poniedziałek, 9 listopada 2015

Bóg czasu...

zdj:flickr/Hartwig HKD/Lic CC
(Mk 12,38-44)
Jezus nauczając mówił do zgromadzonych: Strzeżcie się uczonych w Piśmie. Z upodobaniem chodzą oni w powłóczystych szatach, lubią pozdrowienia na rynku, pierwsze krzesła w synagogach i zaszczytne miejsca na ucztach. Objadają domy wdów i dla pozoru odprawiają długie modlitwy. Ci tym surowszy dostaną wyrok. Potem usiadł naprzeciw skarbony i przypatrywał się, jak tłum wrzucał drobne pieniądze do skarbony. Wielu bogatych wrzucało wiele. Przyszła też jedna uboga wdowa i wrzuciła dwa pieniążki, czyli jeden grosz. Wtedy przywołał swoich uczniów i rzekł do nich: Zaprawdę, powiadam wam: Ta uboga wdowa wrzuciła najwięcej ze wszystkich, którzy kładli do skarbony. Wszyscy bowiem wrzucali z tego, co im zbywało; ona zaś ze swego niedostatku wrzuciła wszystko, co miała, całe swe utrzymanie.

Mili Moi…
Dobiega końca dzień uśmiechów i gratulacji. Wczoraj dotarły oficjalne listy, więc dziś mogliśmy spokojnie poinformować naszych parafian o dokonanych zmianach. Reakcja raczej pozytywna. Wiele ciepłych słów. Próbowałem sobie to wszystko układać w sercu, zachowywać, nasycać się tym, bo wiem, że ta chwila jest jedyna i niepowtarzalna. I pewnie niejeden raz będę chciał do niej wrócić. Zwłaszcza w tych trudniejszych momentach. Nie zabrakło dziś i głosów – teraz dopiero ojciec zobaczy… I pewnie tak będzie. Dopiero kiedy człowiek wchodzi w środek wydarzeń, nie może się już w żadnej sprawie trzymać z boku, musi słuchać i podejmować decyzję, dopiero wówczas „widzi”. Nie łudzę się… Od jutra zaczyna się życie na zupełnie innym poziomie trudności. Czy się boję? Owszem… Tak po ludzku. Ale jednocześnie czuję wsparcie. Wielu dobrych i życzliwych ludzi. Przede wszystkim tu, ale przecież i w Polsce. Tyle miłych komentarzy i dobrych życzeń. Czuję się niesiony… 

Dziś natomiast przeżywaliśmy niedzielę ze świętymi. Nasza polska szkoła nie zawiodła i zorganizowała coś na kształt balu świętych, ale nieco inaczej, niż w poprzednich latach. W tym roku nie była to już tylko wewnętrzna impreza szkolna, ale stała się wydarzeniem parafialnym. Dzieci poprzebierane za świętych wzięły udział we Mszy Świętej, a po niej, w sali pod kościołem, każda klasa przedstawiała krótko wybraną postać. Dzieciaki pięknie przygotowane, program dynamiczny, sporo parafian zdecydowało się przyjść. Zwieńczyliśmy to smacznym obiadem.

Byłem po tym wszystkim tak zmęczony, że… wziąłem kijaszki i wybrałem się nad morze. Spotkałem tam mojego nadmorskiego frendziaka, o którym pisałem jakiś czas temu. On również z laskami… Ledwo chodzi. Biedaczek, spadł ze schodów, pozrywał jakieś mięśnie, nie obyło się bez operacji. Ale powoli dochodzi do siebie. Śmialiśmy się, że teraz obaj z kijaszkami się przechadzamy. A po spacerze jeszcze cmentarz. Ostatni odpust. Mam nadzieję, że w tych dniach udało mi się komuś pomóc. I mam nadzieję, że kiedy nadejdzie mój czas, Pan Bóg pośle po mnie komitet powitalny z tych wyprowadzonych z czyśćca dusz… Podejrzewam, że w te dni w niebie musi być prawdziwe szaleństwo radości. Wszak dołącza do zbawionych tak wiele dusz…

Jak inaczej musi tam płynąć czas (w istocie pewnie nic takiego jak czas tam nie istnieje, ale wyobraźnia buduje inne światy z dostępnych klocków). Myślę o tym, bo dziś spotkałem wielu ubogich ludzi. Ubogich w czas właśnie. Wcale nie mówiłem dziś o pieniądzach, bo te jedni mają, inni nie. Natomiast jeśli chodzi o czas, to wszyscy jesteśmy prawdziwymi biedakami, choć paradoksalnie mamy go wszyscy dokładnie tyle samo – 168 godzin w tygodniu, 10 080 minut, 604 800 sekund. Ale co my z tym czasem robimy? I ile z tych cennych minut decydujemy się ofiarować Bogu?

Tu chyba kolejny paradoks, bo bilans jest raczej kiepski. A przecież to właśnie z Jego ręki ten czas mamy. Trwonimy go mnóstwo, a tę maleńką resztkę, która nam zostaje dusimy zazdrośnie w dłoniach, łudząc się nadzieją, że jakoś uda nam się go pomnożyć… I tu wchodzą na scenę obie dzisiejsze wdowy. Jedna ofiarowuje ostatnią garść nadziei wraz z ostatnią garścią mąki, druga – dwa maleńkie pieniążki. To wielka odwaga, która jednakowoż nie jest niczym innym, jak przyzwoleniem na to, żeby Bóg był… Bogiem. On może zatroszczyć się o wszystko. On może pomnożyć najnędzniejszy okruch. On może „rozciągnąć” czas… Ale pozwolić musisz Ty… Otwórz dłoń...

Być biedakiem w Bogu to znacznie więcej, niż być bogaczem w swoich własnych wyobrażeniach… Goniąc i nigdy nie osiągając...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz