sobota, 22 sierpnia 2015

Obecność... życie... sens...


zdj:flickr/paulmcdee/Lic CC
(Mt 22,34-40)
Gdy faryzeusze dowiedzieli się, że zamknął usta saduceuszom, zebrali się razem, a jeden z nich, uczony w Prawie, zapytał, wystawiając Go na próbę: Nauczycielu, które przykazanie w Prawie jest największe? On mu odpowiedział: Będziesz miłował Pana Boga swego całym swoim sercem, całą swoją duszą i całym swoim umysłem. To jest największe i pierwsze przykazanie. Drugie podobne jest do niego: Będziesz miłował swego bliźniego jak siebie samego. Na tych dwóch przykazaniach opiera się całe Prawo i Prorocy.


Mili Moi...
A ja dziś wybrałem się na długo już planowany dzień skupienia. Gdzie? No jak to gdzie? Na pustynię... Jeśli istnieje jakaś lepsza pustynia, niż Nowy Jork, to mi ją wskażcie... Tam jest wspaniale... Miejsca bezwodne, bez życia, pustka duchowa, mnóstwo niebezpieczeństw... Prawdziwa pustynia... Na szczęście są jeszcze zielone oazy... Miejsca, w których Bóg jest uwielbiany i adorowany. Ja dziś odwiedziłem trzy takie kościoły – św. Pawła, św. Wincentego Ferreriusza i katedrę św. Patryka...

Być może wydaje Wam się dziwne, że na skupienie pojechałem do wielkiego miasta. Ale muszę przyznać, że najpiękniejsze chwile pustyni i najgłębsze przemyślenia wiążę z dwoma momentami mojego życia. Mianowicie pierwsza pustynia, na którą nas wysłano, to był jeden z dni podczas rekolekcji na zakończenie nowicjatu. Spędziłem go w parku miejskim w Gnieźnie. Drugi, zapamiętany przeze mnie, to dzień pustyni podczas rekolekcji w czasie drugiego nowicjatu, czyli bezpośredniego przygotowania do ślubów wieczystych. Spędziłem go w parku w Żywcu. W tych miejscach najlepiej pojąłem wartość mojego powołania, potrafiłem je odróżnić od wszystkich innych powołań. Obrazy przesuwające mi się przed oczami uświadamiały mi co wybieram, a z czego rezygnuję. Tam najgłębiej pojąłem do czego zaprasza mnie Pan. Przechodzący ludzie wcale nie przeszkadzają mi w skupieniu, a szum i gwar tylko potęgują pragnienie schronienia się w Bożym sercu...

Dziś nie było inaczej... Skupienie w Wielkim Jabłku, jak niektórzy nazywają Nowy Jork, uzmysłowiło mi, że to jabłko jest mocno nadgnite. Pan postawił mi przed oczami grzech – śmierć niewinnych, abortowane dzieci, złamane życiorysy, prostytucję i wiele innych skaz na obliczu tego miasta i zaprosił mnie do wielkiej modlitwy przebłagalnej... Zobaczyłem, że tak wiele osób pędzi gdzieś bez celu i bez zrozumienia, niczym programy w filmowym matrixie, które ktoś stworzył, ale one same nie wiedzą po co istnieją...

Zdałem sobie sprawę, jak bardzo szarość mojego habitu nie przystaję do kolorów i wszelkich wzrokowych bodźców, na które wystawieni są ludzie. A jednocześnie zobaczyłem, że właśnie przez tę swoją zwyczajność, jest on czymś, od czego ludziom trudno oderwać wzrok. Poczułem się znów bardzo obdarowany. Moje myśli pobiegły w stronę mojej historii... A gdyby coś poszło nie tak. A gdybym popełnił jakiś błąd, który miałby swoje konsekwencje dla mojego życia i je całkowicie inaczej rozwinął. Jak niewiele przecież brakuje, żeby samemu stoczyć się w bezsens i bezcelowość istnienia... Tak wiele jej wokół. Znów poczułem bolesny zawód, że nie znam języka wystarczająco, bo przecież tu trzeba głosić Jezusa – jedyne źródło sensu i nadziei...

Spotkałem go dziś w Joe, kloszardzie, z którym wdałem się w krótką rozmowę. Okazało się, że pochodzi z naszego Bridgeport. Bolesna historia. Inteligentny człowiek. Niczego ode mnie nie chciał. Po prostu pokazał mi, że życie ma granice, które czasem stają się dla człowieka więzieniem, z którego nie umie się wydostać...

Dobry dzień... Dużo modlitwy, dużo lektury... A zachód słońca w Central Parku ma wymiar niemal mistyczny... Tylko stać, patrzeć i uwielbiać Miłość, która to stworzyła. Po co? Dla czystego ludzkiego zachwytu. Bóg i Jego dary właśnie po to są nam objawiane – dla zachwytu, który rodzi miłość. Miłosną odpowiedź na Miłość Odwieczną. Dzisiaj znów poczułem się jakoś bliżej... Obecność... Życie... Sens...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz