piątek, 14 listopada 2014

Franciszka Cabrini...



(Łk 17,20-25)
Jezus zapytany przez faryzeuszów, kiedy przyjdzie królestwo Boże, odpowiedział im: Królestwo Boże nie przyjdzie dostrzegalnie; i nie powiedzą: Oto tu jest albo: Tam. Oto bowiem królestwo Boże pośród was jest. Do uczniów zaś rzekł: Przyjdzie czas, kiedy zapragniecie ujrzeć choćby jeden z dni Syna Człowieczego, a nie zobaczycie. Powiedzą wam: Oto tam lub: Oto tu. Nie chodźcie tam i nie biegnijcie za nimi. Bo jak błyskawica, gdy zabłyśnie, świeci od jednego krańca widnokręgu aż do drugiego, tak będzie z Synem Człowieczym w dniu Jego. Wpierw jednak musi wiele wycierpieć i być odrzuconym przez to pokolenie.

Mili Moi...
Odwiedziłem dziś tę zacną kobietę ze zdjęcia. Mieszka on sobie na Bronxie w Nowym Jorku. Nazywa się Franciszka Xawera Cabrini. Została kanonizowana w 1946 roku jako pierwsza Amerykanka. Jest patronką emigrantów i dziś w USA obchodziliśmy jej liturgiczne wspomnienie. W swojej naiwności sądziłem więc, że jeśli pojadę pod wieczór, to trafię na jakieś podniosłe uroczystości, albo chociaż na otwarty kościół, w którym będę mógł się nieco pomodlić. Okazało się, że wszystko zamknięte na cztery spusty. Czynne było do 17. Ale skoro już przyjechałem... Po długim łomotaniu do bram klasztoru, wychynęła z niego babuleńka w gorsecie i z balkonikiem. Przypuszczając, że to może furtianka, opowiedziałem jej swoją smutną historię - że ja z Bridgeport, taki kawał drogi, że pielgrzymkę sobie zrobiłem, że ich Matkę Założycielkę poznawać i czcić ślubuję i że może skoro już tu jestem, to chociaż chwilę bym sie pomodlił... Nakazała mi ta dobra kobieta oczekiwać... Nie było jej długo... Ale wróciła z kolejną, ani o krztynę młodszą, tyle że dla odróżnienia odzianą w jakiś szarawy habit. I w tym zacnym tercecie udaliśmy się do kaplicy z relikwiami Matki Cabrini. Dyskretne zakonnice zasiadły w ławach, a ja powzdychałem nieco do emigracyjnej patronki za tych, którym służę, aby wypraszała dla nich przede wszystkim gorące i wierzące serca...

Kiedy patrzę na nią w tej szklanej trumience, myślę o dzisiejszym Słowie, które ukazuje po raz kolejny, że nasza wiara jest celowa. Ona nas do czegoś prowadzi. Do czego? Ano do Królestwa, które ani nie zacznie się dopiero po śmierci, ani nie trzeba go szukać nie wiadomo gdzie, ale jest pomiędzy nami i juz dziś do niego należymy. Wypełni się ono jednak ostatecznie, kiedy zobaczymy Boga takim, jakim jest, twarzą w twarz.

Wchodzimy w ten kawałeczek roku liturgicznego, który nie jest szczególnie wygodny, ponieważ przypomina, że to nasze ziemskie życie nie jest ostatecznym celem i nie wolno nam przeżywać go jakby nim było. Oczekujemy Twego przyjścia w chwale - niemal podczas każdej Eucharystii wypowiadamy te słowa. Czy wyrażają prawdziwą tęsknotę serca? Ja dziś o tej tęsknocie myślałem dużo. Czy ona jest na tyle silna, że pozwala mi przeżywać moje życie w wolności? Bo przecież tak łatwo dać się zniewolić - rzeczom, ludziom, ambicjom, marzeniom... A celem jedynym jest Pan i wieczność z Nim. Kiedy człek sobie to uświadamia, codzienne sprawy nabierają zupełnie innego znaczenia...

I trochę dziś pozazdrościłem Franciszce Cabrini... Bo ona wszystko już wie, rozumie, widzi wyraźnie. Cieszy się Nim i kocha w Nim... Kocha nas, emigrantów i wszystkich, którzy zechcą wezwać jej wstawiennictwa. Wszak świętość to miłość podniesiona do najwyższej potęgi... Realizowana w Królestwie Niebieskim, które przecież już jest pośród nas...

1 komentarz:

  1. Eschatologia - poza madrymi przemysleniami,ten nowy wyraz wzbogacil mnie dzis...

    OdpowiedzUsuń