niedziela, 22 listopada 2015

ani oko...


(Łk 20,27-40)
Podeszło do Jezusa kilku saduceuszów, którzy twierdzą, że nie ma zmartwychwstania, i zagadnęli Go w ten sposób: Nauczycielu, Mojżesz tak nam przepisał: Jeśli umrze czyjś brat, który miał żonę, a był bezdzietny, niech jego brat weźmie wdowę i niech wzbudzi potomstwo swemu bratu. Otóż było siedmiu braci. Pierwszy wziął żonę i umarł bezdzietnie. Wziął ją drugi, a potem trzeci, i tak wszyscy pomarli, nie zostawiwszy dzieci. W końcu umarła ta kobieta. Przy zmartwychwstaniu więc którego z nich będzie żoną? Wszyscy siedmiu bowiem mieli ją za żonę. Jezus im odpowiedział: Dzieci tego świata żenią się i za mąż wychodzą. Lecz ci, którzy uznani zostaną za godnych udziału w świecie przyszłym i w powstaniu z martwych, ani się żenić nie będą, ani za mąż wychodzić. Już bowiem umrzeć nie mogą, gdyż są równi aniołom i są dziećmi Bożymi, będąc uczestnikami zmartwychwstania. A że umarli zmartwychwstają, to i Mojżesz zaznaczył tam, gdzie jest mowa "O krzaku", gdy Pana nazywa Bogiem Abrahama, Bogiem Izaaka i Bogiem Jakuba. Bóg nie jest [Bogiem] umarłych, lecz żywych; wszyscy bowiem dla niego żyją. Na to rzekli niektórzy z uczonych w Piśmie: Nauczycielu, dobrześ powiedział, bo o nic nie śmieli Go już pytać.

Mili Moi…
Dziś dzień rozpoczął się o czwartej rano. Musiałem przygotować przedpołudniowe słowo dla dzieciaków do polskiej szkoły i popołudniowe słowo na spotkanie porekolekcyjne dla małżonków. Potem jak zawsze Eucharystia, polska szkoła, a po niej spotkanie z animatorami młodzieży w naszej parafii i niemal dwie godziny dobrych rozmów. Potem wycieczka do spowiedzi i pożegnalne spotkanie naszej sekretarki. Następnie przygotowania do jutrzejszego „święta ministrantów” i wspomniane spotkanie małżonków. Jest godzina dwudziesta, a ja właśnie pierwszy raz od rana usiadłem w swoim pokoju. Nie wiem jak się nazywam i po kliknięciu przycisku „opublikuj” zamierzam dać susa pod kołdrę, żeby jutro znów wstać o czwartej, bo przecież nie zdążyłem dziś nawet homilii na jutro przygotować… Takie to kapłańskie życie. Nie ma nudy, a wręcz przeciwnie…

Słowo zaś po raz kolejny mi przypomina, żebym nie myślał o wieczności tylko i wyłącznie na bazie moich ludzkich wyobrażeń. To znaczy… Trudno, żebym o niej myślał inaczej. Wszak moje wyobrażenia są jedynym budulcem w tym myśleniu. Ani bowiem oko nie widziało, ani ucho nie słyszało, co tam Pan dla nas zaplanował. Chodzi pewnie raczej o to, żebym zdawał sobie sprawę, że cokolwiek bym sobie nie pomyślał i nie wyobraził, Bóg czeka na mnie zawsze z czymś więcej. A więcej oznacza również inaczej. Inaczej, niż bym chciał. Inaczej, niż jest tu, na ziemi. Wszelkie moje ludzkie sądy dotyczące szczęścia zostaną przez Pana w wieczności przekroczone.

Czy warto więc myśleć, przewidywać, wyobrażać sobie? Pewnie, że warto, bo to motywuje do żywszego zainteresowania i prawdziwszego oczekiwania na spotkanie z Nim twarzą w twarz. Myślę sobie jednak, że do tych moich, ludzkich przecież wyobrażeń, musi dołączyć ogromne zaufanie wobec Niego. On nie chce mnie skrzywdzić. On chce mnie zbawić. I naprawdę uszczęśliwić. Nawet jeśli zrobi to w zupełnie inny sposób, niż ja bym to sobie zaplanował… On wie lepiej czym jest szczęście. A już na pewno zna się lepiej na wieczności, której ja sobie żadną miarą wyobrazić nie mogę…. :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz