niedziela, 11 stycznia 2015

największa radość...



J 3, 22-30
22 Potem Jezus i uczniowie Jego udali się do ziemi judzkiej. Tam z nimi przebywał i udzielał chrztu. 23 Także i Jan był w Ainon, w pobliżu Salim, udzielając chrztu, ponieważ było tam wiele wody. I przychodzili [tam] ludzie i przyjmowali chrzest. 24 Nie wtrącono bowiem jeszcze Jana do więzienia. 25 A powstał spór między uczniami Jana a [pewnym] Żydem w sprawie oczyszczenia. 26 Przyszli więc do Jana i powiedzieli do niego: "Nauczycielu, oto Ten, który był z tobą po drugiej stronie Jordanu i o którym ty wydałeś świadectwo, teraz udziela chrztu i wszyscy idą do Niego". 27 Na to Jan odrzekł: "Człowiek nie może otrzymać niczego, co by mu nie było dane z nieba. 28 Wy sami jesteście mi świadkami, że powiedziałem: Ja nie jestem Mesjaszem, ale zostałem przed Nim posłany. 29 Ten, kto ma oblubienicę, jest oblubieńcem; a przyjaciel oblubieńca, który stoi i słucha go, doznaje najwyższej radości na głos oblubieńca. Ta zaś moja radość doszła do szczytu. 30 Potrzeba, by On wzrastał, a ja się umniejszał.

Mili Moi...
No nie czuję się może jeszcze całkiem zdrowy, ale życie płynie i trzeba się w nim odnajdywać. Dziś po świątecznej przerwie zaczęła działać polska szkoła, a więc i ja miałem tam swoje pięć minut. Ale że jutro niedziela Chrztu Pańskiego, to dziś z dzieciakami przypomnieliśmy sobie jak to było, kiedy nas chrzczono, a na koniec każde dziecko zostało namaszczone pachnącym olejkiem symbolizującym zapach Pana Jezusa, po uprzednim odnowieniu przyrzeczeń chrzcielnych.

Potem dostałem trochę wiatru w plecy i posprzątałem moją stajenkę, a nawet próbowałem czytać, ale nie było to łatwe. W każdym razie tak było do popołudnia, bo o 4 rozpoczęła się uroczysta Msza Święta, którą celebrowaliśmy wspólnie już jako Mszę niedzielna, ale również jako Mszę na rozpoczęcie naszego dorocznego "Christmas Party", czyli parafialnego spotkania bożonarodzeniowego.

Pewnie wzięło w nim udział około 200 osób, które poza dobrym obiadem mogły wspólnie pośpiewać kolędy, popatrzeć na występy polskich zespołów ludowych, czy wziąć udział w losowaniu sympatycznych nagród. Nie obyło się również bez wizyty Mikołaja - nie zgadniecie kto odgrywał tę rolę :) Niedawno skończyliśmy i było naprawdę niezwykle miło. To taka jedna z nielicznych okazji, kiedy spotykają się dwie części naszej parafii - polsko i angielskojęzyczna.

A dziś jakoś szczególnie mówią do mnie słowa, że ten, kto ma oblubienicę, jest oblubieńcem. Jeśli Oblubienica to Kościół, a Jezus jest Oblubieńcem, to muszę bardzo uważać, żeby tego Kościoła nie zawłaszczyć. Nie próbować. Ani przez swoją nadmierną surowość, ani przez swoją nadmierna łagodność. Mam być Jezusowy. To Jego Kościół i ja mam wobec Niego rolę służebną, co nie przeczy wcale roli stróża Jego świętości. Najważniejsze to znać swoje miejsce. Ja nie jestem właścicielem Kościoła, On nie jest mój. Ja jestem Jego sługą. Wbijam to sobie do głowy, zwłaszcza kiedy zaczyna mi brakować cierpliwości. Dziękuję Bogu, ze to nie ja będę decydował o ludzkim zbawieniu, czy potępieniu, że to należy do Niego...

Moja rola, to być przyjacielem Oblubieńca. Czyli doświadczać radości, kiedy Oblubieniec spotyka się ze swoją Oblubienicą. Znikać... Tak naprawdę Jan Chrzciciel na pewnym etapie zniknął. Po ludzku stał się bankrutem. Stracił sławę, możliwość różnych towarzyskich koneksji, uczniów, poczucie wpływu... Ale wprowadził Tego, który był znacznie ważniejszy. Jan to rozumiał. I cieszył się z tego, co takim żalem napełniało Jego uczniów. Prawdziwy przyjaciel Oblubieńca. To moja jedyna aspiracja. Stać się Jego przyjacielem. Uczestniczyć we wszystkich Jego radościach i smutkach. Oddać Mu wszystko. A nade wszystko prowadzić do spotkania Oblubienicy z Oblubieńcem... Patrzeć na nich... To największa radość...





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz