środa, 25 marca 2015

wciąż daleko...


zdj:flickr/Christolakis/Lic CC
(J 8,21-30)
Jezus powiedział do faryzeuszów: Ja odchodzę, a wy będziecie Mnie szukać i w grzechu swoim pomrzecie. Tam, gdzie Ja idę, wy pójść nie możecie. Rzekli więc do Niego Żydzi: Czyżby miał sam siebie zabić, skoro powiada: Tam, gdzie Ja idę, wy pójść nie możecie? A On rzekł do nich: Wy jesteście z niskości, a Ja jestem z wysoka. Wy jesteście z tego świata, Ja nie jestem z tego świata. Powiedziałem wam, że pomrzecie w grzechach swoich. Tak, jeżeli nie uwierzycie, że Ja jestem, pomrzecie w grzechach swoich. Powiedzieli do Niego: Kimże Ty jesteś? Odpowiedział im Jezus: Przede wszystkim po cóż jeszcze do was mówię? Wiele mam o was do powiedzenia i do sądzenia. Ale Ten, który Mnie posłał jest prawdziwy, a Ja mówię wobec świata to, co usłyszałem od Niego. A oni nie pojęli, że im mówił o Ojcu. Rzekł więc do nich Jezus: Gdy wywyższycie Syna Człowieczego, wtedy poznacie, że Ja jestem i że Ja nic od siebie nie czynię, ale że to mówię, czego Mnie Ojciec nauczył. A Ten, który Mnie posłał, jest ze Mną: nie pozostawił Mnie samego, bo Ja zawsze czynię to, co się Jemu podoba. Kiedy to mówił, wielu uwierzyło w Niego.

Mili Moi...
No i kolejny dzień gdzieś uciekł. Dziś pogrzeb W, którego kilka dni temu namaszczałem. Sporo ludzi. Modlitwa po polsku, co zdejmuje ze mnie nieco stresu i pozwala zawsze powiedzieć więcej. Mówiłem o Bogu Miłości, który czeka na nas w domu. Jego tęsknota dobiega kresu, kiedy zaprasza nas do powrotu. Nasza, tu, na ziemi, zwykle się wówczas rozpoczyna. Ale i ona się skończy. To tylko kwestia czasu...

Potem spotkanie w sprawie liturgii Wielkiego Tygodnia, która tu swoimi, utartymi, zwyczajowymi torami się dokona. A ja będę próbował się w niej odnaleźć. Ten rok, to zdecydowanie obserwowanie. Trzeba się nauczyć, zobaczyć co jest i skonfrontować w prawdzie z tym, co mogłoby być. Poznawać i doświadczać. Nie zmieniać. Choć muszę przyznać, że jak na nasze możliwości i tak wszystko dokonuje się z rozmachem. I to cieszy. Wszak to najważniejsze dni w Kościele i wszyscy winni to odczuć...

U nas już wiosennie... Choć temperatura minus dwa, to jednak słonko wzywa... Dzisiejsze kijaszki uważam za bardzo udane. A z internetowej mapy wynika, że robię trasę o długości niemal 5,5 kilometra, więc nie jest tak źle... Choć musze ją pewnie wydłużyć, bo "wystarcza mi jej" zaledwie na 50 minut.

Są takie fragmenty Słowa, nad którymi doznaję takiego niezwykłego zachwytu, a jednocześnie niespokojnego poruszenia wewnętrznego, które uzmysławia mi jak mało ciągle rozumiem. Dzisiejsza Ewangelia do takich fragmentów należy. Jezus wprowadza mnie w najgłębszą tajemnicę swojej relacji z Ojcem. Objawia kolejne jej elementy. Próbuje wskazać na najgłębszy sens swojej misji. Na jej źródło, które ma początek w Ojcu. A ja???

No właśnie... Ja... W takich chwilach zawsze uświadamiam sobie, że zajmuję się tysiącem rzeczy niepotrzebnych, podczas gdy prawdziwe życie dokonuje się gdzieś obok. Bardziej przeczuwam, niż pojmuję, że w tym, co On mówi chodzi o coś niesłychanie ważnego, czego wciąż nie rozumiem, bo gdybym rozumiał, moje życie z pewnością wyglądałoby inaczej. Mianowicie byłoby dużo bardziej zaangażowane w Jego sprawy, oddane i całkowicie podporządkowane Jemu. Bo cóż może liczyć się bardziej, niż miłość Ojca i Syna, która skłania ich do pochylenia się nade mną i nad Tobą...? Co jest w naszym życiu ważniejsze, niż usłyszenie dzisiaj - pomrzecie w grzechach swoich - jeśli nie uwierzycie? Jeśli nie uwierzycie... Nie uwierzycie... Uwierzycie... Czuję, że ciągle mi do tej wiary daleko. Bom ciągle "z niskości"... Chwała Jemu, że ma tyle cierpliwości i wciąż przychodzi do mnie "z wysoka"...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz