Ale najpierw jakby pracą chciał zagłuszyć to, co go męczy wewnętrznie, co
go niepokoi, co trzeba by jakoś ruszyć, rozwiązać, popracować nad tym… I w tym
siebie widzę. Może dziś już mniej niż jeszcze kilka lat temu. Ale kiedy
wróciłem z USA, ogrom pracy służył mi chyba bardziej jako sposób radzenia sobie
z napięciem, które ze sobą przywiozłem. Dziś jest ono dużo mniejsze. Ale pracy wcale
nie mniej (dziś kolejne trzy serie rekolekcji dla sióstr zakonnych przyjąłem na
rok przyszły). Chyba jednak więcej już we mnie takiego ukierunkowania na
posługę innym niż na radzenie sobie samemu ze sobą. Zawsze jednak pozostaje
pytanie czy działam według woli Bożej, czy może raczej dla Boga według woli
własnej? Ufam, że zarówno akceptacja przełożonych, jak i liczba zaproszeń są jakimś
konkretnym znakiem, którego staram się nie lekceważyć…
Być dla... wnętrzem także...
Życie Słowem - Słowo Życiem
piątek, 5 kwietnia 2024
to jest Pan...
Jezus znowu ukazał się nad Morzem Tyberiadzkim. A ukazał się w ten sposób:
Byli razem Szymon Piotr, Tomasz, zwany Didymos, Natanael z Kany Galilejskiej,
synowie Zebedeusza oraz dwaj inni z Jego uczniów. Szymon Piotr powiedział do
nich: Idę łowić ryby. Odpowiedzieli mu: Idziemy i my z tobą. Wyszli więc i
wsiedli do łodzi, ale tej nocy nic nie złowili. A gdy ranek zaświtał, Jezus
stanął na brzegu. Jednakże uczniowie nie wiedzieli, że to był Jezus. A Jezus
rzekł do nich: Dzieci, czy macie co na posiłek? Odpowiedzieli Mu: Nie. On rzekł
do nich: Zarzućcie sieć po prawej stronie łodzi, a znajdziecie. Zarzucili więc
i z powodu mnóstwa ryb nie mogli jej wyciągnąć. Powiedział więc do Piotra ów
uczeń, którego Jezus miłował: To jest Pan! Szymon Piotr usłyszawszy, że to jest
Pan, przywdział na siebie wierzchnią szatę - był bowiem prawie nagi - i rzucił
się w morze. Reszta uczniów dobiła łodzią, ciągnąc za sobą sieć z rybami. Od
brzegu bowiem nie było daleko - tylko około dwustu łokci. A kiedy zeszli na
ląd, ujrzeli żarzące się na ziemi węgle, a na nich ułożoną rybę oraz chleb.
Rzekł do nich Jezus: Przynieście jeszcze ryb, któreście teraz ułowili. Poszedł
Szymon Piotr i wyciągnął na brzeg sieć pełną wielkich ryb w liczbie stu
pięćdziesięciu trzech. A pomimo tak wielkiej ilości, sieć się nie rozerwała.
Rzekł do nich Jezus: Chodźcie, posilcie się! żaden z uczniów nie odważył się
zadać Mu pytania: Kto Ty jesteś? bo wiedzieli, że to jest Pan. A Jezus
przyszedł, wziął chleb i podał im - podobnie i rybę. To już trzeci raz, jak Jezus
ukazał się uczniom od chwili, gdy zmartwychwstał.
Mili Moi…
Gdybym miał znaleźć się w dzisiejszym słowie, to pewnie, nie pierwszy już
raz zresztą, utożsamiłbym się z Piotrem. Szczególnie blisko mi do tego Apostoła
z racji na jego gwałtowność i wyjątkowo czytelne pragnienia. On naprawdę chce
być blisko Jezusa! On naprawdę reaguje natychmiast na każdą szansę spotkania z
Nim! Choćby wpław, ale jak najszybciej przy Panu…
Ale najważniejsza obecność… To jest Pan – te słowa chyba najgłośniej brzmią
mi dziś w uszach. Te słowa wracały mi na adoracji. Stały się takim refrenem na
dziś… Powtarzam go sobie. Bo jeśli Pan nie będzie w centrum, to wszystko traci
sens… A bez wody i jedzenia chwilę żyć można. Bez sensu jednak? Szkoda życia…
Wróciłem wczoraj z Niepokalanowa. Nagraliśmy kolejnych sześć audycji.
Zmieniliśmy nieco system pracy. Nawet jeśli przygotowujemy coś w domu, to
znacznie uważniej teraz słuchamy siebie nawzajem i w ten sposób mówi nam się
łatwiej i przyjemniej. A i Duch Święty chyba nas szerokim łukiem nie omija.
Wizyta w Warszawie i dramat… Remont ulicy Chmielnej przegonił nam gdzieś
bookinistów, więc nie udało nam się uratować żadnej książkowej pozycji. A to
rozczarowanie… Ja tymczasem znów dałem nura w maryjne rejony. Zbliżają się
kolejne rekolekcje maryjne w naszym, gdyńskim sanktuarium, stąd też szukam
inspiracji.
Ale jak typowy chłop, potrzebuję od czasu do czasu zobaczyć efekt moich
działań. Nie może wszystko być ulotne i eteryczne, duchowe i intelektualne. A
zatem dziś była akcja wymiana opon i odmrażanie lodówki. I trochę takiej radości
płynącej z fizycznych zmian. Też nie zaszkodzi…
wtorek, 2 kwietnia 2024
przemieniony...
Maria Magdalena stała przed grobem, płacząc. A kiedy tak płakała, nachyliła
się do grobu i ujrzała dwóch aniołów w bieli, siedzących tam, gdzie leżało
ciało Jezusa – jednego w miejscu głowy, drugiego w miejscu nóg. I rzekli do
niej: "Niewiasto, czemu płaczesz?" Odpowiedziała im: "Zabrano
Pana mego i nie wiem, gdzie Go położono. Gdy to powiedziała, odwróciła się i
ujrzała stojącego Jezusa, ale nie wiedziała, że to Jezus. Rzekł do niej Jezus:
"Niewiasto, czemu płaczesz? Kogo szukasz?" Ona zaś, sądząc, że to jest
ogrodnik, powiedziała do Niego: "Panie, jeśli ty Go przeniosłeś, powiedz
mi, gdzie Go położyłeś, a ja Go zabiorę". Jezus rzekł do niej:
"Mario!" A ona, obróciwszy się, powiedziała do Niego po hebrajsku:
"Rabbuni" , to znaczy: Mój Nauczycielu! Rzekł do niej Jezus:
"Nie zatrzymuj Mnie, jeszcze bowiem nie wstąpiłem do Ojca. Natomiast udaj
się do moich braci i powiedz im: „Wstępuję do Ojca mego i Ojca waszego oraz do
Boga mego i Boga waszego”. Poszła Maria Magdalena i oznajmiła uczniom:
"Widziałam Pana", i co jej powiedział.
Mili Moi…
Trochę to wszystko naznaczone absurdem… Maria w grobie spotyka dwóch
aniołów, ale nie robi to na niej właściwie żadnego wrażenia. Po chwili pojawia
się ktoś, kogo bierze za ogrodnika i pyta go o przeniesienie ciała Jezusa,
jakby ogrodnicy mieli w zwyczaju otwierać cudze groby i wędrować ze zwłokami
nieznanych sobie ludzi. Jedyne wytłumaczenie to fakt, że Maria nie myśli
racjonalnie. Jej pełne bólu – zabrano Pana mego i nie wiem gdzie Go położono – sugeruje,
że być może doświadcza mechanizmu obronnego zwanego fiksacją. Skupienie na
jednej kwestii, rzeczywistości, słowie, obrazie, ma chronić przed koniecznością
zmierzenia się z sytuacją stresogenną. Maria Magdalena jest napięta do granic
możliwości. I nagle następuje rozładowanie tego napięcia poprzez głos, który
przedziera się przez jej mur obronny – Mario. Rozpoznaje, ale wciąż nie
dowierza. Czy to możliwe? Rabbuni… Dotknąć, przekonać się, zatrzymać i już nie
puścić… Ale to jeszcze nie czas. Maria ma zadanie. Jej mur został skruszony.
Zachwiał się i przewrócił. Z przemienionymi oczami i sercem pójdzie do uczniów
i ogłosi im… Powie im coś, co ich przekona – idźcie do Galilei, tam Go ujrzycie…
Ależ to wszystko przesycone Obecnością! Próbuję to sobie wyobrażać…
To były piękne Święta. Chyba jedne z najpiękniejszych w moim życiu. Podczas
ostatnich rekolekcji w Smażynie złapałem… zapalenie krtani – coś, czego nigdy
wcześniej nie miałem. Mało tego, w niedzielę zmiażdżyłem sobie końcówkę palca lewej ręki (obeszło
się bez interwencji lekarskiej, choć wyglądało to nie najlepiej). W
konsekwencji nie było mowy o graniu na gitarze, o śpiewaniu, a głoszenie mogło
się dokonywać wyłącznie cicho i spokojnie (czyli dokładnie odwrotnie niż
zwykle). Wówczas było cokolwiek słychać… I w ten sposób Pan wprowadził mnie w
ciszę, której zawsze pragnąłem na czas Triduum. Po powrocie do domu o śpiewaniu
nadal nie było mowy, a zatem zostałem wyłączony z wszelkich liturgicznych funkcji
z tym związanych. I poza homilią w Wigilię Paschalną, w zasadzie byłem
uczestnikiem. Stałem, patrzyłem, chłonąłem… Pierwszy raz od dawna miałem czas
posiedzieć przy Ciemnicy i Grobie Pańskim. Było cudownie. Dziś już w zasadzie
jestem w dobrej formie i odczuwam wielką wdzięczność, że mogłem w ten sposób
przeżyć Święta.
Wczoraj Pan dał mi kolejny mały – wielki prezent. Odwiedził mnie młody
człowiek, nazwijmy go Daniel, którego spotkałem jakiś czas temu pod naszym
klasztornym murem. Było ich trzech, wszyscy nietrzeźwi. Daniel był chyba
najbardziej świadomy. Wzięło ich, jak to bywa w takich chwilach, na rozmowę z
księdzem. I tenże chłopak poprosił o spowiedź – ale jutro, bo musi wytrzeźwieć.
Uśmiechnąłem się, bo wiedziałem dokładnie jak to się skończy. Kiedy wódka chce
się spowiadać, rzadko jej konsument pamięta o tym dnia następnego. Tymczasem on
przyszedł. Umówiliśmy się na spowiedź generalną i… przyszedł. Potem na trochę
zniknął, ale widywałem go na Mszach świętych w naszej świątyni. W Triduum był
na każdej liturgii i poprosił o spotkanie, bo wyjeżdża do pracy za granicą…
A zatem wczoraj przyszedł Daniel… I do dziś nie mogę ochłonąć. Nowy
człowiek. Jasny. Spokojny. Przemieniony. Zakłopotany wprawdzie i zagubiony –
bo, proszę ojca, ja nie wiem co się ze mną dzieje… Ja się modlę, ja w Bogu
widzę sens mojego życia, On mnie wysłuchuje, ja nie wszystko rozumiem, ale… czy
ja bym jeszcze mógł zostać ministrantem? Nie mogę przestać się uśmiechać – otóż,
przyjacielu, tak właśnie działa łaska. Jak wrócisz zza granicy, ja tu będę
czekał. I ministrantem cię zrobimy. Kontynuuj swoje zagraniczne rekolekcje (bo
jak się okazało, Pan posłużył się tym wyjazdem, żeby go zbliżyć do siebie).
Jestem bardzo dumny z tego chłopaka. I widzę, że Pan dał mi kolejnego syna. To
są takie chwile miłości, że chciałbym uchylić nieba temu, który z blaskiem w
oczach mówi – Ojcze, On jest, ja już teraz wiem, że On jest i nikt mi nie
wmówi, że jest inaczej…
Prezenty Boże… Zewsząd prezenty… Ostatnio skarżyłem się Panu, że tylko w
okolicy głoszę, a nic… na południu. Dziś telefon – potrzebujemy cię chyba w
Nowym Sączu. Maryja chyba chce tam zyskać kolejną grupę. Proboszcz na „tak” – zsynchronizujmy
terminy… Prezenty…
A jutro jadę do Niepokalanowa, nagrać kolejne audycje i zrobić solidne,
maryjne zakupy. Medaliki się skończyły i inne ważne pomoce. A za kilka dni
rozpoczynamy Kapitułę Prowincjalną. I dowiemy się kto będzie nam służył w
Zarządzie Prowincji przez najbliższe cztery lata. To zawsze intrygujące i
ciekawe…
sobota, 23 marca 2024
przełamanie szarości...
Wielu spośród żydów przybyłych do Marii ujrzawszy to, czego Jezus dokonał,
uwierzyło w Niego. Niektórzy z nich udali się do faryzeuszów i donieśli im, co
Jezus uczynił. Wobec tego arcykapłani i faryzeusze zwołali Wysoką Radę i
rzekli: Cóż my robimy wobec tego, że ten człowiek czyni wiele znaków? Jeżeli Go
tak pozostawimy, to wszyscy uwierzą w Niego, i przyjdą Rzymianie, i zniszczą
nasze miejsce święte i nasz naród. Wówczas jeden z nich, Kajfasz, który w owym
roku był najwyższym kapłanem, rzekł do nich: Wy nic nie rozumiecie i nie
bierzecie tego pod uwagę, że lepiej jest dla was, gdy jeden człowiek umrze za
lud, niż miałby zginąć cały naród. Tego jednak nie powiedział sam od siebie,
ale jako najwyższy kapłan w owym roku wypowiedział proroctwo, że Jezus miał
umrzeć za naród, a nie tylko za naród, ale także, by rozproszone dzieci Boże
zgromadzić w jedno. Tego więc dnia postanowili Go zabić. Odtąd Jezus już nie
występował wśród żydów publicznie, tylko odszedł stamtąd do krainy w pobliżu
pustyni, do miasteczka, zwanego Efraim, i tam przebywał ze swymi uczniami. A
była blisko Pascha żydowska. Wielu przed Paschą udawało się z tej okolicy do
Jerozolimy, aby się oczyścić. Oni więc szukali Jezusa i gdy stanęli w świątyni,
mówili jeden do drugiego: Cóż wam się zdaje? Czyżby nie miał przyjść na święto?
Arcykapłani zaś i faryzeusze wydali polecenie, aby każdy, ktokolwiek będzie
wiedział o miejscu Jego pobytu, doniósł o tym, aby Go można było pojmać.
Mili Moi…
Cóż my robimy? Bo jeśli Go tak zostawimy, wszyscy uwierzą w Niego… A w
konsekwencji ruina i pożoga. Panikarze czy rozsądni planiści? Konfabulanci? A
może zwyczajni tchórze? Jaki stan wewnętrzny osiągnęli Żydzi, którzy dziś podejmują
decyzję o zgładzeniu Jezusa? Dokąd doszli w swojej drodze wiary i na jakie granice
niewiary się natknęli? Im naprawdę wydaje się, że wystarczy zgładzić źródło
kłopotów. Już tak bywało i uczniowie pseudomesjaszów się rozpraszali. Ale
poprzedni wprost występowali przeciwko Rzymowi i spadała na nich żelazna pięść
okupanta. A ten jest wyjątkowo sprytny. Niby nie trąca politycznych strun, a
jednak zdaje się wnosić poważne zmiany. I są to zmiany na gorsze. Zdecydowanie
na gorsze – dla samych członków Sanhedrynu. A zatem trzeba zrobić to, co jest znaną
metodą w takich chwilach – uwznioślić argumentacje. Własne lęki ubrać w szaty
troski o innych. Swoją niechęć przystroić w zdroworozsądkowy uniform. Brak
silnych argumentów zastąpić argumentem siły, a swój własny opór intelektualny i
duchowy okopać w twierdzy zwyczaju i tradycji. Żeby wszystko po prostu było jak
zawsze… Jak dawniej…
To dziś przestroga dla mnie samego. Być
może z racji przybywających lat, stałem się znacznie bardziej ostrożny i
mniej entuzjastycznie elastyczny. Nie łykam wszelkich nowości jak pelikan i
zasadniczo uważam to za dobre. Ale jak się okazuje, można przeoczyć coś
ważnego. Coś, co sam Jezus chce przynieść temu skołatanemu światu, którego przecież
nigdy nie cofa w rozwoju sugerując nam – lepiej było dawniej, ile raczej
próbuje kształtować nowe w oparciu o istniejące zasady, zwłaszcza te niezmienne,
z uwzględnieniem możliwości i szans współczesności. Patrzeć, słuchać, oceniać,
ale nie nazbyt pochopnie. I niekoniecznie siebie czynić ostatecznym punktem
odniesienia.
Dziś ruszam do Smażyna. Ostatnie w tym sezonie rekolekcje wielkopostne.
Chyba najtrudniejsze. I nie chodzi tylko o poziom zmęczenia, ale o jakąś
infekcję, którą złapałem, a która wczoraj dała o sobie znać z mocą. Niejeden
już raz głosiłem chory, więc wiem, że kosztuje to podwójnie. Ale i przyznać
musze, że Smażyno to znane mi miejsce, z dobrymi ludźmi i z bardzo wyważonym
planem rekolekcji, więc ufam, że dam radę.
A potem już tylko relaks i odpoczynek… Tak mogłaby zaczynać się bajka o moim
życiu. Triduum rzecz jasna bardzo pracowite. A właściwie zaraz po nim wyjazd do
Radia. No i czas siadać do kolejnych rekolekcji. W kwietniowych planach mam
rekolekcje o rodzinie Ulmów dla pewnego grona sióstr zakonnych i kolejne
rekolekcje maryjne w naszej, gdyńskiej parafii. W najbliższych zaś dniach musze
jeszcze napisać artykuł do naszego prowincjalnego periodyku na temat szans i
zagrożeń związanych z rekolekcjami internetowymi. Do dzieła więc. A Wam, Drodzy
Czytelnicy, pięknego wejścia w Wielki Tydzień życzę…
wtorek, 19 marca 2024
odpoczniemy?
Jakub był ojcem Józefa, męża Maryi, z której narodził się Jezus, zwany
Chrystusem. Z narodzeniem Jezusa Chrystusa było tak. Po zaślubinach Matki Jego,
Maryi, z Józefem, wpierw nim zamieszkali razem, znalazła się brzemienną za
sprawą Ducha Świętego. Mąż Jej, Józef, który był człowiekiem prawym i nie
chciał narazić Jej na zniesławienie, zamierzał oddalić Ją potajemnie. Gdy
powziął tę myśl, oto anioł Pański ukazał mu się we śnie i rzekł: „Józefie, synu
Dawida, nie bój się wziąć do siebie Maryi, twej Małżonki; albowiem z Ducha
Świętego jest to, co się w Niej poczęło. Porodzi Syna, któremu nadasz imię
Jezus, On bowiem zbawi swój lud od jego grzechów”. Zbudziwszy się ze snu, Józef
uczynił tak, jak mu polecił anioł Pański.
Mili Moi…
Trzeba nam bardziej słuchać Boga niż ludzi – mówią Apostołowie
przesłuchiwani przez Sanhedryn. Wśród tych ludzi jednak jesteśmy również my
sami. Dziś Józef dowodzi, że Boga trzeba słuchać bardziej, niż siebie samego.
Mogę wiele myśleć, przeżywać, doświadczać lęków i niepokojów. A Bóg nieustannie
przypomina, że jest ponad tym, jest od tego większy. Jeśli On w czymś prowadzi
i coś planuje, a ja dam się poprowadzić i wejdę w realizację Jego planu, to
mogę czuć się bezpieczny.
Józefa uczę się od dawna… Przez kawał życia był dla mnie takim „niemym świętym”,
którego strasznie trudno byłoby mi w jakikolwiek sposób opisać i
scharakteryzować. Dziś, kiedy uczę się nieustannie duchowego ojcostwa, kiedy
głosząc Ewangelię niemal nieustannie, poszukuję chwil wyciszenia i milczenia,
kiedy Maryja stała mi się szczególnie droga, nagle Józef stał się prawdziwym „gadułą”
w moim życiu. Nie słowami jednak do mnie mówi, ale swoją obecnością. On jest
zawsze tam, gdzie trzeba i w sposób w jaki należy. Ani go za dużo, ani za mało.
Nie rzuca się w oczy, a jednak sama świadomość, że jest, daje oparcie i
wzmacnia poczucie bezpieczeństwa.
Jezu, Maryjo, Józefie – Wam oddaję serce, ciało i duszę moją… Jezu Maryjo,
Józefie – bądźcie ze mną przy skonaniu… Jezu, Maryjo, Józefie – niech przy Was
w spokoju Bogu ducha oddam… Najsłodszy Jezu, nie bądź mi sędzią, ale Zbawicielem…
Tę modlitwę przewiduje nasza franciszkańska tradycja i rzeczywiście odmawiam ją
codziennie wieczorową porą. Mam nadzieję, że Józef będzie jednym z pierwszych,
którego zobaczę w tej godzinie przejścia… Wszak nie bez przyczyny jest patronem
dobrej śmierci…
Siedząc przy biurku, spoglądam w okno, za którym miesza się deszcz ze
śniegiem i czuję się niczym zima – mocno zmęczony, ale zbierający resztki sił i
nie odpuszczający do ostatniej chwili… Głoszę szóste rekolekcje w tym sezonie.
Tym razem w parafii św. Urszuli Ledóchowskiej w Gdyni. Mówi się świetnie,
odbiór chyba dobry, księża zadowoleni. A ja? Po prostu zmęczony… Ale niech tak
będzie. Misja kosztuje. Trudno ją pełnić z ciepłego fotela. Wówczas musiałaby przejść
na poziom czysto teoretyczny. Teoretyzowanie mniej męczy, ale chyba również mniejszy
skutek w sercach odnosi. Niech to moje zmęczenie przełoży się z łaski Boga na
owoce.
I tak jest znakomicie… Na noc i kawałek dnia pomiędzy naukami mogę wrócić do
domu, zająć się innymi rzeczami, popracować nad zobowiązaniami, które nade mną wiszą,
choć są nieco odsunięte w czasie. To dobrze… A przede mną jeszcze jedno miłe,
rekolekcyjne spotkanie z parafianami ze Smażyna. W czerwcu prowadziłem tam misje
parafialne. W przyszłym tygodniu dokonamy tak zwanej renowacji misji i ich
zamknięcia. A potem już tylko odpoczynek??? No nie… Święta są najbardziej
pracowitymi dniami dla księży… Odpoczniemy po śmierci. Amen.
wtorek, 12 marca 2024
wiosna...
Było święto żydowskie i Jezus udał się do Jerozolimy. W Jerozolimie zaś
znajduje się sadzawka Owcza, nazwana po hebrajsku Betesda, zaopatrzona w pięć
krużganków. Wśród nich leżało mnóstwo chorych: niewidomych, chromych,
sparaliżowanych. Znajdował się tam pewien człowiek, który już od lat
trzydziestu ośmiu cierpiał na swoją chorobę. Gdy Jezus ujrzał go leżącego i
poznał, że czeka już długi czas, rzekł do niego: Czy chcesz stać się zdrowym?
Odpowiedział Mu chory: Panie, nie mam człowieka, aby mnie wprowadził do
sadzawki, gdy nastąpi poruszenie wody. Gdy ja sam już dochodzę, inny wchodzi
przede mną. Rzekł do niego Jezus: Wstań, weź swoje łoże i chodź! Natychmiast
wyzdrowiał ów człowiek, wziął swoje łoże i chodził. Jednakże dnia tego był
szabat. Rzekli więc żydzi do uzdrowionego: Dziś jest szabat, nie wolno ci nieść
twojego łoża. On im odpowiedział: Ten, który mnie uzdrowił, rzekł do mnie: Weź
swoje łoże i chodź. Pytali go więc: Cóż to za człowiek ci powiedział: Weź i
chodź? Lecz uzdrowiony nie wiedział, kim On jest; albowiem Jezus odsunął się od
tłumu, który był w tym miejscu. Potem Jezus znalazł go w świątyni i rzekł do
niego: Oto wyzdrowiałeś. Nie grzesz już więcej, aby ci się coś gorszego nie
przydarzyło. Człowiek ów odszedł i doniósł żydom, że to Jezus go uzdrowił. I
dlatego żydzi prześladowali Jezusa, że to uczynił w szabat.
Mili Moi…
Czy choroba była zasadniczym problemem tego, uzdrowionego dziś człowieka?
Czy ona sam tak to czytał? Być może do niej przywykł, a dużo bardziej niż chore
ciało bolała go obojętność wokół i egoizm, który nie pozwalał myśleć o innych.
Może widział ten zniekształcony obraz świata, w którym nie liczy się człowiek,
ale całkiem odmienne „wartości”. Może widział, że sam niespecjalnie odbiega od
tego smutnego standardu.
Być może pytanie Jezusa pozwala mu skonfrontować się z samym sobą. Poznanie
samego siebie jest dziś wielką sztuką, bo migoczące obrazy, światełka, hałas odciągają
nas od głębi naszego wnętrza ku powierzchownym płaszczyznom intelektualnych i
emocjonalnych przyjemności. Często dopiero wówczas, gdy nie możemy ich już z różnych
przyczyn doświadczać, rodzi się jakaś pogłębiona refleksja – o co chodzi mi w
życiu? A może raczej – o co mi chodziło? Bo zwykle większość życia mamy już
wówczas za sobą… Rozczarowanie, zawód samym sobą, poczucie straty – to częste
odkrycia. I jeszcze próby usensownienia – nie, przecież nie było tak źle,
dobrze sobie żyłem – tyle przyjemności zaznałem. Czy to jednak było
szczęście???
Poznać samego siebie… Bo może nie do końca wiem czym żyję. Może nie
wiedziałbym co odpowiedzieć Jezusowi na Jego pytanie – czy chcesz wyzdrowieć?
Bo czy ja jestem chory? A może wszyscy wokół są, a nie ja… A może nie
zauważyłem, że jestem życiowym paralitykiem. I jeszcze tylko te obrazki, te
światełka, ta muzyka stanowi jedyne źródło pociechy. Marnej, ale wobec braku
innej…
Od soboty głoszę rekolekcje w Polskiej Misji Katolickiej w Levercusen. Jest
to pewna forma odpoczynku, o która zadbał Pan. Bo moje głoszenie to zaledwie
dwie Eucharystie wieczorową porą, w dwóch kościołach, w których gromadzi się całkiem
sporo ludzi. Nie wystraszyli się treści, które w tym roku naprawdę są mocno
niewygodne, ale, jak zawsze, dyktowane wyłącznie pragnieniem budzenia uśpionej
nieco wiary w tym „olbrzymie”, jak Sobór nazywa lud chrześcijański. W niedzielę
odwiedziliśmy cztery miejsca, co zajmuje tu rzeczywiście cały dzień. I to prawdziwa
misja – można się zmęczyć samym przemieszczaniem. Niemniej cieszy mnie
nieodmiennie, że mimo szaleństwa tego świata, wciąż są tacy, którzy w Bogu
szukają nadziei…
Wczoraj miałem okazję być na dniu skupienia… Chrystusowców w Bochum. Czyli
tam, gdzie ponad rok jeździłem głosząc im Słowo. Tym razem siedziałem z drugiej
strony i słuchałem kolejnego ich konferencjonisty. Ale ta wizyta zaowocowała
kolejnymi terminami na… 2026 rok. Wygląda na to, że jeśli dożyję, to wygłoszę rekolekcje
również w Duisburgu. Ale przedtem jeszcze wiele wody upłynie i wiele innych
terminów musi zostać dotrzymanych… Już za kilka dni kolejna parafia w Gdyni.
Tym razem św. Urszuli Ledóchowskiej na Chwarznie. Przedostatnie wielkopostne
zmagania… Na razie jednak delektuję się osiemnastoma stopniami i obsypanymi
kwieciem drzewami. Tu bowiem wiosna już na całego…
środa, 6 marca 2024
44
Jezus powiedział do swoich uczniów: "Nie sądźcie, że przyszedłem
znieść Prawo albo Proroków. Nie przyszedłem znieść, ale wypełnić. Zaprawdę
bowiem, powiadam wam: Dopóki niebo i ziemia nie przeminą, ani jedna jota, ani
jedna kreska nie zmieni się w Prawie, aż się wszystko spełni. Ktokolwiek więc
zniósłby jedno z tych przykazań, choćby najmniejszych, i uczyłby tak ludzi, ten
będzie najmniejszy w królestwie niebieskim. A kto je wypełnia i uczy wypełniać,
ten będzie wielki w królestwie niebieskim".
Mili Moi…
Fascynuje mnie, że Jezus niczego nie zaczyna od początku, a jednak wszystko
czyni nowym. To, co było do tej pory, ma znaczenie. Być może należy to nieco odkurzyć,
przywrócić właściwe rozumienie, odkryć na nowo. Ale z pewnością nie odrzucić.
Ja ze zdumieniem stwierdzam, że, być może z wiekiem, jest mi coraz bliżej do
tego, co piękne, a stare. Nie, nie staję się tradycjonalistą, ile raczej
miłośnikiem prawdy, która nie przemija. Mam czas „ojca, który wydobywa ze swego
skarbca rzeczy nowe i stare”. I chyba to stare mnie coraz bardziej intryguje.
Odczytuje to wielokrotnie jako lepiej odpowiadające ludzkiej naturze i przede
wszystkim prowadzące w głąb, a nie zatrzymujące się na powierzchni. Przyglądam
się samemu sobie i zastanawiam nad tą lekcją. Chcę ją dobrze przyswoić.
A u mnie? Cóż, jak i u Was… Minął piąty marca. Tyle że dla mnie to coroczna,
radosna rocznica przyjścia na świat i smutna refleksja o zbliżaniu się mojego
kresu. Oczywiście w perspektywie jest spotkanie z Bogiem. I nie to jest smutne.
Ile raczej towarzyszy mi obawa czy robię wszystko jak należy i nie marnuję danego mi czasu,
szansy, talentów i darów. Czterdzieści cztery lata minęły… Moja mam miała
czterdzieści sześć, kiedy opuściła ten świat. Ile jeszcze przede mną? Zagadka,
której nie usiłuję zgłębiać. Kocham „dziś” i cierpliwie czekam na „jutro”.
Dawno już nikt mi tak nie zorganizował urodzin jak księża w Luzinie. I tort
i podarunek i śpiewy i życzenia… Było niesamowicie miło. A w międzyczasie
oczywiście głoszenie. Pełen kościół ludzi. Duża otwartość. Serdeczne
komentarze. Przeżyłem dzieciaki. Dziś dwieście sześćdziesiąt z nich
zawierzyliśmy Maryi. I czuję się uczciwie zmęczony. Wieczorem wracam do domu. A
następne rekolekcje od soboty. Na szczęście w Levercusen, w Niemczech. Znacznie
spokojniejsze, więc nieco odetchnę. A dziś przyjąłem pierwsze rekolekcje na 2026 rok... Dzieje się :)
Wszystkim dziękuję za dobre słowa życzeń… Pokój Wam +
poniedziałek, 4 marca 2024
chyba jednak prosty Franciszek...
Jezus powiedział do swoich uczniów:" Jak Mnie umiłował Ojciec, tak i
Ja was umiłowałem. Wytrwajcie w miłości mojej! Jeśli będziecie zachowywać moje
przykazania, będziecie trwać w miłości mojej, tak jak Ja zachowałem przykazania
Ojca mego i trwam w Jego miłości. To wam powiedziałem, aby radość moja w was
była i aby radość wasza była pełna. To jest moje przykazanie, abyście się
wzajemnie miłowali, tak jak Ja was umiłowałem. Nikt nie ma większej miłości od
tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich. Wy jesteście
przyjaciółmi moimi, jeżeli czynicie to, co wam przykazuję.Już was nie nazywam
sługami, bo sługa nie wie, co czyni pan jego, ale nazwałem was przyjaciółmi,
albowiem oznajmiłem wam wszystko, co usłyszałem od Ojca mego. Nie wyście Mnie
wybrali, ale Ja was wybrałem i przeznaczyłem was na to, abyście szli i owoc
przynosili i by owoc wasz trwał, aby wszystko dał wam Ojciec, o cokolwiek Go
prosicie w imię moje. To wam przykazuję, abyście się wzajemnie miłowali".
Mili Moi…
Zawsze urzeka mnie to Słowo, w którym Pan przypomina mi, że jestem Jego
przyjacielem, Jego wybranym, przez Niego posłanym, aby owocować. Czuję
wyraźnie, że wszystkie siły winienem właśnie na to skierować – aby iść w Jego
imię i przynosić Jemu miłe owoce dusz. Ale wyraźnie odczuwam też wewnętrzną
walkę – taką niechęć do ofiary, do wyrzeczenia, do znoszenia różnych
niedogodności. Wciąż w głowie inne miejsca, gdzie mógłbym odpocząć, cieszyć się
życiem, może podróżować. Czasem się tylko do tych myśli uśmiecham, bo są
wystarczająco daleko, czasem zaś toczę z nimi ciężki bój – zwłaszcza wówczas,
gdy jestem fizycznie zmęczony – atakują mnie bezlitośnie. Nad tą Ewangelią
zwykle towarzyszy mi również myśl jaki jest wpływ moich niedoskonałości na
owocowanie mi zlecone. Zdaję sobie sprawę, że całkiem go nie niweczę, ale czy
nie osłabiam tego oddziaływania, które Pan mi polecił? Czy nie mógłbym, czy nie
powinienem przynosić więcej? Tu z kolei jakieś zmaganie między zdrowym
rozsądkiem, a gotowością na wszystko. Każde z wymienionych ma swoich
zwolenników i przestróg przed wypaleniem nie brakuje. Ale czy wielcy święci
obawiali się wypalenia? Wątpię… Wiedzieli bowiem, gdzie jest źródło ognia.
Niegasnące…
Od soboty jestem w Luzinie… To tylko dobre pół godziny jazdy autem od
Gdyni, więc blisko. Ale trochę inny świat. Kaszuby. Od rana pełen koscioł
ludzi, którzy gromkim głosem śpiewają i modlą się. Dużo dzieciaków i młodzieży.
Lud słuchający. Mówi się znakomicie. Atmosfera wśród księży bardzo dobra.
Wczoraj rytm niedzielny – spokojny i przewidywalny. Dziś już harce z dziećmi, a
zatem wołanie do Pana o siły i energię, której w całym dniu potrzebował będę
dużo. Oby zatem do środy i niech owoce, których ja zwykle nie widzę, jadąc
dalej, pojawią się w sercach słuchaczy i w ich codziennym budowaniu Królestwa.
A teraz wyznam coś strasznego… Zrobiłem w piątek coś, co mi się właściwie nie
zdarza… Porzuciłem książkę… Zabrałem się na Wielki Post za naszego wielkiego
świętego – Bonawenturę. Dorwałem dzieło „Życie i myśl”. Sześćset stron –
znakomita lektura na Post – mówię sobie. Ale po stu pięćdziesięciu
przeczytanych, stwierdziłem, że nic z tego nie rozumiem, a poza tym kwestie
związane z tym czy Bonawentura był arystotelikiem czy augustynikiem, a jego
poznanie Boga było raczej aprioryczne czy może aposterioryczne są dla mojej
obecnej kondycji intelektualnej nie do przejścia. Więc pożegnałem ten opasły
tom z mocnym postanowieniem, że… już do niego nie wrócę.
Subskrybuj:
Posty (Atom)