poniedziałek, 21 lipca 2014

znak... ale po co?

zdj:flickr/Nick Papakyriazis/Lic CC
Mili Moi...
Ósma konferencja rekolekcyjna jest już wśród nas. Urodziła się wczoraj. Przewodzą nam biblijne kobiety, a tym razem była to Marta i Maria, więc w siódmej konferencji spróbuję powiedzieć coś o relacjach w klasztorze, a w ósmej - o przyjaźni siostry zakonnej z mężczyzną. I to jeszcze na dodatek mężczyzną - księdzem :) Nie jest to temat łatwy i przyznam szczerze, że chyba najdłużej nad nimi siedziałem. Zobaczymy co z tego wyszło. Oczywiście już widzę, że nie zdążę wszystkiego zrobić w Sztumie. Ale już w niedzielę pewnie przemieszczę się do Lublina, a tam robota idzie mi znacznie lepiej. Więc ostatecznie zamierzam zdążyć. A jak tam upały? U nas jest rzeczywiście ciepło. Nie powiem, żebym był wielkim przeciwnikiem takiej aury. Wolę ją znacznie bardziej, niż chłodne i deszczowe letnie dni, ale... Rzeczywiście z domu wychodzić się nie chce. Dobrze, że właściciel sklepu za ścianą przybywa do pracy o 4 rano, czyli dokładnie wówczas, kiedy robię sobie kawkę. Nabywam u niego mleko :) a potem już wychodzić nie trzeba... :)

Chcemy widzieć znak - mówią dziś faryzeusze do Jezusa. Ale po co? Przecież i tak uważacie drodzy mistrzowie życia duchowego, że przez Jezusa przemawia demon, że ma w sobie Belzebuba. Czy więc znak, którego się domagacie ma potwierdzić Jego boskość, czy raczej utwierdzić was w przekonaniu, że działa w imię demona? Jak wy to zinterpretujecie? Bóg? Czy demon? To, co miało się stać ostatecznym potwierdzeniem Jego Boskiego pochodzenia, mogło w sposób łatwy zostać zawłaszczone przez demona. On, ta małpa Boga, potrafi zdziałać niejeden cud. Jednego tylko nie potrafił. Tego znaku nie mógł powielić. I dlatego ten znak stał się jedynym, który uczynił Pan...

Demon nie mógłby umrzeć dla nikogo z miłości. Demon nie  jest zdolny do ofiary. Demon nie potrafi ponosić porażek - nie ma w nim na nie zgody. Pokorne oddanie siebie - tego demon by nie wymyślił, tego jemu przypisać nie można, tego nie wymyśliłby żaden człowiek. Znak, który wybrał Jezus jest ponad wszelkie znaki. Choć nawet ten jest dla niektórych wieloznaczny. Choć nawet wobec tego znaku pozostają nieufni. Po co więc inne?

Pomyślałem dziś, że w moim życiu było dotąd już tak wiele znaków Bożej obecności, że domaganie się kolejnych byłoby wyrazem jakiegoś duchowego nieporozumienia. Ale jednak. Jako człowiek ciągle gdzieś tam w sercu za nimi tęsknie. Chciałbym je widzieć. Chciałbym doświadczać. A naśladować? To jest ciekawe pytanie. Czy jestem skłonny naśladować Jezusa w Jego znaku,w  oddaniu siebie?  Mam takie wrażenie, że stoję u progu możliwości wejścia w  ten znak w moim życiu. Zniknąć. Dać o sobie zapomnieć. Wejść w nieznane. Iść tam, gdzie zaprasza Bóg. Nie widzieć, nie wiedzieć, nie rozumieć wszystkiego. Mieć tylko pewność, że tak trzeba, że to jest potrzebne, że to ma sens. Żeby to zrobić trzeba być podłączonym do jedynego źródła siły, na które zawsze można liczyć. Do tego źródła, które jest większe, niż Jonasz (prorocy), niż Salomon (mędrcy), niż Michał Nowak (mały człek na słabej baterii). Żeby być znakiem, trzeba uczestniczyć w ZNAKU...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz