bo na razie wypożyczamy… Oczywiście brzmi to wszystko banalnie, ale wiąże się z telefonami, dogadywaniem, projektami i tysiącami dolarów, które trzeba na to szykować… A w moich planach jeszcze nagłośnienie, które ma milion lat. A to tylko bieżące i najpilniejsze, najbardziej konieczne zmiany… No ale może taki mój los – duszpasterzować i remontować… Tak już bywało dawniej, może i tu mnie Pan Bóg do tego zaprosi. A mój wrodzony wstręt do bałaganu pewnie się do tego wszystkiego przyczyni.

A jutro kolejny szalony dzień… Przed południem spotkanie na stadionie w ramach zakończenia Synodu naszej diecezji… Fascynujące wydarzenie… A po południu kurs do Nowego Jorku i długo wyczekiwany koncert Josha Grobana. Będzie wprawdzie promował swoją nową płytę, która według mnie jest najsłabsza z dotychczasowych, ale… Wierzę, że to będzie piękny wieczór…

A dziś zastanowiło mnie gdzie najczęściej gubię Jezusa? Rzecz jasna najprościej popatrzeć na swój grzech, bo tam Go już z pewnością nie ma. Ale przecież do grzechu prowadzi długa droga. Może więc gdzieś tam. Na pewno tam. Gubi się mój najcenniejszy Skarb. I to, że się gubi, to niestety czasem się zdarza i zdarzać się będzie, bo grzeszna natura jeszcze niejeden raz zwycięży. Ale ważniejsze pytanie brzmi – jak intensywnie i szybko Go odnajduję? 

Tu niedoścignionym wzorem jest dla Mnie Maryja. Jej zaangażowanie w poszukiwania, Jej tęsknota za Jezusem zawsze staje mi przed oczami, kiedy zostawiam Go gdzieś bezmyślnie wybierając coś innego, coś, co Nim nie jest, a co wydaje mi się być ciekawsze… Maryja z bólem serca odwiedza wiele miejsc, w których On mógł się zatrzymać, ale dość późno wpada na pomysł świątyni. Tam by Jezusa nie szukała…

Czyżby nie był szczególnie pobożny? A może wyczuwała, że tak początek Jego misji, jak i jej zwieńczenie dokonają się nie w świątyni, którą zwykło się uważać za mieszkanie Boga, ale pod gołym niebem, w świątyni świata. To do Niego Bóg zstąpił w swoim Synu Jezusie. I tam możesz wciąż Go odnaleźć nawet jeśli nie możesz za często bywać w kościele… Możesz Go odnaleźć… Pod warunkiem, że zdasz sobie sprawę jakim jest Skarbem… I zauważysz, że gdzieś Go zgubiłeś…

środa, 16 września 2015

we wspólnocie...

zdj:flickr/Susanne Nilsson/Lic CC
(J 19,25-27)
Obok krzyża Jezusowego stały: Matka Jego i siostra Matki Jego, Maria, żona Kleofasa, i Maria Magdalena. Kiedy więc Jezus ujrzał Matkę i stojącego obok Niej ucznia, którego miłował, rzekł do Matki: Niewiasto, oto syn Twój. Następnie rzekł do ucznia: Oto Matka twoja. I od tej godziny uczeń wziął Ją do siebie.

Mili Moi…
Dzisiejszy dzień z założenia miał służyć wyciszeniu i skupieniu. Poniekąd się udało… Prowadziłem dzień skupienia dla sióstr Misjonarek. Wszystko w malowniczej Veronie. Ale z całego dnia podróż zajęła mi cztery godziny – jakiś nieszczęśliwy dzień, wypadki na drodze i korki. A przy okazji i sporo emocji, bo jak się człowiek spieszy, to wiadomo kto się cieszy…

Niemniej czas spędzony z siostrami w ciszy, przed Najświętszym Sakramentem i nad nabożną lekturą wprawił mnie w dobry nastrój i znów skonfrontował z prawdą, że nie da się uciec przed pragnieniami najgłębiej w nas zaszczepionymi przez Stwórcę, pragnieniami bycia z Nim, w Nim i dla Niego… Nic w tym świecie nie jest w stanie zastąpić mi Boga… Nic…

A dziś doświadczyłem małego cudu… Podczas urlopu w Polsce wysłałem do siebie sporo książek. Większość z nich doszła szczęśliwie, ale część zaginęła gdzieś po drodze. Piszę zaginęła, ponieważ minęło już tyle czasu, że trudno to nazwać inaczej. A jak to zwykle bywa, zginęły najcenniejsze (dla mnie) i najpotrzebniejsze. Wczoraj więc tak naprawdę poważnie poprosiłem Jezusa, żeby one się jakimś cudem znalazły. Dziś tę prośbę z rana ponowiłem przez przyczynę Maryi… I po powrocie do domu znalazłem jedną, małą paczuszkę z kilkoma zagubionymi książkami, mimo że od wielu dni nic nie nadchodziło i powoli zaczynałem tracić nadzieję. Nie są to wprawdzie te, na których mi najbardziej zależy, ale ufam, że to taki Boży zwiastun happy endu…

Dziś natomiast towarzyszy mi myśl o macierzyńskim wymiarze wspólnoty… Dar Matki ofiarowany przez Jezusa z krzyża jakoś szczególnie mnie ku temu tematowi skłania. Mamy taką pieśń, którą śpiewamy w szczególnie podniosłych momentach – Matko ma, Zakonie mój, dla Cię życie me, dla Cię prac mych znój. Matko ma, Zakonie mój, jam na wieki syn, jam na wieki Twój… Zdałem sobie sprawę, że wspólnotowy charakter naszego życia jest jedną z rzeczy, które najbardziej przyciągają do naszego Zakonu. Mnie przyciągnął na pewno. A przez lata tak wiele się zmieniło… Rzecz jasna nie w charyzmacie Zakonu i nie w moich pragnieniach, ile raczej w rzeczywistości, w której przyszło mi żyć, a w której o tę wspólnotowość trudno. Jest nas coraz mniej, więc i wspólnoty coraz mniej liczne, a i pracy więcej, więc mniej czasu i możliwości na ich budowanie…

Dlatego, o ile mam głębokie poczucie, że wspólnota zakonna „dała mi życie”, czy „wprowadziła mnie w życie”, to na dzień dzisiejszy próbuję się wręcz desperacko doszukać tej macierzyńskiej troski mojego Zakonu. Bynajmniej nie piszę tego, żeby sugerować jakąkolwiek winę… Raczej myślę o osobistym odczuciu bycia daleko… Kilometry dzielące od tych, z którymi się tę wspólnotę zawsze dzieliło. Wokół owszem bracia, i nawet nie tak daleko, ale jakby mniej zainteresowani nami… A może i my nimi… Wystarcza świadomość, że są… Chwała Bogu jest tu kochany proboszcz, z którym każdego dnia możemy spędzić nieco czasu wspólnie. Pogadać, poplanować, poreformować, pośmiać się… On jest dla mnie najlepszym dowodem, że nasz Zakon jest wciąż życiodajny i wydaje cichych świętych… Jak dobrze żyć we wspólnocie… Nawet w tak maleńkiej… 

poniedziałek, 14 września 2015

śmietnisko opinii...

zdj:flickr/Sameli Kujala/Lic CC
(Mk 8,27-35)
Potem Jezus udał się ze swoimi uczniami do wiosek pod Cezareą Filipową. W drodze pytał uczniów: Za kogo uważają Mnie ludzie? Oni Mu odpowiedzieli: Za Jana Chrzciciela, inni za Eliasza, jeszcze inni za jednego z proroków. On ich zapytał: A wy za kogo mnie uważacie? Odpowiedział Mu Piotr: Ty jesteś Mesjasz. Wtedy surowo im przykazał, żeby nikomu o Nim nie mówili. I zaczął ich pouczać, że Syn Człowieczy musi wiele cierpieć, że będzie odrzucony przez starszych, arcykapłanów i uczonych w Piśmie; że będzie zabity, ale po trzech dniach zmartwychwstanie. A mówił zupełnie otwarcie te słowa. Wtedy Piotr wziął Go na bok i zaczął Go upominać. Lecz On obrócił się i patrząc na swych uczniów, zgromił Piotra słowami: Zejdź Mi z oczu, szatanie, bo nie myślisz o tym, co Boże, ale o tym, co ludzkie. Potem przywołał do siebie tłum razem ze swoimi uczniami i rzekł im: Jeśli kto chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje! Bo kto chce zachować swoje życie, straci je; a kto straci swe życie z powodu Mnie i Ewangelii, zachowa je.



Mili Moi…
Jakiż piękny dzień… Tylko jedna Msza i to po angielsku, czyli w języku, który znają w kościele wszyscy poza mną :) Ale kto by się przejmował drobiazgami??? Staram się jak mogę, a resztę pozostawiam łasce Bożej. Niech ona w sercach działa. Dziś mieliśmy taki drobny przypływ adrenaliny, ponieważ pojawił się podczas Mszy pewien młodzieniec, który był żywo zainteresowany koszami do zbiórki pieniędzy, podczas gdy jego kompan oczekiwał go w samochodzie. Zostałem w kościele po Mszy, żeby dopilnować tego świętego miejsca. Gdy po jakimś czasie nadszedł proboszcz, udał się z dwoma ochroniarzami do owych młodzieńców wciąż siedzących w aucie pod kościołem. Szukali swojego kolegi w naszym kościele… Nie umieli co prawda podać żadnego nazwiska, ani nawet opisać jak wygląda, ale po wyjaśnieniu im, że w naszych koszach do zbierania pieniędzy i kościelnych skarbonkach z pewnością ich kolega nie przebywa, zdecydowali się odjechać… Ze smutkiem stwierdzam, że obaj młodzieńcy byli narodowości polskiej.

A Jezus dziś mi przypomniał, że najlepszym fundamentem dla budowania opinii o Nim jest doświadczenie. Nie cudze opinie i przekonania, których w świecie tak wiele. Obserwując rzeczywistość, mam takie wrażenie, że im więcej opinii, tym dalej nam do prawdy. Zresztą wielu ludzi dziś już prawda nie zajmuje. Zajmują się opiniami. Godziny spędzone przed telewizorem urabiają ich wewnętrznie. Hasło – wyłącz telewizor, włącz myślenie, jeszcze nigdy chyba nie było tak aktualne, jak dziś…

Lata temu, kiedy z dużą dozą sceptycyzmu podchodziło się do opinii wyrażanych w mediach, które z założenia służyły sterowaniu masami, prawdy poszukiwano chyba chętniej. Dziś kiedy zachłysnęliśmy się wolnością i z takim trudem przedziera się do naszej świadomości fakt, że w mediach w istocie nic się nie zmieniło, prawda zbladła i została wyparta przez… Aż boję się wymieniać… Kiedyś narzekaliśmy na wenezuelskie telenowele, które przykuwały do ekranu nasze mamy i babcie. Dziś mamy „Zdrady”, „Pamiętniki z wakacji”, „Pielęgniarki”, i Bóg wie co jeszcze. W porównaniu z nimi wenezuelskie tasiemce to były prawdziwe dzieła sztuki… Odmóżdżacze… Bo inaczej trudno nazwać ten chłam, który jednakowoż urabia opinie… Oswaja z nowoczesnością. Kreuje postawy…

Rozpisałem się, bo cóż ma do zaproponowania szary Jezus? O czym mogą nam opowiedzieć księża nudziarze? Wszystko to odrobinę trąci przeżytkiem… Kogo dziś zajmuje to kim On jest? Kto spędza czas na rozważaniach Jego nauki? Dzięki Bogu są tacy… To ci, którzy doświadczyli. Podobnie jak Apostołowie – tylko doświadczywszy Jezusa można trwać przy prawdzie, szukać jej, zajmować się jej dociekaniem. Tylko spotkawszy Go bardzo osobiście można zrozumieć czym jest Kościół i po co mi niedzielne spotkania z tą wspólnotą. 

Jeśli tego doświadczenia nie ma, to człek niczym suchy liść, jest miotany wiatrem opinii i ludzkich tylko przekonań. Jest mądrutki… Do pierwszego życiowego dramatu. Bo gdy ten nadchodzi, wówczas telewizyjne mądrości zawodzą, a obiegowe opinie okazują się niewystarczające. Wówczas pojawia się pragnienie nadziei i czasem zaczyna się poszukiwanie prawdy. Tylko czy trzeba czekać??? Czy koniecznie trzeba dostać po nosie???

A może dziś warto zacząć… Może dziś trzeba wyłączyć telewizor… Może dziś jest dzień na odnalezienie Biblii we własnym domu i na wielką prośbę do Jezusa – daj mi doświadczyć… Siebie… I prawdy… Nawet gdyby to miało się dokonać wbrew opiniom tego świata… Zwłaszcza, gdyby to miało się dokonać wbrew…

niedziela, 13 września 2015

na budowie...

zdj:flickr/Saad Akhtar/Lic CC
(Łk 6,43-49)
Nie jest dobrym drzewem to, które wydaje zły owoc, ani złym drzewem to, które wydaje dobry owoc. Po owocu bowiem poznaje się każde drzewo; nie zrywa się fig z ciernia ani z krzaka jeżyny nie zbiera się winogron. Dobry człowiek z dobrego skarbca swego serca wydobywa dobro, a zły człowiek ze złego skarbca wydobywa zło. Bo z obfitości serca mówią jego usta. Czemu to wzywacie Mnie: Panie, Panie, a nie czynicie tego, co mówię? Pokażę wam, do kogo podobny jest każdy, kto przychodzi do Mnie, słucha słów moich i wypełnia je. Podobny jest do człowieka, który buduje dom: wkopał się głęboko i fundament założył na skale. Gdy przyszła powódź, potok wezbrany uderzył w ten dom, ale nie zdołał go naruszyć, ponieważ był dobrze zbudowany. Lecz ten, kto słucha, a nie wypełnia, podobny jest do człowieka, który zbudował dom na ziemi bez fundamentu. [Gdy] potok uderzył w niego, od razu runął, a upadek jego był wielki.

Mili Moi…
Szalona sobota powoli zbliża się do końca… Rozpoczęliśmy dziś Polską Szkołę. Od Mszy Świętej oczywiście. Na moje pytanie – kto się cieszy z jej rozpoczęcia, najwięcej rąk podnieśli… rodzice :) Czyli wracamy do cosobotnich zajęć z dzieciakami (a to jest coś, co tygryski lubią najbardziej). Po tej inauguracji kilka spotkań, kilka ważnych telefonów. Potem kolejna Msza, tym razem już po angielsku. I właściwie dopiero wieczorem mogłem na chwilę zasiąść w fotelu i zresetować mózg. Dziś „Epoką Lodowcową 4” :)

Dziś też nadeszła miła przesyłka mailowa. Wspominana przeze mnie praca magisterska Pani Pauliny. To dla mnie doznanie zupełnie niezwykłe – czytać pracę naukową, w której pojawiają się stwierdzenia „o. Michał Nowak uważa”, czy „o. Nowak pisze”. Tak sobie czytam, patrzę i nie dowierzam. Mój pomysł sprzed lat, który miał służyć po prostu podzieleniu się moim wewnętrznym światem, znalazł również swoje miejsce pomiędzy dwoma sztywnymi okładkami pracy naukowej. Pan Bóg czasem potrafi sobie z człowieka zażartować.

Mam przy okazji do Czytelników ogromną prośbę… Prośbę o pomoc modlitewną. Chodzi o ważnego dla mnie człowieka, któremu potrzeba w tych dniach wielkiego wsparcia w jego osobistej walce duchowej. Blog to nie miejsce na szczegóły, ale jeśli możecie mi zaufać, to intencja jest ważna i poważna. Za każde westchnienie będę ogromnie wdzięczny. Dołączcie do grona wielu sióstr zakonnych, którym również poleciłem tę modlitwę (a one modlą się jak mało kto) i powalczmy wspólnie… Jeśli potrzebujecie sobie jakoś tę intencję nazwać, to módlcie się za PC (Potrzebującego Człowieka).

A wszystko po to, żeby budować nowe życie na Jezusie. Każdy z nas po swoim drugim nawróceniu, czyli po świadomej decyzji o wyborze Jezusa i pójściu za Nim, zaczyna tak naprawdę budować z materiałów, które od chrztu mamy do dyspozycji. Niektórzy już coś tam postawili, inni nie zabrali się nigdy do tej pracy. Niemniej świadomy wybór Jezusa odsyła do mądrej książki budowlanej. Pismo Święte, bo o nim mowa, przeprowadzi nas bezpiecznie przez wszelkie pułapki czyhające na niedoświadczonych budowlańców. A wszystko po to, żeby nie doprowadzić do katastrofy budowlanej, która pogrzebie w ruinach wszystko, co nam drogie. Nie da się budować bez wysiłku. Nie da się chałturzyć. Każda partanina mści się prędzej, czy później. A prowizorka, choć zwykle trwa latami, zawstydza swoim wyglądem i bylejakością.

Ale żeby budować naprawdę dobrze, trzeba się codziennie od nowa motywować, trzeba wiedzieć po co to wszystko. Zwłaszcza jeśli budowa trwa już wiele lat i nie postępuje już tak szybko, jak działo się to tuż po nawróceniu. Nie wystarczy jednak tylko strachliwe spoglądanie w kierunku rzeki – czy aby nie wzbierają jej wody. Potrzeba motywacji pozytywnej, opartej na świadomości kto i po co mi tę robotę zlecił. Jeśli o tym nie zapomnimy, będziemy mieszkać bezpiecznie… Z Jezusem budując, to naprawdę możliwe…

piątek, 11 września 2015

wróg u bram...

zdj:flickr/Sam Markey/Lic CC
(Łk 6,27-38)
Jezus powiedział do swoich uczniów: Lecz powiadam wam, którzy słuchacie: Miłujcie waszych nieprzyjaciół; dobrze czyńcie tym, którzy was nienawidzą; błogosławcie tym, którzy was przeklinają, i módlcie się za tych, którzy was oczerniają. Jeśli cię kto uderzy w [jeden] policzek, nadstaw mu i drugi. Jeśli bierze ci płaszcz, nie broń mu i szaty. Daj każdemu, kto cię prosi, a nie dopominaj się zwrotu od tego, który bierze twoje. Jak chcecie, żeby ludzie wam czynili, podobnie wy im czyńcie! Jeśli bowiem miłujecie tych tylko, którzy was miłują, jakaż za to dla was wdzięczność? Przecież i grzesznicy miłość okazują tym, którzy ich miłują. I jeśli dobrze czynicie tym tylko, którzy wam dobrze czynią, jaka za to dla was wdzięczność? I grzesznicy to samo czynią. Jeśli pożyczek udzielacie tym, od których spodziewacie się zwrotu, jakaż za to dla was wdzięczność? I grzesznicy grzesznikom pożyczają, żeby tyleż samo otrzymać. Wy natomiast miłujcie waszych nieprzyjaciół, czyńcie dobrze i pożyczajcie, niczego się za to nie spodziewając. A wasza nagroda będzie wielka, i będziecie synami Najwyższego; ponieważ On jest dobry dla niewdzięcznych i złych. Bądźcie miłosierni, jak Ojciec wasz jest miłosierny. Nie sądźcie, a nie będziecie sądzeni; nie potępiajcie, a nie będziecie potępieni; odpuszczajcie, a będzie wam odpuszczone. Dawajcie, a będzie wam dane; miarę dobrą, natłoczoną, utrzęsioną i opływającą wsypią w zanadrza wasze. Odmierzą wam bowiem taką miarą, jaką wy mierzycie.

Mili Moi…
Dni mijają tak szybko, że nie bardzo mogę się nawet połapać… Tydzień znów dobiega końca, a codzienność pełna jest różnych wydarzeń. Wczoraj na przykład trzeba było się udać do banku i odkręcić pomyłkę, ponieważ przy ostatnim uzupełnianiu zasobów na karcie kredytowej, jakiś sympatyczny pracownik bankowy kliknął coś nie tak i nasze pieniądze poszły w świat, na zupełnie inne konto. Na szczęście mamy w banku uroczą Virginię (niech żyje sto lat, a może i więcej, bo jest już w takim wieku, że sto lat życzyć nie wypada – to kolejny dowód, że w Ameryce ludzie pracują do chwili aż nie osuną się martwi na posadzkę), która zaradziła sytuacji. Po południu zaś przywieziono nam nową lodówkę, bo poprzednia z pewnością nadawała się do muzeum techniki, Na nową czekaliśmy trzy tygodnie, ale teraz przyjemność sprawia nawet siedzenie w kuchni i patrzenie na nią.

A dziś deszcz… Matko… Cały dzień leje… Jak pięknie… I nareszcie trochę chłodniej… Już nie 30, ale jakieś 25 stopni. Okazja do pisania. Popełniłem więc anglojęzyczne kazanie na najbliższą niedzielę i list do naszego kaznodziei odpustowego, któremu musiałem opisać wszystkie atrakcje, które go tu czekają. A poza tym wielkie sprzątanie kuchni przyozdobionej nowym sprzętem i tak dzień uleciał.

A myślę dziś nad Słowem, które przychodzi w najmniej wygodnym momencie, jak to zwykle ze Słowem. Wszak w Europie wróg u bram… Nie zamierzam zabierać głosu w dyskusji, bo szczerze powiedziawszy, nie wyrobiłem sobie w tym temacie wciąż własnego zdania. Czytam, myślę, ale wciąż nie mam jasnego oglądu sytuacji i dlatego się nie wypowiadam. Jedno mi dziś stanęło przed oczami… Teoretyzować nad Ewangelią można… To nie jest takie trudne. Ale wprowadzać ją w życie… To już nie jest takie łatwe.

Zwłaszcza to najtrudniejsze i najbardziej wyróżniające chrześcijan przykazanie – miłości nieprzyjaciół, jest akceptowalne dopóki nieprzyjaciel trzyma się swojej miedzy. Wówczas można go kochać bez nadmiernych konsekwencji. Kiedy jednak zbliża się do moich granic (jakkolwiek byśmy ich nie rozumieli), o, wówczas jest już znacznie mniej miejsca na miłość. Nawet jeśli jeszcze nie skrzywdził, nawet jeśli nie atakuje, już sama świadomość, że nadchodzi i samo przewidywanie co może się stać,, sprawia, że Ewangelia ląduje na półce pomiędzy Baśniami z tysiąca i jednej nocy oraz Piotrusiem Panem, a my zaczynamy się zbroić…

Nic tu nie jest proste, nie łudzę się… Dla mnie ten europejski obraz jest wyrazem tego, że Bóg w jednej chwili może zmienić oblicze ziemi i tym, którzy Nim gardzą na co dzień ukazać jak naprawdę wygląda życie bez Niego. Czyż wszelkie starotestamentalne niewole nie miały podobnego źródła? Lekceważenie Boga, który robił krok do tyłu i wówczas człowiek stawał oko w oko z człowiekiem…

Myślę, czytam, słucham… Gdybam – co by było, gdyby wróg zastukał jutro do moich drzwi… Prawdziwy, realny wróg, bez dobrych zamiarów… Gdzie wówczas byłaby moja Biblia? Który z ewangelicznych fragmentów by mi się przypomniał?

PS. A z dobrych wieści… Kiedyś wspominałem, że pewna młoda dama zmierza do osiągnięcia dyplomu badając ewangelizacyjny zapał księży prowadzących internetowe blogi. Mój również się załapał. Minęło trochę czasu i dziś Pani Paulina zakomunikowała mi, że jest już magistrem, a moja pisanina nawet do tak poważnych rzeczy przydać się mogła. Cieszę się i publicznie wyrażam gratulację, licząc po cichu, że to wiekopomne dzieło dane mi będzie kiedyś przeczytać…



środa, 9 września 2015

wolność w Jego ramionach...


zdj:flickr/Ian Sane/ Lic CC
(Mt 1, 18-23)
Z narodzeniem Jezusa Chrystusa było tak. Po zaślubinach Matki Jego, Maryi, z Józefem, wpierw nim zamieszkali razem, znalazła się brzemienną za sprawą Ducha Świętego. Mąż Jej, Józef, który był człowiekiem sprawiedliwym i nie chciał narazić Jej na zniesławienie, zamierzał oddalić Ją potajemnie. Gdy powziął tę myśl, oto anioł Pański ukazał mu się we śnie i rzekł: Józefie, synu Dawida, nie bój się wziąć do siebie Maryi, twej Małżonki; albowiem z Ducha Świętego jest to, co się w Niej poczęło. Porodzi Syna, któremu nadasz imię Jezus, On bowiem zbawi swój lud od jego grzechów . A stało się to wszystko, aby się wypełniło słowo Pańskie powiedziane przez Proroka: Oto Dziewica pocznie i porodzi Syna, któremu nadadzą imię Emmanuel, to znaczy: Bóg z nami.

Mili Moi...
No i kolejny dzień przeminął, nie wiedzieć kiedy... Zaczął się od Eucharystii, a skończył adoracją, więc klamry najlepsze z możliwych. A co w środku? Wiele rzeczy... Badanie krwi, kilka pisemnych zadań, telefon do banku (wymieniam, bo to zawsze trwa około godziny - zanim 17 osób przekaże mnie osiemnastej, która w końcu znajduje rozwiązanie - odsyła mnie do pierwszej), zakupy, spotkania, jedno namaszczenie chorych... Ważna rozmowa z Polską, z moim duchowym synem, dawno niesłyszanym... Jak te dzieci szybko rosną :) Stają się takie niezależne...

No z cała pewnością nie ma nudy... A nowe wyzwania co krok... Odezwały się moje słuchaczki w habitach aranżując pierwszy dzień skupienia w tym sezonie. Ma mieć miejsce w przyszłym tygodniu. Zanosi się też na dobry koncert w NY. Pojawia się tam Bethel Music, który coraz częściej gości na mojej playliście. To już w najbliższy poniedziałek.

No ale jest też Słowo... I ono wyznacza rytm dnia... Dziś zatrzymało mnie wyzwolenie, które Jezus przynosi na ten świat. I paradoksalnie wcale nie od tego, od czego po ludzku chcielibyśmy być wyzwoleni. Wszak Izraelici cierpieli pod butem Rzymian. Pewnie jednym z największych problemów była właśnie okupacja. Czyż nie od niej pragnęli być wyzwoleni?

Każdy ma jakieś problemy, prawda? Choroba, trudności finansowe, kiepskie sąsiedztwo, przeciekający dach... Mało to rzeczy, od których chcielibyśmy być wyzwoleni. A Jezus celuje w grzech. Przychodzi uwolnić człowieka od jedynego problemu, który jest prawdziwy. Grzech, który tak skutecznie niszczy życie, że może nam je odebrać na wieki. Nic innego nie jest w stanie nas odłączyć od Miłości, powie kiedyś święty Paweł, nic...  Z cała resztą da się żyć, z grzechem nie (choć tak wielu ludziom wydaje się to możliwe). Grzech to śmierć. Jezus zaś przynosi życie...

Doznałem takiej dużej pociechy i jakiegoś nowego zmotywowania. Od kilku dni już bowiem (od rekolekcji w Veronie chyba) chodzi za mną moja wada główna, mój grzech, z którym na ludzkich drogach rozstać się nie mogę, a On mi dziś mówi, że przychodzi właśnie po to, żeby mnie uwolnić. Aż chce się żyć, odetchnąć pełną piersią... Mój Bóg obiecuje mi uwolnienie... Jeśli nawet nie dziś, czy nie jutro, to ono z pewnością nastąpi...

 I jakoś lepiej dziś, w urodziny Matki Bożej, zaczynam rozumieć czemu o. Maksymilian tak podkreślał tytuł Wszechpośredniczki Łask. Rzeczywiście, nie ma żadnej, która by przez Nią nie przyszła... Dziękuję Ci Mamo...

poniedziałek, 7 września 2015

palec w uchu...

zdj:flickr/rogiro/Lic CC
(Mk 7,31-37)
Jezus opuścił okolice Tyru i przez Sydon przyszedł nad Jezioro Galilejskie, przemierzając posiadłości Dekapolu. Przyprowadzili Mu głuchoniemego i prosili Go, żeby położył na niego rękę. On wziął go na bok, osobno od tłumu, włożył palce w jego uszy i śliną dotknął mu języka; a spojrzawszy w niebo, westchnął i rzekł do niego: Effatha, to znaczy: Otwórz się! Zaraz otworzyły się jego uszy, więzy języka się rozwiązały i mógł prawidłowo mówić. /Jezus/ przykazał im, żeby nikomu nie mówili. Lecz im bardziej przykazywał, tym gorliwiej to rozgłaszali. I pełni zdumienia mówili: Dobrze uczynił wszystko. Nawet głuchym słuch przywraca i niemym mowę.

Mili Moi...
Zakończyliśmy dziś nasze rekolekcje... Na koniec świadectwa i sporo łez wzruszenia, ale też i wiele radosnych odkryć. To zdumiewające jak trzy dni spędzone w innym miejscu, w gronie wspólnoty, potrafi ludzi zbliżyć do siebie i otworzyć na łaskę Bożą. Zyskaliśmy wszyscy. Nie tylko słuchając konferencji, ale nade wszystko budując więzi – z Jezusem i między sobą. Kiedy dziś o trzeciej nad ranem zszedłem do kaplicy i zobaczyłem pięć osób przed wystawionym Najświętszym Sakramentem, to uśmiechnąłem się do Pana z radości. Wierzę, że On sporo nam wszystkim poopowiadał podczas ostatniej nocy. Ja z Nim rozmawiałem o tęsknocie. Tej, którą odczuwam i tej, której jeszcze bym pragnął. Chciałbym za Nim tęsknić tak, jak za niczym innym na ziemi tęsknić nie można. Gwałtownie, mocno, żarliwie i konsekwentnie. Ufam, że to moje pragnienie kiedyś się zrealizuje...

Tak jak zrealizowało się dziś pragnienie ewangelicznego bohatera. Głuchoniemego. Wiele razy próbowałem sobie wyobrazić jak to jest w świecie absolutnej ciszy. Człowiek skazany na obcowanie wyłącznie ze swoim wewnętrznym światem. Co więcej, w czasach Jezusa, człowiek obarczany odpowiedzialnością za swoje schorzenie, bo przecież musiało być ono efektem jakiegoś jego grzechu...

I nagle pojawia się ktoś, kto zabiera go w miejsce osobne, wkłada palce w jego uszy, ślini mu język... I... Pierwszy głos, który ten człowiek słyszy, to głos Jezusa. Nie mogło być inaczej. Musiał do niego przemówić dając mu szansę usłyszenia. Przypuszczam, że nigdy ów człowiek tego łągodnego i serdecznego głosu już nie zapomniał. Co więcej, wyobrażam sobie, że musiał się on stać dla niego źródłem nieustannej tęsknoty. Zwłaszcza u początku... 

Wyobraźcie sobie bowiem człowieka głuchego, który nagle znajduje się w ulicznym zgiełku. Jest potwornie głośno. To pewnie aż boli. Wtedy wraca w pamięci ta pierwsza chwila, chwila, kiedy usłyszał. A potem przemówił... Effatha. Najpiękniejsze słowo jego życia. Słowo przemiany. Kiedy je usłyszał zmieniło się bowiem wszystko...

Trochę tak jest z tymi, którzy wrócili z rekolekcji. Nie tak dawno usłyszeli od Boga słowo, które całkowicie wywróciło ich życie do góry nogami. Słowo bardzo proste, ale bynajmniej nie banalne – KOCHAM WŁAŚNIE CIEBIE. Z tym słowem trzeba się nauczyć żyć, co u początków nie zawsze jest łatwe. Bo kiedy żyło się w świadomości, że Bóg jest niebiańską ideą, to nie tak łatwo zmierzyć się z prawdą, że On jest czułą i pełną dobroci Osobą. Bóg, który przemówił, pokonał głuchotę i otworzył ucho...

Może to zrobić także w Twoim życiu... Jeśli tylko zechcesz... Ja proszę Go o to codziennie... Przemów do mnie i pokonaj moją głuchotę... Dziś, jutro, codziennie od nowa...

sobota, 5 września 2015

to już?


zdj:flickr/mao_lini/Lic CC
(Łk 6,1-5) 
W pewien szabat przechodził wśród zbóż, a uczniowie zrywali kłosy i, wykruszając je rękami, jedli. Na to niektórzy z faryzeuszów mówili: Czemu czynicie to, czego nie wolno czynić w szabat? Wtedy Jezus rzekł im w odpowiedzi: Nawet tegoście nie czytali, co uczynił Dawid, gdy był głodny on i jego ludzie? Jak wszedł do domu Bożego i wziąwszy chleby pokładne, sam jadł i dał swoim ludziom? Chociaż samym tylko kapłanom wolno je spożywać. I dodał: Syn Człowieczy jest panem szabatu.

Mili Moi...
No i stało się... Dziś mija dokładnie rok, odkąd stanąłem na amerykańskiej ziemi. Nawet godzina, o której to piszę jest zbliżona. Trudno w krótkim wpisie pokusić się o podsumowanie. Jedno wiem na pewno, że to był dobry rok. Może nawet jeden z lepszych w moim życiu. Czuję bowiem, że dokonał się w moim życiu duży rozwój spowodowany z pewnością tak dużą zmianą. Ale z pewnością był także związany z ludźmi, których tu spotkałem. Dobrzy ludzie są oczywiście wszędzie i w Polsce mi ich nie brakowało. Sprawdzonych przyjaciół również. Ale tu... Ci ludzie, niejeden raz uwięzieni w tym kraju, potrafią cieszyć się i doceniać takie rzeczy, którymi w Polsce cieszy się już niewielu. Potrafią czasami również lepiej wyczuć i zrozumieć wartość kapłaństwa, bo o księży tu jednak znacznie trudniej. Nie piszę tego, żeby wzbudzać jakąkolwiek dyskusję. Raczej dzielę się obserwacjami z mojego krótkiego, rocznego pobytu. Rocznego, ale jak dotąd najdłuższego zagranicznego pobytu. Póki co chyba się jeszcze sobą wzajemnie nie znudziliśmy (choć mówić mogę pewnie tylko za siebie), więc otwieramy kolejny rok. Co przyniesie? Wszystko w rękach Jezusa...

A dziś cudowny dzień w malowniczo położonym, rekolekcyjnym ośrodku księży salwatorianów w Veronie, NJ. Przeżywamy tu skupienie wraz ze wspólnotą Odnowy w Duchu Świętym. Piękni ludzie... Kiedy słuchają, to z pełnym zaangażowaniem, kiedy odpoczywają, to z ogromną radością. Wiele śmiechu i budowania braterskich relacji. Zupełnie świadomie nie przeładowałem czasu ilością konferencji, żebyśmy wszyscy mieli czas się lepiej poznać, zacieśnić więzi. Cotygodniowe spotkania wieczorową porą nie dają takich możliwości. Wszyscy umęczeni po całym dniu pracy, myślą tylko o tym, żeby odpocząc we własnym domu. Tu natomiast wypoczywamy, modlimy się wspólnie, dobrze jemy. Rano w teren wyruszyła kilkuosobowa sekcja biegaczy. Po obiedzie wspólne opalanie na tarasie (rzecz jasna twarzy i nóg co najwyżej) :) Ale najważniejsze treści... Mówimy sobie o wspólnocie. O zasadach życia, o dynamice wzrostu każdego z osobna i wszystkich razem. Mówimy o motywach, dla których mamy tę wspólnotę tworzyć. Rozwiązujemy bieżące wątpliwości. A wszystko w bliskości z Jezusem. Dziś przed nami wyzwanie nie lada. Nocna adoracja podczas której rzecz jasna będziemy się zmieniać, ale jednak dla wielu to nowe doświadczenie. Ufam, że owocne.

Zastanawia mnie czasem ta prowokacyjna postawa Jezusa. Nie mógł po prostu powiedzieć „sorry”? No mam takich uczniów jakich mam, nie znają się chłopaki na Prawie, popełniają błędy, wycofujemy się, zjemy coś w Betanii. A On po raz kolejny dręczy tych biednych faryzeuszy, którym nie chodzi przecież o nic innego, jak o wierne zachowanie Prawa...

No właśnie. Może to jest powód. Jeśli o nic innego im nie chodzi, to może warto ich skłonić, żeby zaczęło im zależeć również na czym innym. A może nade wszystko na człowieku. Jezus dziś pokazuje pewien dynamizm. Zarówno po stronie Boga, jak i po stronie człowieka. Nie znosi Prawa, nie zawiesza go, nie twierdzi, że ono nie jest ważne. Ale zdaje się stawiać otwarty problem – czy to Prawo można zachować tylko w jeden, ściśle określony sposób? Bo przecież uczniowie nie kruszą kłosów dla kaprysu, nie bawią się poważnymi sprawami. Motywem jest realna potrzeba, której zaradzenie bynajmniej nie jest wyrazem lekceważenia przepisów...

Ale faryzeusze nie wyglądają poza przepis... Bo tak jest bezpieczniej... Bo precedensy są niewygodne. Bo to wszystko takie skomplikowane. Lepiej pomalować wszystko na czarno i biało, a wszelkie szarości eliminować, zamazać, zniszczyć. Bo jeśli ich nie będziemy widzieli, to będzie łatwiej, wygodniej, milej...

A Jezus wciąż zadaje jedno proste pytanie – a może można inaczej?


piątek, 4 września 2015

wszystko możliwe...

zdj:flickr/Javier/Lic CC
(Łk 5,1-11)
Gdy tłum cisnął się do Jezusa, aby słuchać słowa Bożego, a On stał nad jeziorem Genezaret - zobaczył dwie łodzie, stojące przy brzegu; rybacy zaś wyszli z nich i płukali sieci. Wszedłszy do jednej łodzi, która należała do Szymona, poprosił go, żeby nieco odbił od brzegu. Potem usiadł i z łodzi nauczał tłumy. Gdy przestał mówić, rzekł do Szymona: Wypłyń na głębię i zarzućcie sieci na połów! A Szymon odpowiedział: Mistrzu, całą noc pracowaliśmy i niceśmy nie ułowili. Lecz na Twoje słowo zarzucę sieci. Skoro to uczynili, zagarnęli tak wielkie mnóstwo ryb, że sieci ich zaczynały się rwać. Skinęli więc na współtowarzyszy w drugiej łodzi, żeby im przyszli z pomocą. Ci podpłynęli; i napełnili obie łodzie, tak że się prawie zanurzały. Widząc to Szymon Piotr przypadł Jezusowi do kolan i rzekł: Odejdź ode mnie, Panie, bo jestem człowiek grzeszny. I jego bowiem, i wszystkich jego towarzyszy w zdumienie wprawił połów ryb, jakiego dokonali; jak również Jakuba i Jana, synów Zebedeusza, którzy byli wspólnikami Szymona. Lecz Jezus rzekł do Szymona: Nie bój się, odtąd ludzi będziesz łowił. I przyciągnąwszy łodzie do brzegu, zostawili wszystko i poszli za Nim.

Mili Moi...
Wczoraj szalony dzień finalizowania przygotowań przedrekolekcyjnych. Plany dnia, rozkład pokoi i wszystkie inne sprawy, które należało przygotować wcześniej. Wieczorem jak zawsze Eucharystia i spotkanie. Wczoraj gościliśmy aż trzech księży, co jest u nas rzadkością. Przybył misjonarz z Kenii, o. Kazimierz, i dwóch braci mieszkających w Stanach. Modlili się z nami...

A dziś... Zrobiliśmy sobie z moim drogim proboszczem dzień wolny i spędziliśmy go trochę po amerykańsku. Nie będę zdradzał szczegółów, choć rzecz jasna nie było to nic niemoralnego :) Acz przyznać muszę, że był to kolejny „pierwszy raz” w moim życiu – i to nie tylko na amerykańskiej ziemi, ale w ogóle. Przewietrzyliśmy czaszki, przegoniliśmy złe myśli, pogawędziliśmy sobie, zjedliśmy coś niezdrowego – czyli prawdziwy dzień relaksu.

Jutro zaś pierwszy piątek, więc trochę pracy od rana związanej z wizytowaniem chorych, a później wyprawa do Verony. Nie jest daleko, ale u nas zaczyna się jutro długi weekend. Przewidujemy więc ogromne korki, a te amerykańskie nijak nie mają się do polskich... Jak wszystko tutaj – większe, dłuższe, bardziej denerwujące :) Mam nadzieję, że wieczorem będziemy już jednak mogli wspólnie przeżywać nasze krótkie rekolekcje...

Wierzę, że podczas tego spotkania Pan Bóg może zrobić z nami bardzo wiele. Dziś podczas jednego krótkiego spotkania połączonego z nauczaniem odmienił życie Piotra. To takie niezwykłe, że ów człowiek, który jest ekspertem w swojej dziedzinie, nagle zaczyna działać zupełnie nierozważnie. Na słowo Jezusa dokonuje swoistej rewolucji w swoim rozumowaniu. I może jednorazowo nie byłoby to związane z jakimś bohaterstwem. Bo przecież można ulec – z szacunku, z gościnności, z życzliwości, czy Bóg wie czego jeszcze. Ale przecież Piotr usłyszał, że ta zmiana ma mieć trwały charakter. Że ma porzucić swoje schematy myślenia, bo one będą mu już raczej przeszkodą, niż pomocą w tych działaniach, do których prowadzi Go Jezus.

Tak sobie myślę, co chce On powiedzieć nam w najbliższe dni. Bo może usłyszymy – to zostaw, a zajmij się czymś zupełnie innym. Być może wprowadzi nas w nowe formy działania, a nade wszystko nowe formy rozumowania, które do tej pory wydawały nam się zupełnie nielogiczne, a co za tym idzie – niemożliwe...

Co jesteśmy w stanie usłyszeć??? Bo przecież z Nim wszystko jest możliwe...

środa, 2 września 2015

o wojownikach...


zdj:flickr/Robin Ervolina Photography/Lic CC
(Łk 4,31-37)
Jezus udał się do Kafarnaum, miasta w Galilei, i tam nauczał w szabat. Zdumiewali się Jego nauką, gdyż słowo Jego było pełne mocy. A był w synagodze człowiek, który miał w sobie ducha nieczystego. Zaczął on krzyczeć wniebogłosy; Och, czego chcesz od nas, Jezusie Nazarejczyku? Przyszedłeś nas zgubić? Wiem, kto jesteś: Święty Boży. Lecz Jezus rozkazał mu surowo: Milcz i wyjdź z niego! Wtedy zły duch rzucił go na środek i wyszedł z niego nie wyrządzając mu żadnej szkody. Wprawiło to wszystkich w zdumienie i mówili między sobą: Cóż to za słowo? Z władzą i mocą rozkazuje nawet duchom nieczystym, i wychodzą. I wieść o Nim rozchodziła się wszędzie po okolicy.



Mili Moi...
No dzieło zakończone... Rekolekcje przygotowane. Jak dziś zasiadłem do biurka, to szarpnąłem od razu dwie konferencje. Na szczęście Duch tchnął, był pomysł, więc udało się to sfinalizować. Spory to wysiłek. Ja się już chyba starzeję :) Ale żeby nie tylko intelektualnie, to również fizycznie trochę popracowaliśmy... Przygotowaliśmy lodówkę do wymiany, bo od jutra zastępujemy nasz stary egzemplarz (który chłodził u nas już za Kennedyego) nową, srebrną, pojemną... Po prostu śliczną... Ale przygotowania do wymiany wycisnęły ze mnie trochę potu... Ale żeby jeszcze coś pożytecznego odnotować, to wysłuchałem dziś kolejnej spowiedzi generalnej. I ostatnie trzy godziny dnia minęły jak z bicza strzelił. Ale dzięki Bogu kolejna dusza odeszła z naszego domu oczyszczona miłosierną miłością Pana. A Jego moc przebaczania jest przeogromna...

Ta wieczorna walka z demonem uświadomiła mi realność dzisiejszej Ewangelii. Wszak Jezus dziś wypędził demona mocą swojego Słowa. Ja w tę moc Słowa wierzę bardzo... Dziś, kiedy kończyliśmy spowedź modlitwą o uwolnienie od wszelkich zasadzek demona, modlitwą skruszenia jego panowania, kiedy ogłaszałem panowanie Jezusa śpiewając Jego imię, myślałem sobie właśnie o tym... Ewangelia żywa...

Podczas gdy demon tak wysila się nad tym, żeby nas odciąć od życiodajnego, Bożego prawa, Jezus dał nam tak proste sposoby przywracania życia – sakrament kapłaństwa i sakrament pojednania. Tej kapłańskiej mocy zły duch nie może się oprzeć, bo ona ma zakorzenienie w Jezusie, w Jego miłości do każdego grzesznika. Myślcie o tym, kiedy mijacie księdza w konfesjonale... Nie dlatego, że jesteśmy tacy cudowni i wspaniali, ale dlatego, że w konfesjonale jesteśmy Jego żołnierzami. Tam dokonuje się walka. I to jest walka o Wasze życie... Bądźcie wdzięczni... Nie nam, ale Jezusowi, który stawia na Waszej drodze tych, którzy o Was walczą...

Ja za moich spowiedników chcę dziś Jezusowi szczerze podziękować. Tak wielu już ich w moim życiu było. Po ludzku lepszych i gorszych, ale po Bożemu każdy z nich miał moc, którą mi służył, każdy z nich był żołnierzem Pana, który o mnie walczył, każdy z nich wskrzeszał mnie do życia. Dziś również, bo zwykle przed dużą walką z demonem (a taką jest spowiedź generalna) sam korzystam ze spowiedzi. Dziś również zostałem wskrzeszony. Dziś również ktoś podjął walkę o mnie. Dziś również Pan objawił się w moim życiu w swoim miłosierdziu...

A jutro nowy dzień... Być może dzień walki o Ciebie... Pomyśl o tym przechodząc blisko kościoła... Zajrzyj i przekonaj się, czy wojownik Jezusa nie czeka tam, w konfesjonale właśnie na Ciebie...