piątek, 7 sierpnia 2015

dar jasności...


zdj:flickr/Jason Hickey/Lic CC
(Mk 9,2-10)
Po sześciu dniach Jezus wziął z sobą Piotra, Jakuba i Jana i zaprowadził ich samych osobno na górę wysoką. Tam przemienił się wobec nich. Jego odzienie stało się lśniąco białe tak, jak żaden folusznik na ziemi wybielić nie zdoła. I ukazał się im Eliasz z Mojżeszem, którzy rozmawiali z Jezusem. Wtedy Piotr rzekł do Jezusa: Rabbi, dobrze, że tu jesteśmy; postawimy trzy namioty: jeden dla Ciebie, jeden dla Mojżesza i jeden dla Eliasza. Nie wiedział bowiem, co należy mówić, tak byli przestraszeni. I zjawił się obłok, osłaniający ich, a z obłoku odezwał się głos: To jest mój Syn umiłowany, Jego słuchajcie. I zaraz potem, gdy się rozejrzeli, nikogo już nie widzieli przy sobie, tylko samego Jezusa. A gdy schodzili z góry, przykazał im, aby nikomu nie rozpowiadali o tym, co widzieli, zanim Syn Człowieczy nie powstanie z martwych. Zachowali to polecenie, rozprawiając tylko między sobą, co znaczy powstać z martwych.

Mili Moi...
Bardzo wcześnie dziś rozpocząłem dzień. Było tuż po 3 rano. Chciałem bowiem pobłogosławić pielgrzymów, którzy o 4 wyruszali autobusem spod naszego kościoła, aby dotrzeć do miejsca, z którego pieszo wyszli w czterodniowy marsz. Oczywiście nie kładłem się już spać, ale potem musiałem to jednak lekko nadrobić.

Z osiągnięć, to napisałem dziś niedzielne kazanie po angielsku i wybrałem się do M, mojej dobrodziejki, która mi te kazania sprawdza. Kilka poprawek naniesione i można spokojnie w niedzielę wystąpić. Była też dziś wizyta u lekarza, a po powrocie spotkanie z trzema wspaniałymi parafianami, z którymi wynosiliśmy gruz po remoncie w naszej polskiej szkole. Ciężka robota, ale w sumie dająca najwięcej radości, bo najłatwiej dostrzec natychmiastowy efekt. I dzięki takim akcjom mam naprawdę poczucie, że jestem na jakiejś placówce misyjnej, że swoimi rękami mogę coś zrobić. Cieszę się, że ta "moja Ameryka" to nie tylko "odcinanie kuponów" i siedzenie w fotelu przed telewizorem. Praca jest Bożym darem dla mnie. Także ta fizyczna.

Myślę sobie dziś, że Apostołowie w chwili przemienienia Jezusa musieli odczuwać poza wielkim przestrachem, który pewnie związany był z dotknięciem rzeczywistości nadprzyrodzonych, ogromnie dużo radości. Sam fakt, że chcieli tam pozostać wydaje się być  tego dowodem. Nie chcieli uciekać, ale chcieli trwać. Ta jasność oblicza, biel szat, światło rozchodzące się wokół... Jeden wielki cud, którego uczestnikami się stali. A przecież byli w ogromnym kryzysie, bo przed chwilą On sam im powiedział, że umrze. Nie jest łatwo im się na to zgodzić... A On nie naciska. Tylko daje im się poznać...

Myślę sobie, że nie byli w stanie tak o Nim myśleć. Wiele pewnie wyobrażeń w sercach nosili, wiele obrazów w umysłach im się tworzyło, różnorako Go nazywali. Ale to, co przeżyli w chwili swojego wielkiego strapienia, zdaje się przekraczać wszystkie możliwe, ludzkie wyobrażenia. Bo On zawsze jest od nich większy...

To takie ważne... Żeby tą Ewangelią karmić się zwłaszcza w kryzysach. Kiedy nic się nie układa, kiedy świat się wali, kiedy ciemność okrywa ziemię. On jest światłem, jasnością, blaskiem... To w Nim jest pokój ukryty, który staje się udziałem tych, którzy pozwolą się wyprowadzić na górę i pozwolą otworzyć sobie oczy...

Patrzcie na Niego... Patrzcie do woli... Nasyćcie się jasnością... Dziś jest jej czas...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz