wtorek, 4 listopada 2014

święta idą...


zdj:flickr/Anne Davis 773/Lic CC
(Łk 14,12-14) 
Jezus powiedział do przywódcy faryzeuszów, który Go zaprosił:  Gdy wydajesz obiad albo wieczerzę, nie zapraszaj swoich przyjaciół ani braci, ani krewnych, ani zamożnych sąsiadów, aby cię i oni nawzajem nie zaprosili, i miałbyś odpłatę. Lecz kiedy urządzasz przyjęcie, zaproś ubogich, ułomnych, chromych i niewidomych. A będziesz szczęśliwy, ponieważ nie mają czym tobie się odwdzięczyć; odpłatę bowiem otrzymasz przy zmartwychwstaniu sprawiedliwych.

Mili Moi...
Piękny i słoneczny dzień za nami, dzień, w którym zaplanowałem sobie napisanie czwartej i ostatniej konferencji na rekolekcje do Chicago. Ale, jak to z ludzkimi planami bywa...

Przybył dziś człek od internetu, bo jednak nie wszystko działało właściwie. Rozpoczął badania od domu, tak po amerykańsku (innymi słowy od końca). Chodził, przestawiał, przełączał, wpinał, odpinał, sprawdzał sygnał. Jako najmłodszy w rodzinie i rozumiejący piąte przez dziesiąte który kabel do czego prowadzi, musiałem człowiekowi w jego podróżach między naszymi pokojami towarzyszyć. Kiedy już sprawdził wszystko i nadal nie mógł dojść do tego, w czym leży problem (a zajęło mu to ze dwie bite godziny), wówczas postanowił sprawdzić kable na zewnątrz. Co za genialna myśl!!! Okazało się, że kable zostały mocno nadgryzione... ale wcale nie zębem czasu, jeno zębem wiewiórczym.... No i mamy to, co mamy. Wymiana kabli zajęła panu kolejne dwie godziny i tym sposobem dzień pracy odhaczony, a klient zadowolony. Na razie więc internet hula nam jak wiaterek w stajence betlejemskiej. Zobaczymy jak długo...

Ale ja oczywiście nie zdążyłem zrealizować mojego planu. W trzech czwartych mi się udało. A reszta musi poczekać do jutra, bo wieczorową porą to ja mogę co najwyżej z zainteresowaniem podziwiać strukturę sklepienia nad moim łożem, ale nie konferencje rekolekcyjne pisać.

A co do podziwiania, to dziś również pomysł Pana Jezusa podziwiam. Bo nie jest to najpopularniejsze rozwiązanie - zapraszać na uczty tych, którzy nie mają jak mi się odwdzięczyć. A zjawisko uczt można pewnie zastąpić jakimś innym spotkaniem związanym z ludzką hojnością. Bo przecież zwykła wieczerza wigilijna, podczas której stawiamy zwykle puste nakrycie dla "niespodziewanego gościa", które niestety zwykle nic nie znaczy, może stać się znakiem takiej naszej hojności? Wpuścilibyście obcego, żeby zasiadł z wami do stołu w te "rodzinne święta"? Ja w minioną wigilię zrobiłem taki mały eksperyment i zadzwoniłem domofonem do pewnej pobożnej rodziny... Efekt był raczej zasmucający...

Dać nie spodziewając się wzajemności. To może okazać się łatwe, jeśli nie kosztuje mnie wiele. Bo przecież wyjąć z lodówki kawał mięsa, tudzież inny tuzin jajek i wręczyć ubogiemu u drzwi to nie jest takie trudne, a człek zyskuje jeszcze poczucie, że zrobił coś dobrego. Wręczenie żebrakowi dolarka też może przynieść całkiem sporo poczucia dobrze spełnionego obowiązku. Ale zaproszenie obcego do stołu, przy którym siedzi cała moja rodzina. No, to już kosztuje znacznie więcej.

Gdzie przebiega granica mojej hojnej bezinteresowności? Gdzie ta serdeczna życzliwość się kończy?  I dlaczego właśnie w tym momencie? No i czy w tych granicach mieszczą się jakoś ci ułomni, chromi, niewidomi - cała bieda tego świata, który napasiony i dumny ze swojej zaradności traci coraz częściej wrażliwość na tych, którzy za tymi nowoczesnymi standardami nie nadążają...

Wigilia za pasem, za chwilę będą nam o tym przypominać wszystkie witryny sklepowe i każda telewizyjna reklama. Czy w tym roku postawienie dodatkowego nakrycia będzie miało jakiekolwiek znaczenie poza  pustym obrzędem? Wszak uczta z okazji narodzin mogłaby ucieszyć niejednego ułomnego, chromego, niewidomego, który nie odważy się zadzwonić domofonem do całkiem przecież pobożnych, katolickich domów :)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz