piątek, 1 sierpnia 2014

do siedmiu razy sztuka...


zdj:flickr/VISION Vocation Guide/Lic CC
Mili Moi...
Stworzyłem dziś jedenastą konferencję, a jutro, choćby się waliło i paliło, muszę uczynić dwunastą. I będzie finał zjawiska, które kosztowało mnie bardzo, ale to bardzo dużo. Mam tylko nadzieje, że efekt będzie do zaakceptowania. Dziś pisałem o Samarytance - kobiecie, której Jezus pomógł wsłuchać się w... pragnienia. Taki ciekawy moment jej życia - szósta przygoda miłosna. Tej właściwie nie można już nawet nazwać małżeństwem. Wielkie poszukiwanie czegoś, czego na tej drodze znaleźć nie można. Cyfra sześć, to cyfra człowieka - w tym przypadku mówi o bezsilności, biedzie, nieumiejętności, głodzie miłości. Ale przed Samarytanką jeszcze jedna szansa. Wszak do siedmiu razy sztuka. Ten siódmy też chce być jej "mężem", chce ją zaprosić do wyjątkowej relacji, do więzi i bliskości, która zaspokoi wszystkie jej wewnętrzne potrzeby. I Samarytanka usłyszała... I pozwoliła się pokochać temu dziwnemu Żydowi, który nie pozwolił jej w tej rozmowie uciec w banał...

Ale nie zawsze łatwo usłyszeć. Czasem to nie wychodzi. Z różnych przyczyn. Niejednokrotnie wyjątkowo absurdalnych. Czyż absurdem nie jest to, co dziś przydarzyło się mieszkańcom Nazaretu? Ich działanie opiera się na decyzji - nie będziemy cię słuchać, bo... cię znamy. Jak się okazuje, nawet znajomość z Jezusem może stać się motywem zakwestionowania Jego Słowa. No bo przecież co On nam tu będzie opowiadał? I ojca znamy, i matkę znamy, i dalszą rodzinę... I przecież taki mały z pieluchą w zębach tu biegał. I kamyki liczył przy drodze. I z tymi deskami za ojcem biegał... No nie... To nikt szczególny. To ten nasz Jezus... Jak On jest kimś wyjątkowym, to kaktus mi na dłoni wyrośnie... Rośnie? Nie... No widzisz sam... On jest jednym z nas, on musi tańczyć jak my mu zagramy, on nie powinien wychodzić przed szereg...

Wspólnota, która dba o odarcie człeka z indywidualizmu - żeby mu się nie wydawało. A przy okazji bardzo często odziera go z indywidualności - z tej jego wyjątkowości, która czyni go innym. Nie. On ma się wtopić w nijaką papkę społeczności. Jeśli on nie będzie odstawał, to nikt nie będzie odstawał. Wówczas będziemy prawdziwie wspólnotą - bezkształtną masą bylejakości, w której każdy będzie się czuł równie byle jak... Przejaskrawiam? Może nieco... Ale obawiam się, że jest to bolączka wielu wspólnot. Sukcesy jednych są skwapliwie przemilczane przez innych. Pochwały wypowiadane o kimś ze wspólnoty przez ludzi spoza wspólnoty, są często kwitowane przez innych jej członków słowami - tak, ale... Każda inicjatywa jednostek wychodzących poza ramy bywa interpretowana jako zamach na świętą tradycję, zwyczaj, charyzmat wspólnoty. A jeśli nawet to nie pomaga, to pozostają jeszcze argumenty ad personam - kimże ty jesteś, żebyś miał nam radzić, nas pouczać... Nie zamierzamy cię słuchać...

I nie słuchają... I trwają te wspólnoty, żyją, działają nawet - niczym mieszkańcy Nazaretu po tym spotkaniu z Jezusem. Ale szansa, czasem wielka szansa przeszła obok. A takie szanse zwykle nie wracają. Podobnie jak Jezus do Nazaretu... Kara? Tak... Najbardziej naturalna z kar, a właściwie konsekwencja. Taka wspólnota nie rodzi życia. Taka wspólnota umiera w długim częstokroć konaniu... I jeszcze jedno -  cudów w takiej wspólnocie próżno się spodziewać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz