zdj:flickr/Catherine/Lic CC
(Łk 19,45-48)
Jezus wszedł do świątyni i zaczął wyrzucać sprzedających w niej. Mówił do nich:
Napisane jest: Mój dom będzie domem modlitwy, a wy uczyniliście z niego
jaskinię zbójców. I nauczał codziennie w świątyni. Lecz arcykapłani i uczeni w
Piśmie oraz przywódcy ludu czyhali na Jego życie. Tylko nie wiedzieli, co by
mogli uczynić, cały lud bowiem słuchał Go z zapartym tchem.
Mili Moi…
I kolejny tydzień właściwie odhaczyć można… Nie wiem czy to ja straciłem
zdolność właściwego gospodarowania czasem, czy tego czasu robi się jakoś
drastycznie mało. Bo przecież nie leżę, nie wypoczywam, nie siedzę przed
telewizorem, a mam nieustanne wrażenie pod koniec dnia, że niewiele zrobiłem.
Nieustannie zdziwiony, nieustannie przekonany o swojej bezradności.
Wczoraj postanowiliśmy z moim proboszczem – seniorem odetchnąć i wybraliśmy się
na przejażdżkę. Jak to dobrze być w zakonie i móc spędzić trochę czasu z braćmi,
a zwłaszcza ze starszym bratem, który wiele już przeżył, widział, doświadczył.
Potrafi więc doradzić, pocieszyć, uspokoić. Pośmialiśmy się, pogawędziliśmy. I
tak powinno być.
Wieczorem natomiast pierwsze, historyczne spotkanie Literackiego Klubu Dyskusyjnego
w Bridgeport. Sześć osób spotkało się z lekturą Wiesława Myśliwskiego „Kamień
na kamieniu” i sześć osób podzieliło się wczoraj swoim odbiorem. Rzecz jasna
nie byłoby by nas, gdyby nie nasza animatorka, wybitna polonistka, Iza, która
miała marzenie… I zaczęła je realizować. Dojrzała dyskusja, która od spraw książkowych
przeniosła się na wychowanie dzieci, nasze oswajanie się ze śmiercią, tęsknoty
i marzenia. Trzy godziny, a jakby chwila. Za dwa miesiące kolejna odsłona. Tym
razem „Księgi Jakubowe” Olgi Tokarczuk.
A myślę dziś od rana o naszym stosunku do świątyń. O naszym, katolickim
zachowaniu się w nich. Żyję w kraju, który znacząco różni się w tej dziedzinie
od naszych, polskich warunków. Niestety chyba na niekorzyść Amerykanów. Głośni,
swobodni, rozgadani… W każdym miejscu i czasie. W kościele również. W środę
przewodziłem Mszy pogrzebowej, a gwar w kościele ucichł dopiero, gdy zabrzmiał
dzwonek oznajmiający moje wyjście do ołtarza. Bywa jednak, że i ten znak nie
jest czytelny.
Ale dlaczego ojciec im o tym nie powie? Czasem słyszę takie pytania… Można,
pewnie, czemu nie? Tylko dla nich taka uwaga jest mało zrozumiała, nawet jeśli
jest wypowiadana w ich języku. Swoja drogą postawiłem na rzeczy ważniejsze i na
każdej Mszy pogrzebowej przypominam, że do komunii przyjść mogą tylko katolicy,
którzy praktykują swoją wiarę i chodzą do spowiedzi. Efekty są widoczne – ze stu
procent podchodzących wcześniej, teraz decyduje się sześćdziesiąt… Może i to
zachowanie da się kiedyś zmienić. Nie wszystko od razu…
Myślę raczej o Polakach, którzy nasiąkają zwyczajami miejscowymi i zaczynają je
praktykować. Trudno żeby było inaczej. Ale jednak marzy mi się, żeby było…
Miejsce, w którym mieszka Pan. Stale w nim przebywa. Czeka. A my nawet tu
zajęci sobą i swoimi sprawami. Szkoda, bo tracimy niepowtarzalną okazję do
takiej bliskości, której nikt z nas nie może mieć w domu. Zamilknąć. Usiąść.
Patrzeć… Ale na Niego, nie na wszystkich wokół… Jakże byłoby pięknie…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz