środa, 18 marca 2015

fala...


zdj:flickr/Sunova Surfboards/Lic CC
(J 5,1-3a.5-16)
Było święto żydowskie i Jezus udał się do Jerozolimy. W Jerozolimie zaś znajduje się sadzawka Owcza, nazwana po hebrajsku Betesda, zaopatrzona w pięć krużganków. Wśród nich leżało mnóstwo chorych: niewidomych, chromych, sparaliżowanych. Znajdował się tam pewien człowiek, który już od lat trzydziestu ośmiu cierpiał na swoją chorobę. Gdy Jezus ujrzał go leżącego i poznał, że czeka już długi czas, rzekł do niego: Czy chcesz stać się zdrowym? Odpowiedział Mu chory: Panie, nie mam człowieka, aby mnie wprowadził do sadzawki, gdy nastąpi poruszenie wody. Gdy ja sam już dochodzę, inny wchodzi przede mną. Rzekł do niego Jezus: Wstań, weź swoje łoże i chodź! Natychmiast wyzdrowiał ów człowiek, wziął swoje łoże i chodził. Jednakże dnia tego był szabat. Rzekli więc Żydzi do uzdrowionego: Dziś jest szabat, nie wolno ci nieść twojego łoża. On im odpowiedział: Ten, który mnie uzdrowił, rzekł do mnie: Weź swoje łoże i chodź. Pytali go więc: Cóż to za człowiek ci powiedział: Weź i chodź? Lecz uzdrowiony nie wiedział, kim On jest; albowiem Jezus odsunął się od tłumu, który był w tym miejscu. Potem Jezus znalazł go w świątyni i rzekł do niego: Oto wyzdrowiałeś. Nie grzesz już więcej, aby ci się coś gorszego nie przydarzyło. Człowiek ów odszedł i doniósł Żydom, że to Jezus go uzdrowił. I dlatego Żydzi prześladowali Jezusa, że to uczynił w szabat.

Mili Moi...
Piękny dzień za nami, choć poranek tego nie zapowiadał. Ale wiosennie, deszczowo, wietrznie i ciepło... Śnieg niknie w oczach. I to cieszy, bo dzisiejszy spacer z kijaszkami był dzięki temu znacznie przyjemniejszy... Ale oczywiście nie tylko pogoda poprawia nastrój. Przede wszystkim służba... Dziś kolejna spowiedź furtkowa. Trzy godziny ciężkiej, duchowej pracy. Ale owoc jak zawsze jest źródłem wielkiej radości. Kolejny człowiek wolniejszy, spokojniejszy, radośniejszy... Tak szczególnie dotknięty mocą Jezusa. Wiele mnie to kosztuje, ale dla tych cudownych chwil po tej całej pracy naprawdę warto żyć... No i ta odwaga i wielki wysiłek proszących o taką spowiedź... Przed tym też chylę czoła. Wszak nie jest to trudne tylko dla mnie. Dla penitenta pewnie dużo trudniejsze...

A kiedy myślę o dzisiejszym Słowie, to zdumiewa mnie ten brak sentymentów w ówczesnym świecie chorych. Pragnienie uzdrowienia było tak wielkie, że nic nie miało znaczenia, byle tylko dobiec jako pierwszy do sadzawki tuż po poruszeniu wody. Nikt nie robił listy społecznej, nikt nie kwalifikował przypadków pod kątem zaawansowania choroby, dla nikogo nie miało znaczenia kto i ile już czeka. Jakiś niesłychanie egoistyczny świat. Ta skarga sparaliżowanego - kiedy ja już dochodzę, inny wchodzi przede mną, brzmi niesłychanie smutno, tym bardziej, że jest poprzedzona słowami - nie mam człowieka...

I wtedy, kiedy wydaje się, że to wszystko nie ma sensu, kiedy ów sparaliżowany być może siłą przyzwyczajenia wciąż próbuje dostać się do sadzawki podczas poruszenia wody, właśnie wtedy pojawia się Jezus, który okazuje się najskuteczniejszą falą uzdrowienia, która tegoż chorego wprost zalewa. W jednej chwili Jezus czyni znak, na który sparaliżowany być może tracił już nadzieję... W jednej chwili... Przedziera się przez ten mur egoizmu, skupienia tylko na sobie wszystkich obecnych i pokazuje jedną, może nawet ważniejszą od samego aktu uzdrowienia rzecz... 

Jesteś dla Kogoś ważny... W oczach Boga masz wartość... I On uczyni dla ciebie to, na co nie stać było nikogo innego. Już nie woda się poruszyła, ale serce Boga. I już nie ty musisz dojść do Niego, ale to On zbliża się do ciebie. A jedyne pytanie brzmi - czy chcesz? Znacie lepszą "Dobrą Nowinę"? Bo ja raczej nie...

Spotkaj "Poruszonego"... Może jutro? Na Mszy Świętej? W naszym kościele?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz