piątek, 6 lutego 2015

w drodze...



(Mk 6,7-13)
Jezus przywołał do siebie Dwunastu i zaczął rozsyłać ich po dwóch. Dał im też władzę nad duchami nieczystymi i przykazał im, żeby nic z sobą nie brali na drogę prócz laski: ani chleba, ani torby, ani pieniędzy w trzosie. Ale idźcie obuci w sandały i nie wdziewajcie dwóch sukien. I mówił do nich: Gdy do jakiego domu wejdziecie, zostańcie tam, aż stamtąd wyjdziecie. Jeśli w jakim miejscu was nie przyjmą i nie będą słuchać, wychodząc stamtąd strząśnijcie proch z nóg waszych na świadectwo dla nich. Oni więc wyszli i wzywali do nawrócenia. Wyrzucali też wiele złych duchów oraz wielu chorych namaszczali olejem i uzdrawiali.

Mili Moi...
Piękny dzień dobiega końca. Właśnie wróciłem z Newarku, gdzie świętowaliśmy imieniny s. Doroty. Bardzo miłe spotkanie w gronie bratersko siostrzanym (był i miejscowy proboszcz i moi współbracia z Clifton i kilka osób z parafii).

A w dzień lektury ciąg dalszy. Tak, wiem, pisząc o tym po raz nie wiem który, narażam się na komentarz, że zachowuję się tak jakbym tylko ja czytał (tak już przecież było, kiedy pisałem o modlitwie, czy o sprzątaniu), ale co tam... Przecież nie będę zmyślał... Muszę przyznać, że w wybitnym dziele z 1971 roku zatytułowanym - O Maksymilian Kolbe - środowisko życia i działalności, nie spodziewałem się niczego nadzwyczajnego. A tymczasem dziś... Prawdziwa bomba. Wczytałem się w nieco historyczny rozdział tej książki - Franciszkanie polscy w latach 1889 - 1939 i wciągnęło mnie... jak dobry kryminał. Piszą tam bowiem o reformie w naszym zakonie, której opisywał nie będę, ale która nosiła nazwę "życia doskonale wspólnego". I rzeczywiście opowieść trzyma w napięciu :)

A oprócz tego, myślę sobie, że nie do końca żyję Ewangelią (to nie jest znowu tak bardzo odkrywcze), ale chodzi o tę dzisiejszą... Brakuje w moim życiu tego aspekty wędrowania, na którym skądinąd oparty jest nasz zakon właśnie. Posłani, aby głosić w drodze. I kawał życia zakonnego właśnie na tym spędziłem. Byłem w drodze... Teraz osiadłem... I pytam Jezusa bardzo intensywnie - czy właśnie tego ode mnie chce? Żebym pobył odrobinę dłużej w jednym miejscu? Pewnie z czasem odpowie...

Może mi i trochę tego wędrowania brakuje... Podróży z poduszką w bagażniku (bo nie wiesz, czy nie przyjdzie ci spać w samochodzie), porannej kawy na stacji benzynowej po całej nocy jazdy, dwudniowego odsypiania rekolekcji, w których musiałem wygłosić osiem nauk dziennie... Ale przede wszystkim głoszenie... I różne, przedziwne sytuacje, w których czułem się tak blisko Niego...

Teraz też głoszę... Nawet codziennie... Tylko słuchacze zwykle ci sami... Co nie jest problemem, właściwie nawet cieszy, bo to zupełnie inny wymiar głoszenia - taka długofalowa formacja... Tylko tak sobie myślę - kiedy się znudzą? Kiedy coś, co wciąż jeszcze jest jakoś nowe i świeże, straci ten wymiar nowości i świeżości? Kiedy przywykną? I w jaki sposób Pan temu zaradzi?

A czasami... Kiedy otwieram drzwi i czuje powiew wiatru na twarzy... Chciałbym znowu powędrować... Z Ewangelią na ustach, w dłoniach, w oczach, w sercu...

4 komentarze:

  1. popieram przedmówcę - nie znudzą się ;-)

    OdpowiedzUsuń
  2. I ja popieram - nie znudzą się

    OdpowiedzUsuń
  3. a właśnie NIECH SIĘ ZNUDZĄ.. i niech odeślą nam z powrotem naszego ojca Michała... ;)

    OdpowiedzUsuń