poniedziałek, 27 lipca 2015

my, wierzący...


zdj:flickr/« R☼Wεnα »/Lic CC
(J 6,1-15)
Jezus udał się za Jezioro Galilejskie, czyli Tyberiadzkie. Szedł za Nim wielki tłum, bo widziano znaki, jakie czynił dla tych, którzy chorowali. Jezus wszedł na wzgórze i usiadł tam ze swoimi uczniami. A zbliżało się święto żydowskie, Pascha. Kiedy więc Jezus podniósł oczy i ujrzał, że liczne tłumy schodzą do Niego, rzekł do Filipa: Skąd kupimy chleba, aby oni się posilili? A mówił to wystawiając go na próbę. Wiedział bowiem, co miał czynić. Odpowiedział Mu Filip: Za dwieście denarów nie wystarczy chleba, aby każdy z nich mógł choć trochę otrzymać. Jeden z uczniów Jego, Andrzej, brat Szymona Piotra, rzekł do Niego: Jest tu jeden chłopiec, który ma pięć chlebów jęczmiennych i dwie ryby, lecz cóż to jest dla tak wielu? Jezus zatem rzekł: Każcie ludziom usiąść! A w miejscu tym było wiele trawy. Usiedli więc mężczyźni, a liczba ich dochodziła do pięciu tysięcy. Jezus więc wziął chleby i odmówiwszy dziękczynienie, rozdał siedzącym; podobnie uczynił z rybami, rozdając tyle, ile kto chciał. A gdy się nasycili, rzekł do uczniów: Zbierzcie pozostałe ułomki, aby nic nie zginęło. Zebrali więc, i ułomkami z pięciu chlebów jęczmiennych, które zostały po spożywających, napełnili dwanaście koszów. A kiedy ci ludzie spostrzegli, jaki cud uczynił Jezus, mówili: Ten prawdziwie jest prorokiem, który miał przyjść na świat. Gdy więc Jezus poznał, że mieli przyjść i porwać Go, aby Go obwołać królem, sam usunął się znów na górę.

Mili Moi...
No niedziela samodzielnych działań parafialnych za mną... Mocno to napinające - żeby ze wszystkim zdążyć, żeby o niczym nie zapomnieć (a i tak windy przykościelnej nie uruchomiłem). Ale jakoś nam to wszystko się udało... Pogoda brzydka, to i ludzi więcej w kościele. Niezależnie od przyczyn, to cieszy...

Dziś goście... Jak to miło, kiedy ktoś człeka nawiedzi... Siostra Dorota z Newarku przybyła wraz ze swoją rodzoną siostrą. Przyjechała podziękować za całoroczne dni skupienia, bo niedługo rozpoczyna pracę w Chicago i pewnie długo się nie zobaczymy. Poszliśmy na sympatyczny obiadek, a w restauracji kolejna miła niespodzianka - podszedł do mnie człek, Polak, który powiedział, że przyjeżdża do naszego kościoła z żoną od jakiegoś czasu, mimo że inny kościół mają bliżej, ale bardzo im się podoba sposób prowadzenia przez nas parafii, a zwłaszcza to jak mówimy do ludzi... Ucieszyłem się, bo to znak, że nasza wizja (ojca proboszcza i moja) dociera do serc.

A dziś myślę sobie o poziomie wiary wśród tych tłumów otaczających Jezusa. Jak bardzo różny on tam pewnie jest. Ale wydaje się, że najbardziej wierzący (jeśli można taką kategorię stworzyć) są, czy też powinni być Apostołowie. Wszak to oni z Jezusem najczęściej przebywają, najczęściej Go słuchają. To ich formuje i uczy wszystkiego. Nic więc dziwnego, że to im właśnie przedstawia problem do rozwiązania. I tu niespodzianka...

Filip zaczyna kombinować po ludzku... Ile pieniędzy potrzeba do nakarmienia tego tłumu. Gdybyśmy je mieli, to może coś dałoby się zrobić. Innymi słowy - widzisz Panie Jezu, jesteśmy biedakami i nie mamy im co dać jeść... Na szczęście jest Andrzej, który zapala iskrę nadziei i mówi - jest tu chłopiec, który ma nieco jedzenia... Niestety iskra jak szybko zabłysła, tak szybko i zgasła. Pojawiło się bowiem najbardziej destrukcyjne dla wiary słówko. Krótkie i zdradliwe - słówko "ALE"... Bo to przecież niemożliwe, żebyśmy taką ilością nakarmili kogokolwiek...

Ręce opadają... Ile cierpliwości musi wykazać Jezus wobec tej "jedwabnej" wiary (szlachetnej, ale zimą się człek jedwabiem nie ogrzeje - mało więc funkcjonalny). Ale jest cierpliwy... I dokonuje kolejnego cudu. Również dla tych "wierzących" Apostołów, bo i oni jedli z tego chleba...

Może to obraz nas samych... Falujących... Przekonanych o swojej wierze... Rozgadanych o niej... I zawodzących wobec konkretnych problemów, które właśnie w świetle wiary rozwiązać trzeba... Zawstydzeni... Bo Pan powiedział... A myśmy znowu nie usłyszeli...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz