wtorek, 18 listopada 2014

wolność, a Wolność...


zdj:flickr/zoomion/Lic CC
(Łk 18,35-43)
Kiedy Jezus zbliżył się do Jerycha, jakiś niewidomy siedział przy drodze i żebrał. Gdy usłyszał, że tłum przeciąga, dowiadywał się, co się dzieje. Powiedzieli mu, że Jezus z Nazaretu przechodzi. Wtedy zaczął wołać: Jezusie, Synu Dawida, ulituj się nade mną! Ci, co szli na przedzie, nastawali na niego, żeby umilkł. Lecz on jeszcze głośniej wołał: Jezusie, Synu Dawida, ulituj się nade mną! Jezus przystanął i kazał przyprowadzić go do siebie. A gdy się zbliżył, zapytał go: Co chcesz, abym ci uczynił? Odpowiedział: Panie, żebym przejrzał. Jezus mu odrzekł: Przejrzyj, twoja wiara cię uzdrowiła. Natychmiast przejrzał i szedł za Nim, wielbiąc Boga. Także cały lud, który to widział, oddał chwałę Bogu.

Mili Moi...
Wczoraj upadłem na pyszczek o 21.00. Nie byłem w stanie już nawet tu zajrzeć. Przed południem posługa jak zawsze, a wbrew pozorom kosztuje mnie ona zwykle sporo emocjonalnego wysiłku (perfekcjoniści już tak mają). A po południu wycieczka do Bostonu (2,5 godziny w jedną stronę) celem dostarczenia o. Jude do następnego naszego klasztoru na wizytację. Dzięki temu poznaliśmy parafię MB Częstochowskiej, gdzie pracują nasi bracia Janek i Józef. Miłe spotkanie no i wieczorny powrót do domu.

A dziś od rana kontynuacja czytania podręcznika dla zdających prawo jazdy. Czytam go od wielu dni tylko dlatego, że ciągle coś ważniejszego mi tę lekturę przerywa. Ale mam nadzieję, że wkrótce ją zakończę i jakoś to prawo jazdy zdobędę. A poza nudną lekturą cudowna posługa. Najpierw trzygodzinna spowiedź furtek, która zawsze niesie sporo radości z uwolnienia człowieka. A potem trzygodzinne spotkanie z małżonkami, którzy też mieli "do pogadania". I po raz kolejny oddaję chwałę Bogu za to, że pozwolił mi być księdzem... Wielka odpowiedzialność, ale i wielka radość...

Dziś myślę sobie o tym od rana... Bo kiedy czytam o niewidomym spod Jerycha, to widzę również ludzi z czoła tego pochodu, którzy zamiast ułatwić mu dotarcie do Jezusa, starają się ze wszech miar mu utrudnić. I to mi przywodzi na myśl również naszą, kapłańską posługę, która może zmierzać w którymś z tych kierunków. A kwestią szczegółową, którą mi Pan postawił dziś przed oczy, były wymagania, które musimy stawiać naszym wiernym. Musimy, bo tego oczekuje od nas Pan, a nie dlatego, że to nasze znakomite pomysły. I to jest ta trochę mniej przyjemna rola księdza. Bo przy dzisiejszej wrażliwości, a może i nadwrażliwości, stawianie wymagań kojarzy się z zamachem na wolność i niezależność. Coraz więcej jest bowiem takich braci i sióstr, którzy chcą być katolikami, ale na swoich własnych zasadach. I kto powie im, że im nie wolno?

Czasem w konfesjonale, chcąc powiedzieć kilka słów prawdy, muszę zacząć od zapewnień, że nie jest moim celem nikogo obrazić, ani dotknąć, że chcę tylko pokazać, że można więcej, inaczej, bardziej. Ba, nie tylko można, ale nawet i trzeba. I często wyczuwam ścianę... Mur obojętności, a czasem wrogości, od którego moje słowa się odbijają. Bo co mi tam jakiś ksiądz będzie mówił... W rozmowach pozakonfesjonałowych jest podobnie. Skala zjawiska coraz większa, dlatego też ośmielam się o tym pisać...

I bynajmniej, nie zamierzam dowodzić, że jestem nieomylny. Ale Jezus tak, a moim zadaniem jest nie tylko powtarzać za Nim - idź, twoja wiara cię ocaliła, ale również - nie grzesz więcej, aby ci się co gorszego nie przytrafiło... Trudna odsłona kapłaństwa, od której nie ma ucieczki... Stawianie wymagań w imię Jezusa. Czy to się komuś podoba, czy nie. Bez dbania o łatwy poklask i nieustannego usypiania sumień duchowymi pieszczotami.

Same duchowe pieszczoty nie przyprowadzają do prawdziwego Jezusa, podobnie jak i nadmierna surowość wymagań... On jest niedoścignionym wzorem właściwego rozkładania akcentów w duchowym przewodzeniu.
..

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz