środa, 28 stycznia 2015

MikroArmagedon...


zdj:flickr/groundreporter/Lic CC
(Mk 3,31-35)
Nadeszła Matka Jezusa i bracia i stojąc na dworze, posłali po Niego, aby Go przywołać. Właśnie tłum ludzi siedział wokół Niego, gdy Mu powiedzieli: Oto Twoja Matka i bracia na dworze pytają się o Ciebie. Odpowiedział im: Któż jest moją matką i /którzy/ są braćmi? I spoglądając na siedzących dokoła Niego rzekł: Oto moja matka i moi bracia. Bo kto pełni wolę Bożą, ten Mi jest bratem, siostrą i matką.

Mili Moi...
Dziś nawet nie otwieraliśmy kościoła o poranku, wiedząc doskonale, że nikogo nie należy się spodziewać. Oczywiście wstałem o czasie, żeby w razie czego być gotowym, gdyby jakaś nabożna dusza zastukała w okiennice. Ale nic takiego nie nastąpiło, więc dzień rozpoczął się inaczej, niż zwykle...

Wszędzie wokół cisza i spokój. Nie pracuje nikt, kto absolutnie nie musi. Ludzie donoszą, że siedzą w domu pod kocami i oddają się lekturze, albo spędzają czas ze swymi rodzinami. Halo? Miał być Armagedon, a właściwie może to i niektórym na dobre wyszło. Tylko się cieszyć. Choć oczywiście efekt końcowy "megaśnieżycy" wobec zapowiedzi jest raczej... powiedzmy delikatnie - nieadekwatny.

Aczkolwiek nieco tego śniegu się pojawiło. Uruchomiliśmy więc dziś różne maszyny i oddaliśmy się aktywności na świeżym powietrzu. Proboszcz z łopatą  oczyszczał dachy (ale spokojnie - nie wspinał się na nie), a ja z mechaniczną "kosiarką do śniegu" jeździłem wokół domu. Uruchomić to - nie było łatwo. Poruszać się tą maszyną - jeszcze trudniej. Łapy mnie bolą na całej długości, ale... odśnieżone :)

Czytelnictwo też kwitnie. Kolejna partia książki o św. Maksymilianie przeczytana, "fiszki" porobione. Można powiedzieć, że dzień udany. Tym bardziej, że moi rocznikowi koledzy donoszą, że właśnie zdałem zimową sesję, z czego nie do końca zdawałem sobie sprawę :) Podobno mam jedno 4,5 z Dydaktyki Homiletycznej, ale cóż... Mówi się trudno :) Może są jednak w życiu ważniejsze sprawy...

Jak choćby ta z dzisiejszego Słowa. Zadałem sobie pytanie podczas porannej medytacji, czy ja, podobnie jak krewni Jezusa, nie próbuję na Niego wpływać. Oni wyraźnie czują, że mają jakąś władzę. Nawet fakt "przywołania" Jezusa to sugeruje. Obecność Maryi z nimi ma pewnie tę ich władzę ostatecznie uwiarygodnić. A Ona, pewnie jak każda matka, marzy tylko o tym, żeby swojego syna ustrzec przed złymi ludzkimi językami, które nigdy nie próżnują...

Taką jednak formę "wpływania" na Jezusa wykluczyłem. Nigdy niczego od Niego nie żądałem, ani w żaden sposób nie traktowałem Go "z góry", jako Kogoś, kto "musi" się pozytywnie odnieść do moich oczekiwań. Ale istnieje inna forma manipulacji, która wydaje mi się dużo groźniejsza i bardziej właściwa dla tych "pobożniejszych". A mianowicie załatwianie z Jezusem spraw "po znajomości". Bo przecież On nas wybrał, my odpowiedzieliśmy na Jego wezwanie, staramy się być blisko i wypełniać Jego prawo, więc chyba nam się należy... A może nam bardziej, niż innym... Bo tak wielu tych pobożnych...

Więc niczym Jakub i Jan, którzy chcieli "wyrolować" swojego przyjaciela Piotra i "załatwić sobie" miejsca po prawicy i lewicy, my "pobożni", również możemy stanąć wobec pokusy - na mnie patrz, mnie słuchaj, moje intencje są najważniejsze... Na szczęście Jezus nie podlega żadnym manipulacjom i jest całkowicie wolny także wobec "pobożnych". Dokładnie tak samo, jak wolny był wobec swojej Matki i swoich krewnych... On wie co ma robić, kiedy i wobec kogo... Jemu nie trzeba doradzać...

PS. A na koniec coś do posłuchania z ostatniej niedzieli... Miłego odbioru :)




1 komentarz:

  1. "wolny od swojej Matki i swoich krewnych" - te słowa idealnie pasują do rozmowy którą dzisiaj przeprowadziłem z pewna osobą, na temat pewnych relacji w pewnej rodzinie.

    OdpowiedzUsuń