zdj:flickr/Luca Moglia/Lic CC
(Mk 5,21-43)
Gdy Jezus przeprawił się z powrotem w łodzi na drugi brzeg, zebrał się
wielki tłum wokół Niego, a On był jeszcze nad jeziorem. Wtedy przyszedł
jeden z przełożonych synagogi, imieniem Jair. Gdy Go ujrzał, upadł Mu do
nóg i prosił usilnie: Moja córeczka dogorywa, przyjdź i połóż na nią
ręce, aby ocalała i żyła. Poszedł więc z nim, a wielki tłum szedł za Nim
i zewsząd na Niego napierał. A pewna kobieta od dwunastu lat cierpiała
na upływ krwi. Wiele przecierpiała od różnych lekarzy i całe swe mienie
wydała, a nic jej nie pomogło, lecz miała się jeszcze gorzej. Słyszała
ona o Jezusie, więc przyszła od tyłu, między tłumem, i dotknęła się Jego
płaszcza. Mówiła bowiem: żebym się choć Jego płaszcza dotknęła, a będę
zdrowa. Zaraz też ustał jej krwotok i poczuła w ciele, że jest
uzdrowiona z dolegliwości. A Jezus natychmiast uświadomił sobie, że moc
wyszła od Niego. Obrócił się w tłumie i zapytał: Kto się dotknął mojego
płaszcza? Odpowiedzieli Mu uczniowie: Widzisz, że tłum zewsząd Cię
ściska, a pytasz: Kto się Mnie dotknął. On jednak rozglądał się, by
ujrzeć tę, która to uczyniła. Wtedy kobieta przyszła zalękniona i
drżąca, gdyż wiedziała, co się z nią stało, upadła przed Nim i wyznała
Mu całą prawdę. On zaś rzekł do niej: Córko, twoja wiara cię ocaliła,
idź w pokoju i bądź uzdrowiona ze swej dolegliwości! Gdy On jeszcze
mówił, przyszli ludzie od przełożonego synagogi i donieśli: Twoja córka
umarła, czemu jeszcze trudzisz Nauczyciela? Lecz Jezus słysząc, co
mówiono, rzekł przełożonemu synagogi: Nie bój się, wierz tylko! I nie
pozwolił nikomu iść z sobą z wyjątkiem Piotra, Jakuba i Jana, brata
Jakubowego. Tak przyszli do domu przełożonego synagogi. Wobec
zamieszania, płaczu i głośnego zawodzenia, wszedł i rzekł do nich: Czemu
robicie zgiełk i płaczecie? Dziecko nie umarło, tylko śpi. I wyśmiewali
Go. Lecz On odsunął wszystkich, wziął z sobą tylko ojca, matkę dziecka
oraz tych, którzy z Nim byli, i wszedł tam, gdzie dziecko leżało.
Ująwszy dziewczynkę za rękę, rzekł do niej: Talitha kum, to znaczy:
Dziewczynko, mówię ci, wstań! Dziewczynka natychmiast wstała i chodziła,
miała bowiem dwanaście lat. I osłupieli wprost ze zdumienia. Przykazał
im też z naciskiem, żeby nikt o tym nie wiedział, i polecił, aby jej
dano jeść.
Mili Moi...
No i etap Ustki się zakończył... Zdecydowanie nie był to najbardziej urokliwy czas jeśli chodzi o pogodę. Dziś, w dzień wyjazdu, pojawiło się gorące słońce. Ale czy powinienem się dziwić? Czy to nie jest tak zwana ironia losu? W każdym razie jestem już w Sztumie, ale krótko. Pojutrze wyruszam do Gdyni, a z niej do Krakowa ku ostatniemu etapowi mojego pobytu w Polsce, czyli ku rekolekcjom, na które doczekać się nie mogę. I znając życie będzie wtedy upalnie, a my będziemy pot ocierać z czoła siedząc w kaplicy... Ale potem już tylko radość powrotu do domu... Na nią też doczekać się nie mogę :)
Dziś sprawowałem Eucharystię w Ustce. Nic w tym dziwnego, robiłem to przecież codziennie. Ale piszę o tym, ponieważ chcę jeszcze raz podkreślić życzliwość, z którą przyjęli mnie miejscowi księża. Odprawiałem dziś sam, głosiłem Słowo. Rzadko mi się to niestety w Polsce zdarza. Przyjmuję to z pokorą, choć nie do końca umiem to zrozumieć. Ale może taki Boży plan... Nic to... Zbieram siły :) Biedni tylko moi parafianie, bo jak wrócę, to nie dam im spokoju. Wszak gdzieś się muszę "kaznodziejsko wyszumieć" :)
A dziś w Słowie odnajduję obrazy różnych poziomów znajomości Jezusa i, co ważniejsze, różnych poziomów wiary w Niego. Najsłabiej wypada grupa wyśmiewających Jezusa. Znak to, że ani Go nie znają, ani w Niego nie wierzą. Co więcej, nie poznają i nie uwierzą, nawet jeśli się zdumieją. To szyderstwo w ich sercu im na to nie pozwoli.
Potem jest tłum. Falujący. Przychodzi i odchodzi. Ma swoje życie. Owszem - słucha i patrzy. Owszem - z pewnością się o Jezusie wiele mówi. Ale w życiu poszczególnych jednostek z tłumu Jezus jest właściwie nieobecny. Nie doświadczają jego działania i mocy. Coś słyszeli, coś widzieli, ale to za mało, żeby wzbudzić trwała wiarę. Taką, która zdolna byłaby przemienić ich życie.
Potem są słudzy Jaira. Ci, którzy przychodzą pełni zwątpienia, bo stracili już wszelką nadzieję. Oni sami już nie wierzą i próbują zabić resztki wiary w nim. Ludzie, którzy coś z wiary w Jezusa mieć w sobie musieli. Ale to ulotne, nietrwałe, przemijające. A pustka nadchodząca wraz z brakiem wiary i nadziei jest nie do zniesienia.
Następna grupa to uczniowie. Znają przecież Jezusa, wierzą w Niego. On spędza z nimi wiele czasu. On ich formuje. Widzą, słyszą - więcej, niż inni. Ale i oni nie są w stanie przekroczyć pewnej ludzkiej logiki. Nie są w stanie uruchomić w sobie wyobraźni zbliżonej do tej Bożej. Utknęli w granicach swojej małej, ludzkiej wiary, których nie byli w stanie przekroczyć.
I wreszcie Jair i kobieta cierpiąca na krwotok. Postawili wszystko na jedną kartę. Rozpoznali w Jezusie kogoś więcej, niż człowieka i postanowili wpuścić Go do swojego życia, zaprosić, poddać Mu to życie. Uwierzyli w Niego nie tylko ustami, ale i sercem. Nie zwątpili ani na chwilę. I choć po ludzku ta ich wiara również nie była tak zupełnie bezinteresowna, ale wiązała się z jakimiś sprawami poleconymi Jezusowi, to jednak zyskali Jego pochwałę i ta ich wiara w zupełności wystarczyła do tego, żeby On mógł objawić swoją moc w ich życiu...
A Ty? W której grupie jesteś?
I czego się od Niego spodziewasz?