zdj:flickr/Hartwig HKD/Lic CC
(Mk 12,38-44)
Jezus nauczając mówił do zgromadzonych: Strzeżcie się uczonych w Piśmie. Z
upodobaniem chodzą oni w powłóczystych szatach, lubią pozdrowienia na rynku,
pierwsze krzesła w synagogach i zaszczytne miejsca na ucztach. Objadają domy
wdów i dla pozoru odprawiają długie modlitwy. Ci tym surowszy dostaną wyrok.
Potem usiadł naprzeciw skarbony i przypatrywał się, jak tłum wrzucał drobne
pieniądze do skarbony. Wielu bogatych wrzucało wiele. Przyszła też jedna uboga
wdowa i wrzuciła dwa pieniążki, czyli jeden grosz. Wtedy przywołał swoich
uczniów i rzekł do nich: Zaprawdę, powiadam wam: Ta uboga wdowa wrzuciła
najwięcej ze wszystkich, którzy kładli do skarbony. Wszyscy bowiem wrzucali z
tego, co im zbywało; ona zaś ze swego niedostatku wrzuciła wszystko, co miała,
całe swe utrzymanie.
Mili Moi…
Dobiega końca dzień uśmiechów i gratulacji. Wczoraj dotarły oficjalne listy,
więc dziś mogliśmy spokojnie poinformować naszych parafian o dokonanych
zmianach. Reakcja raczej pozytywna. Wiele ciepłych słów. Próbowałem sobie to
wszystko układać w sercu, zachowywać, nasycać się tym, bo wiem, że ta chwila
jest jedyna i niepowtarzalna. I pewnie niejeden raz będę chciał do niej wrócić.
Zwłaszcza w tych trudniejszych momentach. Nie zabrakło dziś i głosów – teraz dopiero
ojciec zobaczy… I pewnie tak będzie. Dopiero kiedy człowiek wchodzi w środek
wydarzeń, nie może się już w żadnej sprawie trzymać z boku, musi słuchać i
podejmować decyzję, dopiero wówczas „widzi”. Nie łudzę się… Od jutra zaczyna
się życie na zupełnie innym poziomie trudności. Czy się boję? Owszem… Tak po
ludzku. Ale jednocześnie czuję wsparcie. Wielu dobrych i życzliwych ludzi.
Przede wszystkim tu, ale przecież i w Polsce. Tyle miłych komentarzy i dobrych
życzeń. Czuję się niesiony…
Dziś natomiast przeżywaliśmy niedzielę ze świętymi. Nasza polska szkoła nie
zawiodła i zorganizowała coś na kształt balu świętych, ale nieco inaczej, niż w
poprzednich latach. W tym roku nie była to już tylko wewnętrzna impreza
szkolna, ale stała się wydarzeniem parafialnym. Dzieci poprzebierane za
świętych wzięły udział we Mszy Świętej, a po niej, w sali pod kościołem, każda
klasa przedstawiała krótko wybraną postać. Dzieciaki pięknie przygotowane,
program dynamiczny, sporo parafian zdecydowało się przyjść. Zwieńczyliśmy to
smacznym obiadem.
Byłem po tym wszystkim tak zmęczony, że… wziąłem kijaszki i wybrałem się nad
morze. Spotkałem tam mojego nadmorskiego frendziaka, o którym pisałem jakiś
czas temu. On również z laskami… Ledwo chodzi. Biedaczek, spadł ze schodów,
pozrywał jakieś mięśnie, nie obyło się bez operacji. Ale powoli dochodzi do
siebie. Śmialiśmy się, że teraz obaj z kijaszkami się przechadzamy. A po
spacerze jeszcze cmentarz. Ostatni odpust. Mam nadzieję, że w tych dniach udało
mi się komuś pomóc. I mam nadzieję, że kiedy nadejdzie mój czas, Pan Bóg pośle
po mnie komitet powitalny z tych wyprowadzonych z czyśćca dusz… Podejrzewam, że
w te dni w niebie musi być prawdziwe szaleństwo radości. Wszak dołącza do
zbawionych tak wiele dusz…
Jak inaczej musi tam płynąć czas (w istocie pewnie nic takiego jak czas tam nie
istnieje, ale wyobraźnia buduje inne światy z dostępnych klocków). Myślę o tym,
bo dziś spotkałem wielu ubogich ludzi. Ubogich w czas właśnie. Wcale nie
mówiłem dziś o pieniądzach, bo te jedni mają, inni nie. Natomiast jeśli chodzi
o czas, to wszyscy jesteśmy prawdziwymi biedakami, choć paradoksalnie mamy go
wszyscy dokładnie tyle samo – 168 godzin w tygodniu, 10 080 minut, 604 800
sekund. Ale co my z tym czasem robimy? I ile z tych cennych minut decydujemy
się ofiarować Bogu?
Tu chyba kolejny paradoks, bo bilans jest raczej kiepski. A przecież to właśnie
z Jego ręki ten czas mamy. Trwonimy go mnóstwo, a tę maleńką resztkę, która nam
zostaje dusimy zazdrośnie w dłoniach, łudząc się nadzieją, że jakoś uda nam się
go pomnożyć… I tu wchodzą na scenę obie dzisiejsze wdowy. Jedna ofiarowuje
ostatnią garść nadziei wraz z ostatnią garścią mąki, druga – dwa maleńkie
pieniążki. To wielka odwaga, która jednakowoż nie jest niczym innym, jak
przyzwoleniem na to, żeby Bóg był… Bogiem. On może zatroszczyć się o wszystko.
On może pomnożyć najnędzniejszy okruch. On może „rozciągnąć” czas… Ale pozwolić
musisz Ty… Otwórz dłoń...
Być biedakiem w Bogu to znacznie więcej, niż być bogaczem w swoich własnych
wyobrażeniach… Goniąc i nigdy nie osiągając...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz