sobota, 7 lutego 2015

taniec i misa...


zdj:flickr/beana_cheese/Lic CC
(Mk 6,14-29)
Król Herod posłyszał o Jezusie, gdyż Jego imię nabrało rozgłosu, i mówił: Jan Chrzciciel powstał z martwych i dlatego moce cudotwórcze działają w Nim. Inni zaś mówili: To jest Eliasz; jeszcze inni utrzymywali, że to prorok, jak jeden z dawnych proroków. Herod, słysząc to, twierdził: To Jan, którego ściąć kazałem, zmartwychwstał. Ten bowiem Herod kazał pochwycić Jana i związanego trzymał w więzieniu, z powodu Herodiady, żony brata swego Filipa, którą wziął za żonę. Jan bowiem wypominał Herodowi: Nie wolno ci mieć żony twego brata. A Herodiada zawzięła się na niego i rada byłaby go zgładzić, lecz nie mogła. Herod bowiem czuł lęk przed Janem, znając go jako męża prawego i świętego, i brał go w obronę. Ilekroć go posłyszał, odczuwał duży niepokój, a przecież chętnie go słuchał. Otóż chwila sposobna nadeszła, kiedy Herod w dzień swoich urodzin wyprawił ucztę swym dostojnikom, dowódcom wojskowym i osobom znakomitym w Galilei. córka tej Herodiady weszła i tańczyła, spodobała się Herodowi i współbiesiadnikom. Król rzekł do dziewczęcia: Proś mię, o co chcesz, a dam ci. Nawet jej przysiągł: Dam ci, o co tylko poprosisz, nawet połowę mojego królestwa. Ona wyszła i zapytała swą matkę: O co mam prosić? Ta odpowiedziała: O głowę Jana Chrzciciela. Natychmiast weszła z pośpiechem do króla i prosiła: Chcę, żebyś mi zaraz dał na misie głowę Jana Chrzciciela. A król bardzo się zasmucił, ale przez wzgląd na przysięgę i biesiadników nie chciał jej odmówić. Zaraz też król posłał kata i polecił przynieść głowę jego. Ten poszedł, ściął go w więzieniu i przyniósł głowę jego na misie; dał ją dziewczęciu, a dziewczę dało swej matce. Uczniowie Jana, dowiedziawszy się o tym, przyszli, zabrali jego ciało i złożyli je w grobie.

Mili Moi...
Dziś pierwszy piątek miesiąca, więc rozpoczęliśmy go od odwiedzin naszych chorych. A zimno było okrutnie... Te wizyty często są poruszające, bo bywa, że poza księdzem, nikt sędziwego, schorowanego człeka już nie odwiedza. I bywa, że ów człek nie bardzo chce swojego gościa wypuścić, bo wie, że następna wizyta dopiero za miesiąc. Czasem zastanawiam się jak to zmienić... Może jakiś wolontariat. Jakiś kontakt dzieciaków ze starością, która bywa smutna... Sam nie wiem...

Jedna Boża dusza dziś mi napisała, że po wczorajszym wpisie odnosi wrażenie, że mi w tej Ameryce źle... Żadną miarą :) Wręcz przeciwnie... Dziś, kiedy siedziałem sobie przed Mszą Święta przed Najświętszym Sakramentem, dziękowałem Jezusowi, bo od dawna już nie miałem tyle czasu i tyle okazji do modlitwy wspólnej i indywidualnej, ile mam teraz. Może to spowoduje jakiś duchowy wzrost w moim życiu. A to, że czasem tęsknie do innych spraw Bożych, które też lubiłem... Cóż, życie jest dynamiczne... Dziś cieszę się, że jestem tutaj, wśród tych właśnie, a nie innych ludzi. I żadne okazjonalne tęsknoty tego nie zmieniają :)

A co do zgodnych komentarzy pod poprzednim wpisem - ja takiej pewności wcale nie mam :) Wszystko, co ludzkie z czasem się nudzi... Człek człekowi również... Ale na razie cieszmy się tym, co jest...

A kluczem do zrozumienia tego, co dzieje się w dzisiejszym ewangelicznym fragmencie zdają się być słowa, że Herod chętnie słuchał Jana, choć czuł duży niepokój za każdym razem, gdy ten do Niego mówił. To się zdarza każdemu. Ten mechanizm ma nawet swoją nazwę. Zwykliśmy określać go SUMIENIEM. Okazuje się, że w Herodzie ten głos jeszcze funkcjonował, głos, który wzywał go do przyzwoitości, do uczciwości, ku której król raczej nie ciążył.

A jeden grzech pociąga za sobą kolejne. I powstaje cała lawina, która kończy się śmiercią niewinnego człowieka tylko dlatego, że wino i kawałek damskiego, wirującego tyłka zamroczyły królewskie myślenie. To chyba był najdroższy taniec brzucha na świecie! I pomyśleć, że wszystko to jakoś związane z faktem, że słowo Jana spływało po królu jak przysłowiowa woda po kaczce. Słuchał, ale nigdy nie poszedł za słowem, bo to było zbyt wymagające. I po chwili zdradził swoje własne człowieczeństwo czyniąc się perwersyjnym katem...

Pomyślałem dziś - ile łaski w moim życiu się zmarnowało. Ile Słowa. Przecież tysiące wysłuchanych kazań, setki rozmyślań, dziesiątki wysłuchanych rekolekcji. A nadal jakieś banały są w stanie oderwać mój wzrok od konieczności przemiany życia. Nadal moje życie nie kręci się wokół Boga, ale wciąż wokół mnie samego. Nadal moje berło feruje wyroki. A przecież każdego dnia On do mnie mówi. Mówi głośno i wyraźnie. Niczym Jan, który powtarzał - nie wolno ci...

Nie wolno??? Jak to nie wolno??? Komu nie wolno??? Dlaczego nie wolno??? I ile by tam jeszcze pytań nie postawił, wcale nie czuję sie spokojniejszy, ani bardziej szczęśliwy. Czy naprawdę dopiero głowa na srebrnej misie pozwala się obudzić???

Mnie pomógł dziś niejaki Francis Chan - jeśli chcecie to posłuchajcie :)



1 komentarz:

  1. Chciałbym coś wspomnieć na temat: Potencjalnie znudzonych słuchaczy Ojca kazań (czy homilii - nie rozróżniam). Ja nie jestem nigdy znudzony jakimikolwiek księdzem, ponieważ zawsze, albo pawie zawsze Jezus mówi mi coś przez danego kapłana mówiącego kazanie. Niejednokrotnie proponowano mi wspólnotę, albo kierownika duchowego, a ja ani tu ani tu się nie odnalazłem, a odnajduję się w 99% homilii które słyszę.

    OdpowiedzUsuń