wtorek, 26 sierpnia 2014

nosiciel wody...


zdj:flickr/Mimolalen/Lic CC
Mili Moi...
No i od wczoraj siedzę sobie w urokliwym niezwykle miejscu, w domu rekolekcyjnym w Straszynie. Choć przyznać muszę, że dziesięć lat temu wyglądało tu znacznie ładniej. Trochę szkoda. Ale mimo wszystko jest pięknie i ludzie, z którymi uczymy sie tu Jezusa, są naprawdę niezwykle zdeterminowani, żeby się rzeczywiście Go uczyć. To niesłychana frajda głosić dla takich słuchaczy. Wiedzą czego chcą i są konsekwentni w dążeniu do tego. A Jezus ich zaskakuje. I to właściwie od pierwszego dnia...

A ja trochę odpoczywam. Serce się uspokoiło i prawie sie nie odzywa :) Dziesięć dni pozostało mi w Polsce. Może i to nie było bez znaczenia dla "sercowego przyspieszenia". Może ono już wie, że musi zdążyć z "miłością bieżącą", bo czasu coraz mniej. A kilka spraw do nadrobienia :) W każdym razie czuję się dobrze i ufam, że tak będzie. A w najbliższe dni rzeczywiście zamierzam nieco wypocząć. Chociaż... Jeszcze trzy spowiedzi furtek są zaplanowane na te dni... Ale to radość. Posługa jest zawsze dla mnie źródłem radości...

Ona czasem jest taka prosta, jak posługa sług noszących wodę do kamiennych stągwi, w których już po chwili pojawiło się wino. Oni nie wiedzą po co to robią, nikt im niczego nie tłumaczy... Ich cicha posługa, taka wytężona praca staje się... źródłem radości dla wielu. Przecież weselni goście nie wiedzą nic o cudzie, nie zdają sobie sprawy z tego, że wino, które piją powstało w sposób niezwykły. A wody nanosili nic nie znaczący słudzy... Jacy oni musieli być zszokowani, kiedy zdali sobie sprawę z efektu swojego wysiłku. A przecież zrobili coś bardzo zwykłego...

Ja czasem staje wobec podobnych doznań... Choć moje kapłaństwo chyba nigdy nie stanie się dla mnie czymś zwykłym. Zbyt nadzwyczajny to dar. Taki wielki, że nie jestem w stanie się z nim uporać w mojej własnej świadomości, a co dopiero przywyknąć... Ale do niektórych posług, bardziej lub mniej, przywykam... Tyle rozmów, tyle spowiedzi. Czasem to wydaje się takie zwyczajne, czasem takie banalne. I nagle przychodzi olśnienie. Nagle jestem świadkiem cudu. Takiej przemiany, której po ludzku nie da się nijak wytłumaczyć. Takiej przemiany, która wyrasta ponad zwyczajność. I znów zachwyt. Bo On potrafi z codziennego, zwyczajnego, banalnego czasami wysiłku, uczynić źródło radości dla wielu. Nade wszystko dla mnie samego... Nic nie jest bowiem dla mnie większym źródłem radości w moim życiu, niż moje kapłaństwo... Niewielu rzeczy jestem tak pewien.

Ale to dzisiejsze Słowo zrodziło we mnie jeszcze jedno pragnienie. Mianowicie - nie mam pojęcia jak Maryja w słowach Jezusa usłyszała akceptację Jej prośby. Nie ma w nich bowiem ani zaprzeczenia, ani zgody. Można pewnie powiedzieć - no tak, matka, ona zawsze potrafi usłyszeć więcej w słowach syna... Ale może to po prostu nieustanne wsłuchiwanie się w Jezusa z uwagą, codzienne obcowanie z Nim, ustawiczna uwaga na Nim skupiona daje Jej tę umiejętność. On słyszy to, co dla mnie jeszcze jest niesłyszalne. I to rodzi we mnie tęsknotę - żeby słuchać więcej, bardziej, głębiej, dokładniej. Jak Maryja, stać się pełnym Słowa. Tak wrażliwym na nie, żeby nawet skróty myślowe Pana Jezusa, Jego "półsłówka" stawały się dla mnie czytelne, żebym nie miał wątpliwości, co On do mnie mówi...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz